Następnego dnia znowu tam pojechał. Zamiast złapać ostatnią chwilę luzu przed nadchodzącą pracą, która z pewnością przyniesie mu masę zmęczenia i stresu – on dalej posypywał tę niezabliźnioną ranę solą, jakby miało to wbrew wszelkim paradoksom sprawić, że w końcu się zasklepi. Dawno temu po prostu zakleił ją niewidzialnym plastrem i skoro jej nie widział to i utrzymywał, że już jej pewnie nie ma. I tak przez pięć długich lat.
Dopóki nieroztropnym ruchem nie zerwał opatrunku i nie uwolnił kaskad czarnej, sączącej się krwi. I było to na tyle bolesne i upierdliwe, że nie mógł już dłużej udawać, że nic się nie stało. W końcu zapomnienie i wyparcie nie uleczyło jego duszy nawet w najmniejszym stopniu. Konfrontacja wydawała się więc najrozsądniejszą opcją.
Żeby w końcu dostąpić zaszczytu odkupienia.
Z samego rana zerwał garść jesiennych, jeszcze dobrze wyglądających kwiatów, owinął je w papier i przewiązał kawałkiem jakiejś błyszczącej wstążki, tworząc w ten sposób swoisty winiec pogrzebowy własnej roboty. Potem udał się na przystanek, a stamtąd busem już pod sam cmentarz w Marggrabowej.
Dzień był dziwnie chłodny i wietrzny. Jeszcze co najmniej dwa tygodnie temu męczyły ich fale upałów, a dzisiaj Xander już wbijał ręce w kieszenie grubej, czarnej bluzy i w sumie to żałował, że nie ma ze sobą nawet najzwyklejszej wiatrówki. Wiatr smagał go mocno po uszach i rozwiewał jego jasne włosy, które rano próbował jakkolwiek ładnie ułożyć. Spojrzał w górę; niebo pełne ciemnoszarych, skłębionych chmur nie zwiastowało niczego dobrego. Ale nie mógł się już wycofać. W końcu obiecał sobie, że odpowiednio ją pożegna i przeprosi nad tym grobem. Bo tylko tyle był w stanie jeszcze dla niej zrobić.
Z tym postanowieniem przeszedł pewnym krokiem przez bramę cmentarną i udał się w stronę odpowiedniej alejki. Zaskoczył go nieco fakt, że nie był kompletnie sam pośrodku tego małego, smutnego miejsca. Zauważył w oddali jakieś starsze małżeństwo, pogrążone w cichej refleksji nad pomnikiem – była to zwykła zaduma, czy niewysłowiony żal? Nie mógł tego jednoznacznie określić, gdyż powoli zaczął przerażać go fakt, jak niebezpiecznie blisko tej dwójki zaraz się znajdzie.
Przełknął ślinę, gdy stanął pod jednym nagrobkiem tuż obok nieznajomych ludzi. Chociaż, czy tak do końca nieznajomych...? Jedynie on tu był z przypadku – nieszczęśliwego, ale jednak. Poza mordercami grobów nie odwiedza nikt inny jak najbliższa rodzina czy przyjaciele. Dlatego wiedział, że byli to państwo Friedmann. Nie musieli mu się przedstawiać. Miał stuprocentową pewność. Czuł to w swoich drżących kościach.
Friedmannowie zlustrowali go wzrokiem, gdy dość niepewnym i pokracznym ruchem złożył bukiet kwiatów na ziemi tuż pod płytą nagrobną. Zaraz po tym cofnął się nieco. Nie chciał patrzeć na ich pełne zmarszczek twarze. Nie chciał patrzeć w ich oczy; nie chciał wiedzieć, ile głębi w sobie mają, co mówią i jak wiele bólu minionych lat skrywają.
Czuł na sobie ich świdrujące spojrzenia, gdy tak stał z rękami w kieszeniach przy grobie, jak jakiś nieproszony gość. Niczym tajemniczy wędrowiec, który pojawił się znikąd. Nikt nie wie, w jakim celu, ale każdy ma przeczucie, że z pewnością brak mu którejś klepki. A on po prostu gapił się na tę garść wyrytych pytajników w miejscu, w którym powinna widnieć data śmierci.
– Dwudziesty piąty października. Dwa tysiące sto trzydziestego drugiego roku – powiedział w końcu, przerywając pełną napięcia ciszę.
Friedmannowie popatrzyli na niego w osłupieniu.
– Brakująca data.
Kobieta doskoczyła do niego i złapała go mocno za ramię.
– Skąd to wiesz? Kim jesteś?! C–co wiesz o jej śmierci?!
CZYTASZ
Dzieci z Bloku D
Misteri / ThrillerDwunastoletni Xander w wyniku nieszczęśliwego wypadku trafia do Cukrowni - albo raczej Zakładu Psychiatryczno-Resocjalizacyjnego dla Osób Magicznych. Wnętrze tego przybytku bardziej przypomina jednak więzienie lub placówkę eksperymentalną. Dzierżąc...