Otwieram zaspane oczy. Jest ranek. Patrzę na budzik na stoliku nocnym. Godzina szósta. Zerkam w stronę Billa, jeszcze śpi, ale ja już chyba nie dam rady. Nie mając nic lepszego do roboty, albo raczej nie chcąc nic innego robić, wgapiam się w chłopaka. Jest taki spokojny kiedy śpi. Tak uroczo się ślini. Uwielbiam na niego patrzeć i powoli oswajam się z tym uczuciem, które mną zawładnęło. Mabel pomaga mi w tym i przyznam, że jest świetna w tych sprawach. Z powodzeniem mogłaby zostać jakąś terapeutką do spraw miłości, albo kolejnym kupidynem. Przypominam sobie tamto zdarzenie z bożkiem miłości z pamiętnego lata. Wówczas byłem na nią wkurzony, ale teraz uśmiecham się, a łezka nostalgii kręci mi się w oku. Czasem chciałbym wrócić do tamtych czasów, kiedy moje życie było prostsze.
Moje wspomnienia przerywa huk i otwierające się drzwi, w których staje wujek Stanek.
- Wstawać nieroby jedne, mamy dużo roboty - krzyczy i wychodzi.
W pierwszej chwili zastanawiam się o co mu chodzi, ale zerkam na kalendarz i wszystko staje się jasne. Dziś wigilia.
Niechętnie wychodzę z ciepłego łóżka. Budzę Billa, który mruczy coś z niezadowoleniem.
Ubieram się, schodzę na dół, a tam zastaję istny armagedon, jakby ktoś otworzył puszkę pandory. W kuchni wuj Stanek i Mabel krzątają się wśród tysięcy garnków i składników. Zauważam na podłodze rozsypaną mąkę, a w zlewie skorupki jajek.
- Co tu się dzieje? - Bill staje za mną.
- Święta - odpowiadam i podchodzę do stołu. Tam orientuję się, że śniadania nie ma i muszę je zrobić. Tylko jak, skoro kuchenka jest zajęta?
- Mabel? Mógłbym zrobić śniadanie? - pytam.
- Ach tak, jasne. Tylko szybko, bo mam mnóstwo roboty. - Odwraca się do mnie i uśmiecha.
Nie chcę jej przeszkadzać, więc robię ekspresową jajecznicę dla siebie i Billa.
Chłopak, gdy tylko stawiam przed nim talerz, zaczyna jeść. Idę w jego ślady, ale z mniejszym zapałem. Spoglądam na sister i wujka, jak uwijają się przy garach. Też chciałbym jakoś im pomóc. Tyle, że nie jestem tak dobry w gotowaniu.
Mój problem nagle rozwiązuje się sam, kiedy odzywa się Stanek.
- Nie myślcie sobie, że będziecie leżeć. Zjedzcie raz dwa i zaraz wam powiem co będziecie robić.
Chwilę później, gdy z Billem umyliśmy po sobie naczynia, by nie zostawiać ich Mabel, wuj prowadzi nas do salonu.
Naszym zadaniem ma być sprzątanie, wniesienie choinki i przystrojenie domu od wewnątrz. Na moje pytanie o zewnętrzną część, dowiaduję się, że Ford się tym zajmuje, używając jednego ze swoich wynalazków.
- Sprzątanie to idealne zajęcie dla was - mówi takim tonem, jakby uważał, że nie nadajemy się do niczego więcej.
Ignoruję to. Nie będę się sprzeczać, bo po części to akurat prawda, a bardziej martwiłbym się, że Bill coś zepsuje w kuchni, albo zrobi dziurę w dachu przy wieszaniu lampek.
Pierwszym co muszę zrobić, to pokazać Billowi co i jak. I powiem, że to chyba pierwsza rzecz, prócz marketingu w sklepie u Wendy, która wychodzi mu w miarę dobrze. I przy okazji niczego nie psuje, a wręcz naprawia.
Praca idzie nam sprawnie, a w przeciwieństwie do tych w kuchni, nie wydzieramy się na przedmioty nieożywione.
Szybko ogarniamy cały bałagan, ale samo dekorowanie idzie już ciężej. Przede wszystkim musimy jakoś wnieść choinkę, oczywiście żywą, która potem będzie się wszędzie sypać. Osobiście wolę tę sztuczną, jest praktyczniejsza i bardziej przyjazna środowisku, ale to dom wujków nie mój, więc podnoszę te cholerne drzewko, które rani mi dłonie i policzek.
- Czekaj. A może użyję mocy? - proponuje Bill.
To nawet nie najgłupszy pomysł. Tyle, że boję się tego, co może z tego wyjść. Nie chcę od nowa sprzątać.
- Nie, wnieśmy to normalnie - decyduję.
Mimo, że to mówię, to w sekundy później naprawdę wolałbym, żeby użył tych mocy. I chyba wyczytuje to z moich myśli, bo drzewko staje się nagle dużo lżejsze.
Stawiamy choinkę w salonie i idziemy po ozdoby na strych. Bill nadal nie przekonuje się do koncepcji świątecznego drzewka, ubolewając nad "biedną sosenką". Nawet nie trudzę się już żeby go przekonać, chcę tylko wykonać swoje zadanie i przydać się rodzinie.
Znajdujemy pudełka z bombkami, lampkami i przy okazji także girlandę i skarpety do powieszenia nad kominkiem.
W międzyczasie dochodzą nas smakowite zapachy z kuchni, aż mam ochotę coś zjeść, ale Bill już wcześniej próbował coś wykraść i dostał od Mabel po głowie chochlą, a ja wolę nie ryzykować.
Tak więc ozdabiamy Chatę ignorując burczenie brzuchów i niecierpliwie wyczekując kolacji. Przynosimy stół i nakrywamy na dziesięć miejsc. Wataha przyjęła nasze zaproszenie, więc dziś będzie tu trochę tłoczno.
Około osiemnastej wszystko jest już gotowe, a my eleganccy. Specjalnie na tę okazję ubieram bordową koszulę i ciemne jeansy. Billowi też coś pożyczam, czarną koszulę, w której wygląda zabójczo. Mój wzrok ciągle ucieka w jego stronę i ciężko jest mi się opanować. Nie wiem, może to ta świąteczna atmosfera, ale dziś wyjątkowo mocno ciągnie mnie do niego.
Wataha zjawia się o umówionym czasie. Ja chyba jestem do nich najpozytywniej nastawiony. Bill też, choć trzyma się bardziej z boku. Wujkowie są uprzejmi, ale wiem, że cały czas czujni i strasznie oficjalni. Liczę, że w miarę trwania kolacji otworzą się na gości. Największym zaskoczeniem jest dla mnie Mabel, która w pierwszej chwili spogląda lekko z wyrzutem na watahę, ale w następnej nawiązuje kontakt z dziewczynami, komplementując ich stroje.
Wszyscy zasiadamy do stołu uginającego się od przepysznych, gorących potraw.
- Życzę wszystkim smacznego - mówię, czując się w obowiązku.
Każdy zaczyna nakładać potrawy na talerze w krępującej ciszy umilanej przez brzęki zastawy i sztućców.
Chcąc jakoś rozładować napięcie zaczynam rozmowę z Andrew. Nie ma konkretnego tematu, chwytam się czegokolwiek, żywiąc nadzieję, że mężczyzna zaangażuje się w podtrzymanie jej. I chyba rozumie moje zamiary, bo współpracuje. Zaczyna żartować i jest przyjazny, więc atmosfera szybko się rozluźnia. Nieśmiało i ostrożnie, ale wujkowie zaczynają rozmowę z męską częścią watahy, podczas gdy Mabel rozkręca dziewczyny.
Mimo początkowego trudu, kolacja przebiega wyśmienicie. Całe towarzystwo rozmawia, żartuje, śmieje się i je. A gdy już kończymy jeść, nadal pozostajemy przy stole, nie chcąc kończyć spotkania.
Wreszcie Mabel proponuje swoim nowym koleżankom obejrzenie kolekcji jej sweterków. Stanek, korzystając z okazji, wyjmuje skądś whisky i częstuje nią resztę gości. Ford nie pije z nimi, ale uczestniczy w rozmowie. Zostajemy tylko ja i Bill, który nagle wstaję ze swojego miejsca.
- Gdzie idziesz? - ciekawię się.
- Emm, tylko do toalety - mówi szybko i odchodzi.
Jego zachowanie wzbudza mój niepokój, ale tłumię go, pewnie mi się wydaje.
Przysłuchuję się męskim pogawędkom, póki chłopak nie wraca i przyłączamy się do, już lekko wstawionego, towarzystwa. W pewnym momencie nawet kuszę się na małą szklaneczkę trunku. Wuj proponuje też Billowi, ale ten, gdy tylko bierze łyka, wypluwa go z obrzydzeniem, mamrocząc, że jesteśmy jacyś nienormalni.
W akcie sprzeciwu, Stanek wyciąga także likier rumowy, opowiadając niestworzone historie o piratach, którym go ukradł. Oczywiście, że kupił go w jakimś portowym mieście, może i od podejrzanego gościa, ale na pewno nie pirata. Ta nieścisłość nie hamuje mnie jednak, by spróbować też i tego. Likier smakuje mi dużo bardziej niż whisky, ale zachowuję umiar. Mimo to, czuję jak lekko szumi mi w głowie.
W końcu wybija dwunasta godzina.
- Na nas już chyba pora - odzywa się Andrew, patrząc po swoich, na co zgodnie przytakują.
- A może zostaniecie na noc? - proponuje niespodziewanie Stanek.
- Nie chcemy nadużywać waszej gościnności - alfa grzecznie odmawia.
- Ale jakie nadużywać. Spokojnie, zostańcie. W taką pogodę, nawet jak na was, to niebezpieczne - wskazał na okno, za którym śnieg tańczył w różnych kierunkach, smagany mroźnym wiatrem.
Andrew popatrzył po reszcie, szukając akceptacji w ich oczach. Zgadzali się.
Wychodzi więc na to, że dziś będziemy dzielić pokój z trzema mężczyznami. Mabel za to przyjmuje do siebie dziewczyny i tak jak za dawnych lat, planuje babską piżamówkę. Jak mała dziewczynka.
Zanim jednak przyjmujemy do naszej sypialni gości, Bill prosi mnie na stronę i ciągnie do nas na górę.
- Planowałem zrobić to inaczej, ale chyba musi być tak. Nie mogę dłużej czekać - mamrocze do siebie.
- Co inaczej? Na co czekać? - intryguje mnie.
Chłopak nie odpowiada, póki nie wchodzimy do pokoju, który wygląda teraz inaczej. Jest przystrojony w lampki, śnieżynki, girlandy, a na środku, pod żyrandolem wisi kępka jemioły.
- Bill, ale tu ładnie - mówię, gdy chłopak ciągnie mnie wgłąb.
- Stajemy pod żyrandolem i wtedy do mnie dociera. Automatycznie odpowiadam sobie na własne pytania.
Spoglądam na Billa z zaskoczeniem. Czyli to zaplanował. Nie, on chyba... Nie. A jednak. Stoi przede mną, pewny siebie, z uśmiechem czającym się w kącikach ust i wzrokiem mówiącym wiesz co mam na myśli. A czy ja tego chcę. Cóż, jestem zaskoczony i lekko zagubiony, ale chyba tak.
Pozwalam chłopakowi pochylić się nade mną i zamykam oczy. W pierwszej chwili czuję na twarzy ciepły oddech, a później cudowną miękkość ust na swoich. Poddaję się temu, odkrywając jak bardzo za tym tęskniłem. W ogóle za Billem. Bez wahania obejmuję go, skracając dystans między nami do minimum. Znów czuję, jak ta dziwna, elektryzująca siła ciągnie nas do siebie. Wiem co to - pożądanie. Czułem je już wcześniej, ale nigdy tak intensywnie. Zapewne to wynik tego, że Bill nie jest pierwszą lepszą osobą. Nasza relacja znaczy dla mnie dużo i nie chcę jej popsuć przez pośpiech czy brak samokontroli. On tego nie rozumie, jest człowiekiem tylko kilka miesięcy, nie zna się jeszcze tak dobrze na relacjach międzyludzkich i tym, co może z nich wyniknąć. Gdy czuję jak jego ręka zjeżdża w dół moich pleców, kładę mu dłoń na piersi i niechętnie odsuwam.
- Co jest? Zrobiłem coś nie tak? - pyta zaniepokojony.
- Nie, wszystko jest w porządku, tyle że to za szybko.
- Och, tak, racja. Nie ma sprawy, zaczekam - odchrząka i przygryza wargę.
Robi mi się głupio, że tak powiedziałem, ale wiem że to prawda.
- Hej - kładę mu dłoń na policzku i spoglądam w oczy. - To nie twoja wina. Wszystko to jest cudowne, ale dziś nie da rady - zasłaniam się pretekstem o współlokatorach w pokoju.
Bill przytakuje ze zrozumieniem, a zaraz spogląda w dół. Robię to samo.
- Chyba powinieneś pójść do łazienki - mówię, czerwieniąc się.
- Ty też - odpowiada.
- Spokojnie, poradzę sobie. Idź, zanim przyjdą tu na górę - popycham go w stronę drzwi. Gdy znika siadam na łóżku i wzdycham.
Naprawdę chciałem z nim... To zrobić.
CZYTASZ
SOSNY W PEŁNI | [Billdip]
Fiksi PenggemarPo siedmiu latach od pamiętnych wakacji Dipper Pines wraca do Wodogrzmotow, by pod opieką wujka Forda wykonać studencki projekt naukowy. Niefortunne zdarzenie doprowadza do tego, że staje się wilkołakiem. Teraz musi nauczyć się żyć z tym brzemienie...