7. Cieszmy się tą błogą chwilą.

38 5 2
                                    

Nigdy nie sądził, że tak to może wyglądać. Samotność zawsze mu odpowiadała, kochał ją i uwielbiał się w niej pogrążać. Nie miał pojęcia, że gdy przyjmie pomóc od Jima w śledztwie, on zostanie z nim na dłużej. W rezultacie rozwiązali trzy morderstwa i dwie kradzieże. Poza tym w szkole też spędzali ze sobą czas. Sherlock trochę poznał Moriarty'ego. Niestety tylko trochę. Poznał jego hierarchię przedmiotów w kolejności od najlepszego: matematyka, chemia, fizyka. Reszty nie trawił. Poza tym mieszka w domu dziecka odkąd miał 12 lat. Jego rodzice zostali zamordowani, więc stąd zainteresowanie detektywistyką. Tyle się Holmes dowiedział jeśli chodzi o jego przeszłość, a spędzali ze sobą mnóstwo czasu przez ostatnie dwa tygodnie. Natomiast on powiedział mu o sobie dużo. Odsłonił się i nie żałował. Zaczynał nawet twierdzić, iż nie chodziło o same odkrycie tajemnic i poznanie tego skrytego człowieka, jakim był Jim, a o to, że zaczynał go lubić. A to jest naprawdę wielki wyczyn, zdobyć sympatię Sherlocka Holmesa.

Nawet docenił swojego brata; jego chęć kontroli i władzy, a także omamienie sierżanta Lestrade'a, wpływały pozytywnie na ilość morderstw i kradzieży, w których rozwiązaniu Sherlock mógł pomóc.

Co się z działo i od kiedy był tak... uczuciowy? Nie wiedział, czy to odpowiednie słowo. Po prostu zaczął doceniać pewne rzeczy, z pozoru beznadziejne, i jedną z nich był brat i jego poczucie odpowiedzialności. Zawsze go to niezmiernie irytowało, ale teraz dostrzegł tego plusy. Tak samo, jak obecność ludzi i rozmowy z nimi; większość dalej tak samo go wkurzała i nie miała odpowiednio rozwiniętego umysłu do jakichkolwiek rozmów, ale był wyjątek: James Moriarty. Najlepsze było to, iż chłopak zdawał się robić sporo typowych rzeczy, które robią nudni nastolatkowie. Ale on nie był nudny. Był wręcz majestatem, pełnym tajemnic i intryg. Piękną melodią, której nie dało się przepisać na nuty. Tak samo, jak nikotyna.

Och, tak, James zniszczył go pod tym względem. Uzależnił się od tej jakże szkodliwej substancji, którą jeszcze do niedawna uważał za obrzydliwą. A teraz, cóż, nawet zrezygnował z obserwacji całego podwórka z piętra szkoły, na długiej przerwie, by pójść razem z Jimem ,,złapać świeżego powietrza.''

Siedział na kamiennej płytce chodnikowej w jednej z opustoszałych uliczek w pobliżu liceum, gdzie mieszkało zaledwie kilka osób. W dłoni trzymał papierosa, już drugiego w przeciągu pięciu minut.  Obok niego siedział Jim również z papierosem w jednym ręku. W drugim natomiast trzymał butelkę z piwem, którą pili na spółę.

- Od trzech dni nie było żadnego morderstwa. - jęknął Sherlock, który zdążył się już przyzwyczaić do wspólnego rozwiązywania zagadek.

- Niedługo coś się trafi, Sherl. Na pewno. - odpowiedział Moriarty jakby mechanicznie. - A na ten moment cieszmy się tą błogą chwilą.

Zaciągnął się papierosem i położył dłoń na dłoni Holmesa. Ten poczuł, jak przechodzi go dreszcz. Nigdy wcześniej nie przeszył go dreszcz, a już na pewno nie z takiego powodu. Moriarty rzucił lekki uśmiech w jego stronę. Krzywy był ten uśmiech i niezgrabny, zdecydowanie do idealnych nie należał, ale był na swój sposób piękny. Nie, był majestatyczny. Jak cały Jim. Nie ma ludzi idealnych, Sherlock zdawał sobie z tego doskonale sprawę, ale jeśli ktoś był blisko to właśnie James Moriarty.

Zacisnął palce na dłoni Moriarty'ego. Czuł jego puls. Przyśpieszony. On sam pewnie też taki miał. Ich spojrzenia wierciły wręcz dziurę na swoich ustach, a gdy ich wargi wreszcie zetknęły się w niezgrabnym pocałunku, Sherlock poczuł się... Boże, cudownie. Dziwnie, oczywiście, że tak, ale cholernie cudownie.

Niestety nic, co dobre nie trwa wiecznie, a tę niesamowitą wymianę śliny przerwał sam Mycroft Holmes. Czy on doprawdy miał kamery wszędzie? Może ta bezdomna staruszka z końca ulicy mu doniosła?

Sherlock odrzucił połączenie i wrócił do wcześniejszej, niezwykła ujmującej czynności.

Na lekcje tego dnia już nie wrócili, a Sherlock pojawił się w domu po 16. Był, można by rzecz, rozanielony. Całował się. Całował się z Jimem Moriartym. Wciąż nie do końca mógł w to uwierzyć, tym bardziej, że mu się podobało.

W jadani siedział Mycroft, czego się spodziewał. Na pewno przyszedł powiedzieć rodzicom o tym, co jakimś niewyjaśnionym sposobem, zobaczył.

Zauważył, że jego brat wyglądał  na przygnębionego, łokcie miał podparte o stół, a twarz schował w dłoniach. Czyżby, aż tak się przejął tym pocałunkiem?

- Och, bracie, naprawdę, aż tak bardzo cię to boli? Wiesz, że nie tylko Ty masz prawo doświadczać tej, jak się okazało, cudownej wymiany śliny? - powiedział kpiąco, ale jego brat wyglądał na zdekonsternowanego.

- Co? - zapytał kompletnie zmieszany. - O czym ty mówisz, Sherlock, i czemu do cholery nie odbierasz, kiedy raz w życiu potrzebowałem, kurwa, rozmowy?

- Od rozmowy masz Lestrade'a. - odpowiedział młodszy wzruszając ramionami.

- No właśnie, kurwa, już nie.

Sherlock zaśmiał się pod nosem.

- Och, zerwaliście? Szkoda, nawet go polubiłem.

- Nie, nie zerwaliśmy. Postrzelono go.

Sherlock stanął, jak wryty. Postrzeleno. Jak mógł tak źle ocenić sytuację? Myślał, że chodzi o jego pocałunek z Moriartym albo o zerwanie z Gavinem, ale chodziło o...  Boże... śmierć?
Uczucia go niszczą, nie potrafił odpowiednio użyć dedukcji, nie w tej sytuacji.

Nic nie powiedział, po prostu stał. Nie znał sierżanta praktycznie w ogóle, ale jako jeden z niewielu Gavin traktował go poważnie. Słuchał rad i dawał dostęp do tajnych informacji. Ale przede wszystkim uszczęśliwiał jego brata, co nie było łatwym zadaniem. Chociaż postrzelenie nie koniecznie musi oznaczać śmierć.

Nigdy nie owijał w bawełnę, a ludzkie uczucia i możliwość ich zranienia go nie obchodziły, dlatego zapytał:

- Czy on nie żyje?

- Żyje. Ale leży nieprzytomny w szpitalu. Dostał w ramię.

Ramię. Mogło być zdecydowanie gorzej, na przykład serce, albo głowa, wtedy śmierć następuje na miejscu. A tak jest spora szansa, że go uratują. Spora, ale nie stuprocentowa.

inni. SHERIARTY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz