Rozdział 20

215 15 30
                                    

- Ja... - zaczął Cole. Tak naprawdę chciał coś powiedzieć, wytłumaczyć się jakoś, ale w tej dokładnie chwili, żadne uzasadnienie nie miało większego sensu i prawa bytu. Nie chciał go dobić. Wręcz przeciwnie, chciał prosić o wybaczenie, choćby miał resztę swojego życia spędzić w pozycji klęczącej. - Chciałem przeprosić - Kai parsknął na jego słowa, kręcąc oczami. Nie mógł wstać, ani wykonać zbyt gwałtownego ruchu, gdyż wiązało się to z ogromnym, rwącym bólem w okolicach obojczyka i barku.

- Wiesz co? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy myślałem, że w końcu znalazłem miłość życia - zaczął, wlepiając wzrok w biały sufit. - Zrozumiałem, że można zakochać się od pierwszego wejrzenia. Bo ja to zrobiłem - urwał na chwilę, szukając słowa. - Ale teraz dotarło do mnie, że miłości nie ma - rzekł sucho. Brookstone musiał poważnie zastanowić się nad tym, co usłyszał. Kiedy zrozumiał w końcu znaczenie jego wypowiedzi, jedynie spojrzał smutno na oblicze szatyna, który wciąż obserwował sufit, a jego głowa leżała nieruchomo. - Uczucie do ciebie prawie mnie zabiło. Chociaż, nie wiem czy nie przyszedłeś po to, by wypełnić misję - powiedział i zapadła cisza. - W sumie, co za różnica. Zabij mnie - rzucił szybko, gdy kątem oka zauważył, iż mężczyzna chce się odezwać.

- Przestań tak mówić - powiedział twardo, zaciskając szczękę tak mocno, aż poczuł nieprzyjemny pisk w uszach. - Popełniłem błąd. Spory - dodał, widząc jego znaczący wzrok. - Ale zrozumiałem, że takie życie, jakie do tej pory prowadziłem, to nie życie - złożył ręce, jak do modlitwy, kładąc je na łóżku, tuż obok Kai'a, który zaciekawiony jego monologiem, odwrócił głowę w jego stronę. - Ja... Pierwszy raz odkąd moja mama zmarła poczułem, że może naprawdę zasługuję na miłości i uwagę - wziął głębszy oddech, mając chęć się popłakać. Zawsze tak reagował, gdy musiał opowiadać o Lily, ale dla szatyna postanowił się przełamać. - Zawsze musiałem prosić ojca o atencję. A będąc przy tobie miałem jej wystarczająco, by być szczęśliwy. Obdarzyłeś mnie taką ilością tak dobrych słów i gestów, że nieraz miałem ochotę usiąść i wyć z radości - uśmiechnął się nieco smutno. - Nawet to głupie oglądanie gwiazd na dachu tego pieprzonego hotelu, wydawało mi się najpiękniejszym snem, jaki do tej pory miałem - złapał go za tę zdrową dłoń. - Kocham cię. Możesz mi wierzyć bądź nie, ale nigdy w życiu nie okłamał bym cię, mówiąc takie coś - przygryzł wargę. - Dla mnie te słowa znaczą więcej niż Jay'a jego gry - zachichotał pod nosem na swoje porównanie, a Smith przysunął trochę głowę do tej jego, słysząc to imię.

- Czy ty powiedziałeś "Jay"? - nie zapytał, wręcz wysyczał to zdanie, podpierając się na zdrowej ręce, co i tak sprawiało mu trochę problemów, związanych z bólem.

- Tak, a co? Coś nie tak? - zapytał zmartwiony, obserwując mimikę twarzy drugiego. Na początku ze spokojem wsłuchiwał się w ton głosu Cole'a, lecz gdy to usłyszał, zaczął się dziwnie zachowywać. Oczy rzucały gromami, łypały furią wszem i wobec. - Kai? - spytał ponownie, gdy ten nie udzielił mu żadnej odpowiedzi, nawet nie reagując na jego pytanie.

- Nazwisko - wyrzucił z siebie jedynie. Zaczął ciężej oddychać, jakby miał zaraz kogoś zamordować.

- Walker - i wtedy szatyn pojął. Jej siostra umawiała się z gangsterem z konkurencyjnej "mafii". W sumie, jakby nie patrzeć, on sam to robił. Ale on usprawiedliwienie miał takie, że o tym nie wiedział i miał podejrzenie, że Nya również była zielona w temacie.

Ja pierdole, przemknęło mu przez głowę, ona miała być mądrzejrza niż ja, a nie głupsza. Nie zdziwię się, jak ten ród pewnego dnia wyginie z naszej winy.

- Kai! - Cole krzyknął trochę głośniej niż zamierzał. Choć, gdy wzrok Smitha przeniósł się na jego osobę, w jakimś stopniu w końcu ucieszył się, że ma dość donośny głos.

- Moja siostra umawia się z tym osłem - zaczął kiwać głową na boki, jakby nie dowierzając. - Wygląda na pedzia? - mężczyzna jedynie wybuchł śmiechem na jego pytanie. - No ej, serio pytam - rzekł, udając glupiego.

- Żebyś wiedział. Z chłopakami czasem się zastanowiliśmy kiedy Ruda Kita znajdzie sobie dziewczynę - mówił, ocierając łzy z kącików zielonych oczu.

- Ruda Kita? - uśmiechnął się słodko na to porównanie.

- Kiedyś pozwolił Tox zrobić sobie małego kucyka. Wtedy dopiero wyglądał gejowo - uniósł kącik ust. - No, ale i tak po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że chodzi z twoją siostrą - dokończył, tym razem z neutralnym wyrazem twarzy.

- Przecież, jak odzyskam pełnię sił i go dorwę, to go chyba za jaja powieszę - Brookstone prychnął. - A no tak. On ich nie ma. Zawsze wiedziałem, że jest kobietą - drugi uśmiechał się, kręcąc głową z politowaniem.

- Nad tym też myśleliśmy - banan zniknął z jego twarzy. - Przeze mnie nie możesz mu nakopać - powiedział zasmucony. Uderzył w niego fakt, że Kai znajduje się w tym stanie, tylko i wyłącznie z jego powodu. - Jesteś kurwa głupi - strzelił mu z palców w nos, na co ten złapał się za niego i zaczął go masować, wydając pomruki niezadowolenia. - Nie mogłeś tam stać, co nie? Musiałeś być bohaterem - położył mu chłodną dłoń na czole. Smith aż wzdrygnął się, czując zimno, bijące od jego skóry. Czarnowłosy sunął ręką do góry, zatrzymując się na włosach i oplatając kosmyk wokół swojego palca. Z powodu obecności żelu, Kai'owi zrobiły się delikatne, dodające uroki loczki. Młodszy uśmiechnął się, widząc to, a Cole kontynuował robienie mu delikatnych fal. Gdy skończył, szatyn odezwał się.

- Nie chciałem, żeby coś ci się stało - wytłumaczył się, ale kiedy mężczyzna uniósł krzaczastą brew ku górze, dodał. - Mimo wszystko, kocham cię, Cole. Wolałem pocierpieć, żeby tobie nic nie było - pogłaskał go opuszkiem palca po bladym policzku.

- Ja ciebie też kocham - ujął jego dłoń, zamykający ją w tej swojej, znacznie większej.

♧︎︎︎

Cole podążał w stronę swojego tymczasowego pokoju w siedzibie Morro. Nie pamiętał jak wyglądał jego pokój. Znał tylko ułożenie mebli, ale to, co tam pozostawił, odeszło w niepamięć. Duże łóżko stojące w rogu, przy wielkim oknie, dającym widok na sporą część miasta, szafa naprzeciw, a tuż obok biurko. Jednym słowem, na blacie panował syf. W drugiej części pomieszczenia standardowo dwa krwisto czerwone fotele z czarnym stolikiem i puchatym białym dywanikiem pod. Na ścianach przeważał beż, a wśród mebli - ciemne odcienie czerwieni oraz czerń.

Podszedł do biurka. Wszędzie tam walało się mnóstwo pustych już butelek po wysokoprocentowych alkoholach, sterta zgniecionych paczek po papierosach i to. Coś po, co sięgał, gdy był na samym dnie i chciał zapomnieć, gdy inne używki nie dawały już rady. Ściskał teraz w dłoniach mały woreczek strunowy, do połowy wypełniony białym proszkiem. Wśród papierów i gór innych śmieci, był on gdzie, niegdzie rozsypany.

To będzie ostatni raz, zarzekł się w myślach.

Był zbyt przytłoczony faktem, że przez niego Kai cierpiał. Nie miał ochoty na nic innego, niż zabranie od siebie całego jego cierpienia na siebie. W końcu, to on miał zostać postrzelony, a nie szatyn.

Musiał zapomnieć.

Wygrzebał jakąś starą kartę kredytową, której dawno nie używał i która była kolokwialnie mówiąc - do niczego. Wyczyścił odrobinę powierzchnię, zrzucając okruchy i mniejsze papierki, wycierając to chusteczką nawilżaną. Odczekał aż wyschnie i po otwarciu woreczka, wysypał odrobinę. Zebrał kartą proch w jedno miejsce i zwijając wyrwany z jakiejś książki papierek, przyłożył go do nosa.


♧︎︎︎

I cyk, taki klasyczny opis ćpania XD
Wybaczcie, ja się do takich rzeczy nie nadaje, profesjonalnym pisarzem nie jestem, wiec musicie mi wybaczyć ;>

Taca na opinie --->___________

[1139 słów]

Pozdrawiam,

~ Wasz Pokemon<3

𝖬𝗈𝗋𝖽𝖾𝗋𝖼𝗓𝖾 𝗎𝖼𝗓𝗎𝖼𝗂𝖾 || 𝖫𝖺𝗏𝖺𝗌𝗁𝗂𝗉𝗉𝗂𝗇𝗀 [TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz