Epilogue

35 3 1
                                    

Dwoje mężczyzn, od których aur robiło mi się nie dobrze. Niemal natychmiast wróciłam na nogi, powoli cofając się, gdy ci zaczęli iść w moją stronę, rozmawiając, jak gdyby nawet nie zauważyli mnie. Żałuję, że nie mogę znikać jak Miles.

Fiolet lekko pod świecił postać, której maska zakrywała twarz delikwenta, a jego lekkie skrzydła powoli poruszały się przez wietrzyk, który panował na dachu wieżowca. Jego pazury na dłoni wydawały się odbijać moją twarz, gdy ten zaczął gestykulować rękami, z każdym krokiem wydawał lekki dźwięk, gdy metal ściera się z metalem.

Osa.

Nie.

Viv.

Viv szedł wolnym krokiem obok drugiego mężczyzny, który prawie dorównywał mu wzrostem. Niemal od razu poznałam te mocne rysy twarzy i perfekcyjnego kucyka. On cały zawsze był perfekcyjny, nawet teraz w podobnym wdzianku co jego kompan. Najgorsze w tym wszystkim była jedna kwestia... Strój pasował mu jak ulał, fiolet tylko dodawał mu grozy w całokształcie. Miał opuszczoną maskę na szyi, wiedział co robi, a ja jedynie potwierdziłam, że to on, gdy wszedł do światła.

- Ojcze...? – Mój głos trząsł się niepohamowanie, gdy zobaczyłam jego twarz, prawie nic się nie zmienił, jedynie pojawiła się blizna przechodząca przez jego usta.

Ucichli. Uśmiech na pewno pchał im się na usta, jestem pewna, że Viv miał ten swój sarkastyczny uśmieszek widząc roztrzęsioną mnie. Starszy mężczyzna jedynie machnął lekko głową na mnie, wbijając wzrok w jego nowego podopiecznego, a ten nie marnował czasu.

Skrócił dzielący nas dystans i zaatakował, próbując wybić powietrze z moich płuc płynnym uderzeniem w żebra. Schyliłam się i skarciłam w myślach za moje nieostrożne, zbyt wolne ruchy. Oddałam mu, celując w szczękę, jednak prędzej sama dostałam w bok głowy. Sturlałam się na ziemię, ból rozprowadził się po moim ciele jak małe igiełki, które wbijały się w moją skórę.

Kolejny cios i kolejny unik z mojej strony, później szybkim ruchem zmieniłam nasze pozycje, przewracając go i zaklejając nienaturalnie mokrą pajęczyną jego maskę, gdzie powinny znajdować się oczy, krew dziwnie szybko spłynęła mi po dłoniach. Zdążyłam przyczepić pajęczynę do jednej z jego rak, nie patrząc na nic innego niż przeciwnika. Kopnął mnie w brzuch, zatoczyłam się, a przed oczami pojawiły się migające punkty.

„Cholera jasna, Kirian, uspokój się! Przestań uciekać, weź się w garść!" Krzyczałam do siebie w myślach, starając się unormować oddech. Usłyszałam jakiś lekki trzask, natychmiast spojrzałam w tamtą stronę, zauważyłam jedynie maskę Viv'a.

Pajęczy zmysł przeszył moje ciało ciarkami, gdyby nie to pewnie już dawno moja głowa leżałaby obok jego maski. Odwróciłam się na pięcie i zablokowałam uderzenie ostrą dłonią, przejechał nią po moich rękach, tylko nasilając krwawienie. Wbił się ze mną w ścianę, przyszpilił mnie w miejscu, próbując zadrapać moja buźkę.

Zobaczyłam jego twarz, fioletowe oczy wpatrujące się we mnie, jakby mógł zobaczyć moje grzechy, nie tak ciemne brązowe włosy opadały mu lekko na oczy, miał białe pasmo, a pół jego policzka pokrywały fioletowe żyły.

- Nie dziwię się, że Aki cię nie lubi. Jesteś brzydki. – Mruknęłam i kopnęłam go prosto między nogi, skrzywił się i złapał za bolące miejsce, ale tylko przez ułamek sekundy, by później przyszpilić mnie do podłogi.

- Jesteś podobną pokraką, a najlepsze jest to, że ona myśli podobnie o tobie. Wiesz, dlaczego? – Zapytał jakby mnie to interesowało. Zakleiłam mu usta mokrą siecią, która wyglądała bardziej jak żelatyna. Bez problemu ją ściągnął. – Dziwka... Bo dla niej, wyglądasz jak damska wersja mnie.

Pajęczyna WspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz