Rozdział 13

329 31 48
                                    

Cole w pośpiechu wrzucał swoje rzeczy do walizki. Robił to niedbale, nawet ich należycie nie składając.

- Cole, proszę - poczuł jak smukłe ramiona Kai'a oplatają go wokół talii. Chłopak przycisnął zimny od słonych łez policzek do jego pleców. Czuł miarowy oddech, który zdążył się już uspokoić.

- Odpierdol się - warknął złowrogo i chciał już się wyswobodzić z uścisku, jednak szatyn mocniej zacisnął ręce.

- Cole, błagam. Nie zostawiaj mnie - jego głos ponownie zaczął się łamać. Ciche łkanie znów opuściło jego chłodne usta, które Smith przykładał do skóry bruneta.

- Kai - powiedział poważnie. Przekręcił się przodem do niższego chłopaka, wciąż będąc przez niego przytulanym.

Spojrzał na zalaną łzami śliczną twarz, którą od paru tygodni było dane obserwować mu każdego ranka. Ale teraz wiedział, że ten widok nie był dla niego. Wesołe iskierki szczęścia w brązowych tęczówkach nie były mu pisane. Nie zasłużył na to. Za dużo złego w życiu wyrządził, by mógł z czystym sumieniem kogoś kochać. Nie mógł. Nie był w stanie.

- Proszę, Cole... Ja cię kocham... - rzucił mu się w ramiona, mocno przytulając. Brookstone próbował się uwolnić, lecz Kai nie chciał go puścić. Trzymał mocno, jakby mieli odebrać mu najcenniejszy skarb na świecie, a którego on tak bardzo nie chciał stracić.

Znali się krótko. Nawet bardzo. Ale dla Kai'a czarnowłosy, parę lat starszy chłopak o ślicznych zielonych oczach, stał się całym światem. Szatyn był osobą, która naprawdę bardzo szybko się przywiązywał. A do bruneta przywiązał się cholernie. Kochał go, bardzo go kochał. Chciał pozwolić mu odejść bo skoro kogoś kochamy, musimy dać mu odejść. Ale on nie chciał. Nie chciał puścić bo wiedział, że dużo straci. Swoje szczęście, zmartwienia.

- Proszę - jego głos słabł z każdym słowem. Kai rozpłakał się na dobre. Powoli zaczęło brakować mu powietrza. Oderwał się od pleców Cole'a, padając na kolana. Dusił się. Brakowało mu powietrza. Nie mógł złapać oddechu, a fakt, że bolało go serce, dodatkowo zwiększał ból.

Brookstone stał, jak wryty i obserwował przerażony. Nie wiedział, co mógłby zrobić aby mu pomóc. Jednocześnie, mógłby wykorzystać ten czas na ucieczkę. Nie zrobił tego jednak. Klęknął przed szatynem i złapał go za dłonie.

- Kai? - chłopak nie spojrzał na niego. Był w jakimś transie. Nie reagował na żadne słowa. - Boże - wyspał brunet, gdy zauważył jak z nosa szatyna powoli sączy się krew.

♧︎︎︎

Morro otarł czerwoną ciecz z wargi. Był cały poobijany, choć plusy były takie, że był na lekach dzięki czemu mógł na jakiś czas zapomnieć o bólu mięśni i całego ciała. Większy problem będzie, gdy przestaną one działać.

Coraz bardziej oddalał się od posesji Garmadona. Las, której rozciągał się za posiadłością był ogromny. Ale znał te tereny. Gdyby obszedł las lub przeszedł przez niego, znalazłby się w Ninjago. Samochodem jechało się tam około godziny, lecz obejście gąszczu mogłoby mu zająć conajmniej pół dnia. Przejście środkiem będzie o wiele szybsze, aczkolwiek trudniejsze. Nie miał czasu, by długo się zastanawiać, a tym bardziej nie miał czasu, by długo iść. Musiał jak najszybciej znaleźć się, jak najdalej terenów należących do Lorda.

Pocierał dłonie o siebie. Czuł chłód, gdyż słońce zbliżało się ku horyzontowi. Powoli zapadała noc, a wieczory w ciągu ostatnich tygodni były zimne. Na palcu serdecznym brakowało jego sygnetu, do którego był tak przywiązany. Niestety, zauważył jego brak dopiero, gdy stanął za murem budynku. Nie mógł się wrócić po niego. Musiał tym razem odpuścić. Jego znakomitość jest z nim zawsze.

𝖬𝗈𝗋𝖽𝖾𝗋𝖼𝗓𝖾 𝗎𝖼𝗓𝗎𝖼𝗂𝖾 || 𝖫𝖺𝗏𝖺𝗌𝗁𝗂𝗉𝗉𝗂𝗇𝗀 [TRWA KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz