Rozdział 15

417 36 32
                                    

Jay z uwagą przysłuchiwał się piskom dwóch młodych kobiet, które próbowały ocucić omdlałą Nyę. Mimo iż przejmował się stanem swojej dziewczyny, narazie wolał pozostać w ukryciu.

Podniósł się i wyszedł z wanny. Wytarł się puszystym rubinowym ręcznikiem i ubrał. Wiedział, że póki wysłane przez Garmadona jednostki, znajdują się dosłownie za drzwiami, nie mógł się ujawnić. Gdy Smith mówiła, że ma gościa, tamte nie przykuły uwagi do jej słów, co było dość sporym plusem.

Spanikowany odwrócił głowę w stronę białych drzwi, gdy po pomieszczeniu rozległo się głośne drapanie w drewno.

Cholera! Pomyślał, to pewnie ten przeklęty kot!

I rzeczywiście, przypuszczenia Walker'a okazały się być słuszne. Zdegustowany jego zachowaniem kot, zaczął ostrzyć pazury na drzwiach. Chciał tym samym zaalarmować Chen oraz Harumi, że nie są tu same. Lecz one nie mogły go usłyszeć, zajęte pomaganiem Nyi. Mimo to, mruczek dość głośno strzępił sklejkę, co chwila miaucząc donośnie.

Wystraszony rudzielec postanowił uciec. Nie mógł tu zostać. Nie chciał również zostawiać czarnowłosej w potrzebie, lecz wiedząc, że zajmują się nią osoby, które wiedzą co robią był spokojniejszy. Dokonał jednego z najbardziej stresujących wyborów w swoim życiu. Co było lepsze? Zostać i udzielić pomocy i dać się tym samym odkryć, co skutkowało by niemałym poirytowaniem ze strony Morro, który chętnie by się na nim zemścił czy uciec i udawać, że go tu nie było?

Kochał Nyę, ale tym razem postawił na swoje dobro.

Odsunął zasłonę, która zakrywała widoki, kryjące się za oknem. W Ninjago zaczęło się już ściemniać. Miasto spowił mrok. Jedynie zza ciemnych chmur, księżyc spoglądał nieśmiało, rzucając nikłą poświatę. Mężczyzna uchylił klamkę okna i niepewnie stanął na parapecie. Tuż przed nim znajdował się balkon drugiego bloku. Gdyby na niego skoczył, spokojnie mógłby zejść po schodach łączących resztę balkonów tego budynku. Było to jednak parę dobrych metrów, które musi pokonać z rozbiegu.

Rzucił ostanie spojrzenie na księżyc. Światło idealnie wskazywało mu drogę ku celu. Westchnął głośno i zszedł z parapetu. Cofnął się o parę kroków, stopą dotykając drzwi. Wziął głęboki wdech i stawiając coraz to pewniejsze kroki, stanął na parapet po drugiej stronie okna i mocno wybił. Widział jak na ulicy ktoś wyrzuca śmieci do znajdujących się tam koszy. Złapał się barierki w ostatniej chwili. Spojrzał w dół. Nya mieszkała na ostatnim piętrze, które było ósmym. Dysząc głośno, udało mu się złapać drugą ręką. Podciągnął się i dzięki temu, znalazł się po bezpiecznej stronie balkonu.

♧︎︎︎

- Kai - Cole szeptał do jego ucha. Szatyn oplatał go nogami w pasie podczas gdy starszy przyciskał go do ściany i składał mokre pocałunki na jego pół nagim ciele. Smith miał na sobie tylko bokserki. Brunet natomiast odpiętą co do ostatniego guzika, koszulę oraz również samą bieliznę.

- Jeszcze raz powiesz mi, że musisz mnie zostawić, a dostaniesz takiego kopa w dupę jakiego nigdy od nikogo nie dostałeś - kończąc zdanie, jęknął mu do ucha.

Brookstone nigdy nie chciał zrobić tego, co teraz planował. To będzie jedną z najpodlejszych rzeczy jaką przyjdzie mu zrobić, jednakże nie miał wyboru. Musiał chronić Kai'a. Sobą już dawno przestał się przejmować, ale jego priorytetem było teraz chwilowe pozbycie się młodszego. Chociaż najlepiej by było gdyby Cole całkowicie zniknął z jego życia. Wtedy to, co się przed chwilą wydarzyło, nie miałoby miejsca, a pocałunki szatyna nie byłyby takie krwawe. Krew z jego nosa, spłynęła mu aż po usta, lecz dla Cole'a nie było to wcale obrzydliwe. Metaliczny posmak przestał mu przeszkadzać po jakimś czasie dawania sobie dość intensywnych pocałunków.

- Wybacz - wyszeptał rozpaczliwie. Z kieszonki swej koszuli wydobył strzykawkę z silnym lekiem usypiającym.

Nie miał pewności, że taka dawka nic mu nie zrobi. Był to dość mocny lek, a mężczyzna nie wiedział, jak organizm Smith'a zareaguje na niego. Mógłby się już nie obudzić lub zapaść w śpiączkę. W tym momencie wiele ryzykował, lecz wolał taki sposób niż jakiekolwiek inny.

Wbił go w delikatną, opaloną skórę chłopaka, który chciał coś powiedzieć, aczkolwiek nie było mu to dane. Rozszerzył oczy w zdziwieniu, a usta otworzył. Nie było to zapewne przyjemne doświadczenie, ale niestety musiało tak się stać.

Czarnowłosy nie puszczał go ani na chwilę. Wytrwale podtrzymywał go jedną dłonią, by nie spadł. Spoglądał Kai'owi w oczy. Te przepełnione poczuciem zdrady, winy, bólu i rozpaczy tęczówki wolały i błagały, by tego nie robił. Nie było już odwrotu. Gdy nastąpił koniec inicjacji, odrzucił plastik na bok, który potoczył się w róg pokoju. Drugą ręka mężczyzny czym prędzej powędrowała w stronę ciała młodszego, by móc je utrzymać. Smith zamknął powieki. Dla Cole'a była to ulga nie do opisania. Nie mógł znieść widoku tego zawodu, jaki było dane mu wtedy oglądać.

Kai na to nie zasłużył. Może i robił złe rzeczy, ale to nie czyniło do kimś okropnym. Bo był kochany, opiekuńczy i wytrwały. Jego siła oraz to jak dawał sobie radę sam, nie poddawał się. To wszystko zainspirowało Brookstone'owi już jak czytał jego akta. Kochał go odkąd tylko przeczytał o nim po raz pierwszy. Ta miłość była wtedy tylko czystym podziwem. Teraz jest najszczerszym uwielbieniem, najcieplejszym uczuciem, jakiego było mu dane doznać. Kochał to.

W jego życiu nic jednak nie trwało wiecznie. Po śmierci matki, nigdy więcej nie poczuł czegoś, co mógłby nazwać miłością, która byłaby w stanie wypełnić pustkę w jego sercu. Kolejne szczęście jakie odnalazł, a którym był pewien roztrzepany szatyn, zmuszony był opuścić. Czuł się jak wtedy, gdy był małym dzieckiem, które właśnie dowiedziało się, że resztę życia spędzi bez jednego rodzica u boku. Ale wraz z odejściem Lily, odszedł także Lou, jego tata, który miał przy nim być kiedy będzie źle, a zostawił samemu sobie.

Przytrzymał chłopaka przy ścianie. Złapał go pewniej i przeniósł na łóżko. Okrył ciepłą, puchatą kołdrą i ostatni raz złożył pocałunek na jego rozgrzanym czole, chwilę później przenosząc go na malinowe wargi Kai'a.

Rzucił okiem na widok śpiącego szatyna. Wyglądał jakby zapadł w zupełnie naturalny sen, nie wywołany specjalnym środkiem. Włosy okalały mu czoło, teraz zupełnie oklapłe od żelu, który zaczął się rozpuszczać pod wpływem ciepła jego rąk. Dostrzegł strzykawkę, chwilę temu zapomnianą, odrzuconą po to aby nie przypominała mu o tym, co musi zrobić. Wrócił się po nią o wyrzucił do kosza znajdującego się w łazience, by Kai zaraz po przebudzeniu od razu nie zrealizował, że to wszystko wina Cole'a. Chciał go jeszcze chwilę potrzymać w niepewności.

Zabrał również walizkę. Posprzątał wszystkie swoje rzeczy, ukrył każdy ślad jaki mógłby wskazywać na jego obecność.

Stał się duchem. Kimś niewidocznym. Cieniem samego siebie. Chciał aby jak najszybciej zapomniano o jego istnieniu, wyrzucono ze wspomnień i nie kojarzono tylko i wyłącznie z bólem i rozpaczą, lecz również ze szczęściem i czymś pozytywnym. Wymeldował się z hotelu, płacąc Kai'owi za dłuższy pobyt. Nie wiedział ile dokładnie lek ten będzie trzymał go w takim stanie, lecz wolałby by nikt z obsługi nie nabrał podejrzeń. Skłamał recepcjonistce, że on zapłaci za dodatkowe noce i poprosił by Kai'a nie budzono, gdyż jest bardzo zmęczony. Zamówił mu jego ulubione danie na jutro rano. Wiedział jak kocha naleśniki, lecz aby nikt nie zakłócił jego "snu", powiedział iż wymaga całkowitej ciszy.

Żegnając się z obsługą, złapał taksówkę na lotnisko gdzie miał udać się do Ninjago.

♧︎︎︎

Ja wiem, se trochę tego rozdziału nie było, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Ogólnie to nie bijcie za to, co się tu stało.

Taca na opinie ---> ___________

[1162 słowa]

Pozdrawiam,

~ Wasz Pokemon<3

𝖬𝗈𝗋𝖽𝖾𝗋𝖼𝗓𝖾 𝗎𝖼𝗓𝗎𝖼𝗂𝖾 || 𝖫𝖺𝗏𝖺𝗌𝗁𝗂𝗉𝗉𝗂𝗇𝗀 [TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz