Cole zacisnął mocniej powieki w momencie, w którym padł strzał. Jak tylko mógł, starał się zasłonić mniejsze ciało Kai'a, aby nie został ponownie zraniony.
Spodziewał się, iż jego własne ciało zostanie postrzelone, tak więc, gdy nie poczuł przeszywającego bólu, niepewnie otworzył powiekę, zaraz potem drugą, kiedy to dostrzegł, że Morro leży bezwładnie na ziemii, z pistoletem w ręce. Wokół jego głowy zbierała się ogromna plama krwi. Leżał twarzą do posadzki, mocząc sobie nos w szkarłatnej cieczy, która rozlała się aż do stóp Brookstone'a.
Tuż za martwym już Morro z pistoletem w ręce stał Lloyd. Oddychał ciężko, jakby będąc zaskoczony tym, co właśnie się wydarzyło. W jego zielonych tęczówkach można było dostrzec dozę strachu, niepewności i przerażenia. Swoją broń trzymał w obu dłoniach, które wcześniej miałem wyprostowane przed siebie; teraz opuścił je na wysokość bioder. Jego blond włosy były potargane, miał niewielką szramę na policzku, a usta wykrzywiły się w pogardzie, patrząc na widok przed sobą. Kai wychylił nos zza Cole'a, kładąc chwilo podbródek na jego ramieniu. Był od niego sporo wyższy, dlatego szatyn, by to uczynić musiał wspiąć się na palcach u stóp. Oderwał się od strasznego chłopaka, podchodząc niepewnie do młodego Garmadona.
- Lloyd? - zaczął niepewnie, mówiąc szeptem. Mimo, iż było okropnie głośno wokół nich, jego chrześniak oderwał wzrok od ciała mężczyzny, przenosząc go na Smitha, który spoglądał na niego, jak na szaleńca. Odrzucił broń, jakby z obrzydzeniem, wycierając ręce w materiał swoich czarnych spodni. Wystawił przed siebie ręce, niemo prosząc go o to, by go przytulił. Kai rozumiejąc przesłanie, porwał Lloyd'a w swoje ramię, uważając na poraniony bark. Zatopił nos w blond pasmach chłopaka, wzdychając mocno.
- Zabiłem go - wyszeptał nieprzytomnie w klatkę piersiową ojca chrzestnego. - Naprawdę to zrobiłem - mówił załamanym tym razem głosem.
- Zrobiłeś to bo musiałeś, młody - odezwał się tym razem Cole, który do tej pory stał i przyglądał się pozostałej dwójce. Rozczulał go widok Kai'a, tulącego chrześniaka, jednakże to nie miejsce i pora na takie rzeczy.
- Tak prawdę mówiąc, chciałem go tylko... Delikatnie uszkodzić, nie zabijać- wyjaśnił nerwowo, delikatnym uśmiechem na ustach, masując się ręką po karku, gdy wyswobodził się z objęć Kai'a. - Wkurzyłem się, gdy zobaczyłem, że celuje do ciebie i do wujka - spojrzał na niego, posyłając szerszy tym razem uśmiech. Kącik ust mężczyzny również powędrował ku górze.
- Dobra, słuchajcie - klasnął w ręce Cole. - Musimy się jakoś stąd wydostać - rozejrzał się po ich twarzach. - Znam wyjście awaryjne. Te drzwi - wskazał na ciężkie, drewniane wrota. - Nie chcą ustąpić bo zostały zamknięte specjalnym systemem i żadnym kluczem ich nie otworzymy.
- Czyli co teraz? - spytał szatyn, opuszczając ramiona, jakby załamany.
- Równie dobrze moglibyśmy poczekać. Tata mówił, że nie ma co dłużej tu siedzieć i zaraz będziemy się zwijać. Pozabijali zwolenników Morro, a ci którzy się do na przyłączają, jadą z nami - wyjaśnił Lloyd, rozkładając ręce.
- Możliwe, ale nie chcę, aby Kai dłużej tu przebywał. Nie daj Boże, znów mu się coś stanie - westchnął załamany. Miał ochotę wyłamać te drzwi i wynieść stąd młodszego choćby i na rękach, byleby był bezpieczny.
- Nie zwracaj na niego uwagi, jest nadopiekuńczy - szepnął dramatycznie Kai, aczkolwiek chciał aby Cole to usłyszał. Ten spojrzał na niego piorunującym spojrzeniem.
- No dobra, drzwi są na drugim końcu tego korytarza. Możemy czekać, jeśli chcesz Lloyd, ale wiedz, że nie zmierzam ryzykować życia twojego wujka na rzecz wygody - rzekł twardo, na co chłopak trochę niemrawo, kiwnął głową na znak zgody.
CZYTASZ
𝖬𝗈𝗋𝖽𝖾𝗋𝖼𝗓𝖾 𝗎𝖼𝗓𝗎𝖼𝗂𝖾 || 𝖫𝖺𝗏𝖺𝗌𝗁𝗂𝗉𝗉𝗂𝗇𝗀 [TRWA KOREKTA]
Fanfiction[𝖢𝗈𝗅𝖾 𝖡𝗋𝗈𝗈𝗄𝗌𝗍𝗈𝗇𝖾 × 𝖪𝖺𝗂 𝖲𝗆𝗂𝗍𝗁] Cole Brookstone jest płatnym mordercą, pracującym na zlecenie. Kiedy dostaje nową robotę, by zbliżyć się do niejakiego Kai'a Smith'a i go zabić, tak jak resztę swoich ofiar, Cole po pewnym czasie...