Rozdział 6. Izolatka

13 8 2
                                    

Xander średnio kontaktował przez kilka następnych godzin. Fakt był taki, że stracił przytomność, zabrali go do jakiejś oddzielnej klitki, a on przez ten czas walczył z własnymi łzami, nieustającym krwotokiem z nosa i narastającą gorączką.

W końcu przyszedł jakiś medyk i musiał mu przypalić naczynka. Bolało.

Ale nie tak bardzo, jak wyżerające wnętrzności poczucie winy. Działało jak kwas, skutecznie wypalając to, co jeszcze zostało w nim niezachwiane.

Czuł się jak wrak. Wrak zatopionego statku z dziurą przez pół pokładu.

W końcu dostał jakieś leki na zbicie wysokiej temperatury i uspokojenie. Podobno coś nawet krzyczał – pewnie w gorączkowych majakach, z których za wiele nie pamiętał.

Zresztą, pamiętał tylko tyle, że nafaszerowany różnymi pigułami, z piekącymi od słonych łez oczami, zmęczony wrażeniami całego dnia w końcu zapadł w nicość – to znaczy coś na pograniczu snu i ciemnego odrętwienia.

Jakby ktoś wcisnął przycisk z napisem "wyłącz".

Następnego dnia obudził się w tej samej ciasnej klitce. Nie wiedział, gdzie dokładnie się znalazł, ale był sam. Sam w czterech ścianach jednoosobowego klaustrofobicznego więzienia.

I z jednej strony był z tej samotności wdzięczny, a z drugiej...

Był nią cholernie przerażony i nie mógł wytrzymać sam ze sobą w pokoju, który z każdą chwilą zdawał się zacieśniać wokół niego niczym gruba pętla na szyi samobójcy.

Nie chciał być sam...!

...Ale z drugiej strony wiedział, że na to właśnie sobie zasłużył.

Skulił się na łóżku i oparł plecami o nagą, białą ścianę. Sam był blady jak i ona i zapewne znów skoczyła mu temperatura, ale miał to gdzieś.

Tętno mu przyspieszyło, a oddech stał się płytszy. Jasne, wysokie filary zbliżały się do siebie, zamykając dotychczasowy prostokąt pomieszczenia w ciasnym kwadracie.

Oparł głowę na kolanach i przymknął oczy, chcąc wybudzić się z tego koszmaru na jawie. Chociaż wiedział, że nigdy mu się to nie uda.

Bo co się stało, już się nie odstanie. A on nigdy już nie opuści murów tego miejsca.

Nigdy.

Piekące, słone łzy znów spływały po jego rozpalonych policzkach. Czuł się taki mały. Taki słaby. Opuszczony. Zostawiony sam sobie. Nikomu niepotrzebny.

"Mamo, tato..."

Zapłakał gorzko.

"Zabierzcie mnie stąd, proszę! Ja nie chcę być sam, nie chcę! Nie mogę..."

Płacz odbił się echem od pustych ścian, a on miał wrażenie, jakby to był głos kogoś zupełnie obcego.

"Dlaczego mnie zostawiliście?! Dlaczego muszę być tu sam?! Dlaczego..."

Otarł nadmiar łez rękawem koszuli i przeniósł zamglony wzrok na znajdujące się na metalowym stoliczku pudełko z lekami oraz szklankę wody. Chwycił opakowanie w dłoń i otworzywszy je, wysypał sobie garść uspokajających tabletek na dłoń.

Chwilę przyglądał się im, analizując ich dziwny, niebieskawy odcień.

"Jedna na noc..." – przypomniało mu się.

Odetchnął głęboko, po czym połknął je wszystkie naraz i zapił wodą. Rzucił pustym kubkiem przed siebie, a szkło roztrzaskało się o ścianę i rozbryzło na wszystkie strony.

Dzieci z Bloku DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz