2.5

28 1 0
                                    

Ziemia-1610. Brooklyn, czyli Miles i spółka. Pogoda po moim pojawieniu się diametralnie zmieniła się, chmury wyglądały jakby za chwilę miało zacząć sypać żabami. Miles nie był w swoim pokoju czy domu rodzinnym, więc po kilku minutach szukania natrafiłam na niego w sklepie. Jadł jakąś bułkę czy bóg wie co i patrzył jak jakiś ziomek, który z koloru wyglądał jak krowa czy dalmatyńczyk próbował ukraść bankomat. Dosłownie, całą tą maszynę, chyba kradzież pieniędzy nie poszła po maśle. Z tego co zauważyłam, była to anomalia. Jego ciało było śnieżno-białe z czarnymi łatkami, zamiast twarzy miał jedną wielką łatę. Powoli weszłam do sklepu, jak gdyby nigdy nic i stanęłam obok Milesa, był trochę wyższy, różnica była mała, co zawdzięczam platformom na moich nogach.

- Jak tam, Spider-manie? – Dźgnęłam go w żebra, przez co lekko zgiął się, by ostatecznie zwrócić na mnie uwagę. Mogłam zobaczyć przez jego maskę jak zaczyna uśmiechać się, jego uśmiech wyglądał jak ten od dziecka, które dostało cukierka. Urocze.

- Blorien! Ty tutaj? Nie mówiłaś, że będziesz mnie odwiedzać, w szczególności nie tak szybko. Trochę śpieszę się. – Odmruknął, przybijając mi piątkę i cicho śmiejąc się pod nosem. Jego uwagę znowu zwrócił dziwny facet, który chyba zauważył dwie Spider-osoby, wgapiające się w niego. Stanął szarmancko, jakby miał walnąć jakimś tekstem na podryw, jednak z jego dziury na brzuchu zaczęły wylatywać kromki chleba tostowego.

- Spider-menie?! Uhm... Miło mi cię spotkać... To znaczy... was? – Zaczął plącząc się we własnych słowach i lekko drapiąc tył szyi, jakby speszony. Gdy chleb spadał na podłogę nie mogliśmy powstrzymać delikatnego chichotu z młodszym chłopakiem. Zagryzłam kawałek maski, nie mogąc inaczej powstrzymać się.

- Nam również, jednak chyba nie ładnie tak kraść bankomatów, prawda? – Zaczęłam jako pierwsza i kątem oka spojrzałam na chłopaka obok mnie, nie kazał mi jakoś przystopować, więc nie miał zamiaru mnie zatrzymać w dalszych ruchach. Podeszłam do niego, dzieliły nas może dwa metry, gdy ja wystawiłam rękę w celu 'grzecznego' przywitania się. – Blorien, miło mi.

- Spot... - tylko odmruknął i podał mi rękę, nieprzekonany do mnie. Był bardzo naiwny, przykre. Zanim mógł znowu odezwać się, przerzuciłam go sobie przez ramie, przyszpilając do ziemi. Psiknął jak mała dziewczynka w locie, jednak zamiast wylądować na ziemi przeteleportował się i wyszedł ze ściany obok.

Podniosłam wzrok na niego i lekko przytaknęłam. Byłam szczerze zaskoczona, ale i zadowolona tym, że miał jakieś moce, które wydawały się ciekawe. Może się teleportować, to niezła umiejętność!

- Nie mam niczego do ciebie, może trochę za usiłowanie kradzieży, no wiesz, ale nie ma szans, że teraz cię wypuścimy. – Wstałam z ziemi i lekko otrzepałam strój.

Miles wtedy chyba zrozumiał o co mi chodziło, bo niemal natychmiast rzucił się na niego. Spot ciągle teleportował się, starając się unikać każdego ciosu czy pajęczyny, gdy przyłączyłam się miał podwójne kłopoty. Sieć wirowała w powietrzu, a czarne portale ciągle rzucały nas gdzie indziej. Był ciężki do złapania, cholera potrafiła po prostu stworzyć portal i ominąć nasze pajęczyny!

- Jakaś przyczyna z niezapowiedzianego przyjścia? – Zapytał w pewnym momencie Miles, jakbyśmy wcale nie ścigali złoczyńcy. Rzuciłam pajęczyną w kropkowego gościa i przyciągnęłam go bliżej, chłopak obok mnie zasadził mu kopniaka w twarz.

- W sumie... Mam taką sprawę. Długa historia, wiesz? – Zaczęłam, Spot przeniósł lecących nas na ścianę, przez co oboje przywaliliśmy o murowaną powierzchnię, a Morales dodatkowo uderzył w moje żebra i wykopał całe powietrze moich płuc. Rzucił szybkie 'przepraszam' i machnął ręką żebym zaczęła. Cudny dzieciak po prostu. – Tak trochę się spierdoliło w multiwersum... Miałeś już swój canon event? Spóźnia ci się jak okres nastolatce.

Pajęczyna WspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz