∆8. Mamy robotę

105 9 0
                                    

Minęły już dwa tygodnie od tego, jak wuj podzielił się ze mną swoimi wynikami. Nie powiedziałem o nich Billowi. Ciągle się waham, czy to dobry pomysł.
W tym czasie odbyłem też swój próbny okres w nowej pracy i zostałem przyjęty. Problem tylko, że muszę tam chodzić z Cipherem, bo ten nie może siedzieć sam. Nikt jeszcze się o to nie przyczepił, bo okazało się że demon jest świetnym doradcą klientów, ze względu na swoje zdolności manipulacji. Wyszło więc na to, że obaj mamy pracę, a Bill możliwość wyładowania swojej energii w pozytywny sposób. Mi to także jest na rękę, ponieważ demon nauczy się życia prostego człowieka i zapracuje na całe jedzenie, które wyżera z lodówki nocami. Przyłapałem go na tym ostatnio, gdy do późna siedziałem z Fordem w pracowni.
Dziś jest sobota i akurat nie moja zmiana w pracy, więc mam chwilę na swoje sprawy. Przede wszystkim muszę zacząć robić projekt zaliczeniowy, bo już prawie miesiąc a ja mam tyle co nic. A jeśli już mówić o miesiącu, to jest kolejny problem - pełnia. Już tak bardzo nie boję się przemiany, bo wiem jak to wygląda, ale nadal obawiam się braku kontroli nad sobą. Zwłaszcza, że ostatnim razem wypuściłem w świat śmiertelnie niebezpiecznego demona.
Niepokój potęguje też fakt, że mam teraz tego demona pod opieką i kto wie co się może wydarzyć. Niby teraz jest wiadome, że Bill nie powinien zrobić nic złego, ale w jego przypadku jeszcze bym mu nie odpuszczał.
Jemy właśnie z Billem spóźnione śniadanie. Wujkowie już dawno są na nogach. Stan wybrał się w odwiedziny do Leniwej Kluchy, a Ford jak zwykle siedzi w piwnicy, choć jego brat usilnie namawiał go na wspólne wyjście do miasta.
Może wuj jest tak zajęty szukaniem rozwiązania na mój problem?
Zerkam na Ciphera. Nie chcę go w to wciągać. Oznajmiam, że muszę pójść do toalety, a tak naprawdę wymykam się do piwnicy.
- Hej wujku, masz może chwilę? - zagaduję go, podchodząc do biurka, przy którym siedzi. Szczerze liczę, że właśnie w tym momencie opracowuje jakieś antidotum dla mnie.
- Jasne Dipper - odpowiada i chowa do teczki jakieś papiery. - Co? Znów problemy z Billem?
- Nie - kręcę głową. - Przyszedłem zapytać, czy masz już może coś na moją przypadłość - wzbraniam się jak ognia, by nie mówić wilkołak. To słowo nawet nie chce przejść mi przez gardło.
- Och Dipper, niestety. Ciągle nad tym pracuję. - mówi z żalem. Jemu też pewnie ciężko, że nie jest w stanie mi pomóc.
- Rozumiem - staram się pohamować łzy, które niespodziewanie napłynęły mi do oczu. Odwracam głowę, by wujek niczego nie zauważył.
Normalnie nie mam w zwyczaju płakać od tak i pewnie ta druga strona przeze mnie przemawia, ale czuję wstyd, że tak łatwo odkrywam swoje emocje.
Dziękuję wujkowi za rozmowę i wracam do kuchni. Bill zdążył już zjeść i nabałaganić.
Z westchnieniem zabieram się za sprzątanie i zmuszam też demona do pomocy. Gdy wszystko jest gotowe, a kuchnia lśni czystością, Bill pyta mnie co będziemy teraz robić.
Nie mam pojęcia i nie zastanawiałem się zbytnio co zrobię z nim. Chciałem w spokoju popracować nad projektem, ale właśnie uzmysłowiłem sobie, że przy nim nie będę w stanie się skupić. Musiałbym czymś go zająć. Pierwsza na myśl przychodzi mi telewizja.
Ciągnę go do salonu i sadzam w fotelu wujka Stanka. Może się nie obrazi. Pokazuję jak działa pilot i zachęcam, by coś sobie znalazł. Sam w tym czasie idę do sypialni po książki, zeszyty i coś do pisania. Wracam obładowany do salonu. Stawiam wszystko na stole, przygotowuję sobie miejsce i zasiadam do pracy.
Bill nawet o nic nie zapytał, tak pochłonęło go oglądanie jakiegoś teleturnieju. Zerkam na niego, uśmiecham się pod nosem triumfalnie i zaczynam wertować książki w poszukiwaniu potrzebnych informacji.

Dochodzi siedemnasta gdy postanawiam zrobić sobie przerwę. Praca naukowa tak mnie pochłonęła, że zapomniałem nawet o jedzeniu. Spoglądam na Billa, nadal siedzi spokojnie przed telewizorem. W czasie pracy pozwalałem sobie na niego zerkać i przez ten cały czas nie ruszył się na milimetr, jak zahipnotyzowany.
- Hej, Bill, nie jesteś głodny? - pytam.
Nie odpowiada. Wstaję od stołu i idę do niego. W telewizorze leci jakaś telenowela. Potrząsam nim. Wzdryga się i przenosi wzrok na mnie.
- Co? - patrzy na mnie zdezorientowany.
- Pytałem czy chcesz coś zjeść - wyjaśniam. Spodziewam się wybuchu entuzjazmu z jego strony. Z zaskoczeniem dla mnie kręci głową i wzrokiem wraca do ekranu. Domyślam się, że to przez tę telenowelę.
Zostawiam go i idę do kuchni. Robię sobie kanapkę, a w przypływie litości też i Billowi. Niby nie chciał nic jeść, ale jak mu ją podaję to wyrywa mi talerz z ręki raz dwa zjada kanapkę.
Ja też zjadam swoją i wracam do pracy nad projektem. Niestety nie na długo, bo mój mózg ma już dosyć. Z niechęcią odkładam długopis i zamykam książkę.
Dołączam do Billa z krzesłem. Siadam obok i zaczynam śledzić losy bohaterów telenoweli.
Po jakimś kwadransie odcinek się kończy i Bill przeciąga się w fotelu.
- No, ciekawe kogo wybierze Maria - zastanawia się. - O, a właśnie. Wujek Ford tu był, kiedy ty poszłeś do kuchni. Mówił, że wychodzi, ale nie powiedział dokąd. Miałem ci przekazać, że masz siedzieć w piwnicy, gdy wzejdzie pełnia - informuje mnie.
Dziwię się, że to wszystko zapamiętał, będąc skupionym na telewizji, a jeszcze bardziej, że wujek wyszedł sam nie wiadomo gdzie. No, ale to jego sprawa, a ja chyba muszę już iść się zbierać do tej piwnicy. Oczywiście najpierw posprzątam i zabiorę Billa ze sobą. Nie powiem mu tego, ale boję się zostać sam tam na dole.
Odnoszę swoje książki do sypialni, zabieram coś do picia i jedzenia, dla Billa oczywiście, bo ja nie mam już ochoty na nic. Im bliżej wieczora, tym bardziej się stresuję.
Około dziewiętnastej schodzimy do piwnicy. Mamy już tam przygotowany prowiant, wziąłem też szachy, by się nie nudzić. Nie wiem czy Bill będzie chciał w nie grać, ale najwyżej sam ze sobą pogram. Jednak Bill nie ma nic przeciwko i wkrótce toczymy poważny pojedynek o godność oraz tytuł mądrzejszego, a także paczkę żelków. To ostatnie zaproponował Bill.
Jakąś godzinę później czuję już, że zbliża się Ten czas.
- B- Bill... to, to już - informuję go.
Demon kiwa głową i odsuwa szachownicę na bok, pewnie po to by dokończyć później.
Znów czuję narastającą chęć wyrwania się z Chaty. Gorączkowo przejeżdżam spojrzeniem po ścianach i zaczynam czuć, że się duszę. Zagryzam zęby i staram się opanować, ale jedna myśl kołacze mi w głowie nie chcąc z niej wyjść - Do lasu.
Mija kwadrans. W tym czasie Cipher stara się mnie uspokoić. Problem w tym, że tylko bardziej mnie drażni. Do strachu dołącza gniew. W którymś momencie uświadamiam sobie, że wpatruję się w szyję demona i mam ochotę ją rozszarpać, by nic już nie mówił.
Wstaję i zaczynam krążyć po pracowni. Bill podąża za mną.
- Przestań - warczę do niego.
Zatrzymuje się, ale pilnie śledzi mnie wzrokiem. Co mu tak zależy? A co właściwie ja tu robię? Po co mam niby tu siedzieć? Ach tak, żeby znów się nie przemienić w wilka. Ale co to ma za znaczenie?
W tym momencie wilcza matura całkowicie przejmuje nade mną kontrolę. Bill nawet nie zdążył mrugnąć okiem, a ja już jestem na górze i biegnę do wyjścia z Chaty.
Słyszę jak biegnie za mną, ale mnie nie dogoni, teraz jest jednym z tych kruchych, marnych ludzi, z których wcześniej szydził. A ja wilkołakiem, znacznie od niego silniejszym.
Staję w świetle księżyca i czuję zbierającą się we mnie siłę. Zamieniam się w wilka i czym prędzej gnam do lasu. Nie oglądam się za Billem. Jako jego opiekun powinienem mieć na niego oko, ale w tym momencie mało mnie to obchodzi.
W przeciwieństwie do poprzedniej przemiany, teraz czuję się taki wolny i szczęśliwy. Łapy same niosą mnie wśród leśnych ścieżek, aż docieram w miejsce, od którego wszystko się zaczęło.
Przystaję na chwilę, by złapać oddech i biegnę dalej, nad jezioro.
Blask księżyca odbijający się w tafli wody wydaje się taki kojący. Przysiadami i całym sobą chłonę otaczający mnie spokój.
Niestety, nie trwa on długo, gdyż nagle słyszę szelest dochodzący z pobliskich krzaków. Zwracam się ciałem w ich stronę, pełen w gotowości do nagłej ucieczki, ale też niezmiernie ciekawy.
Do moich nozdrzy dochodzi zapach i instynktownie wyczuwam, że są to jakieś niebezpieczne zwierzęta. Wilki. Skąd to wiem, nie mam pojęcia, ale jestem pewny, że są to wilki, takie jak ja, i jest ich czwórka.
Zmierzają w moją stronę i wiem, że nie w pokojowym nastawieniu. Moje łapy są jak z waty, nie mogę się ruszyć. Gdybym mógł mówić, powiedziałbym im, już raz mnie dopadliście, czego jeszcze chcecie. Ale że jestem wilkiem, to wydaję z siebie tylko ciche skomlenie.
Już tu są. Jeden wyskakuje z krzaków, biegnąc prosto na mnie. Za nim pozostała czwórka. A ja, choć pewnie powinienem stąd zwiewać, to mogę tylko stać i się im przyglądać.
Dobiegają do mnie i otaczają mnie. Przyglądam się im. Wszystkie mają szarawą sierść, w rożnym odcieniu, wyglądają na potargane i dzikie. Jeden jest większy od reszty, zgaduję że to alfa stada.
Patrzy na mnie groźnie. Zresztą, mogę to wyczuć samym wilczym instynktem. Jeden moment i już wiem, co zamierzają zrobić. Chcą się mnie pozbyć.
Muszę uciekać, ale nie mam jak. Otaczają mnie. Słyszę ciche warczenie dochodzące z ich paszcz. Nim zdołam się obejrzeć, alfa skacze na mnie i przygważdża mnie do twardej ziemii. Czuję jego cuchnący oddech na swojej szyi i już wiem...To mój koniec!

SOSNY W PEŁNI | [Billdip]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz