Tego dnia wszystko poszło się walić i to po całości. A zaczęło się tak niewinnie: Sherlock pomógł rozwiązać sprawę zabójstwa Gavinowi, który już wrócił, że szpitala, a potem on i Moriarty poszli do lasu. I tu się wszystko zaczęło. A raczej zaczynał się koniec wszystkiego.
Minęły dwa tygodnie od pamiętnego poranka na polanie. Dwa tygodnie spędzone w towarzystwie Jima, w towarzystwie jego ust, jego ciała. Majestatyczne dwa tygodnie.
Gavin też już wyszedł ze szpitala i wrócił na New Scotland Yard, a co za tym idzie Mycroft Holmes miał znacznie lepszy humor, więc i Sherlock nie musiał się użerać z smutnym, złym bratem.
Było naprawdę dobrze.
Za dobrze.
- Chcę Ci pokazać pewny domek. - powiedział Moriarty, gdy przekroczyli próg lasu.
- Domek?
- Aha. Moją kryjówkę. Gdy potrzebuję samotności czasem tam przychodzę.
Trzymali swoje dłonie i szli pomiędzy drzewami. Ostatnie liście spadały z drzew, sugerując iż jeszcze trochę i nadejdzie zima.
Sherlock lubił zimę; kojarzyła mu się z prochowcem, który tak uwielbiał nosić i nawet wiosną go nie ściągał mimo, że pogoda nie była odpowiednia. Poza tym zima to chłód, a Sherlock nie cierpiał upałów i każda temperatura przekraczającą 15°c, była dla niego udręką. Śnieg uważał za całkiem dobrą sprawę, chociaż deszcz był nieco lepszy. Ale i o deszcz w zimie w Angli nietrudno; angielska zima nie należała do srogich i śnieżnych.
W pewnym momencie James się zatrzymał, a Sherlock dostrzegł przed sobą malutki drewniany domek, który był lekko rozklekotany i nie wyglądał na najtwardszy. Mimo wszystko miał swój pewien urok. Gdyby James Moriarty był przedmiotem ta chatka by do niego pasowała.
Weszli do środka. Drzwi głośno skrzypnęły. Sherlock rozejrzał się i ujrzał dwie wielkie komody, dużo biurko i niewielkie łóżko. W pomieszczeniu obok stała kuchenka gazowa i prysznic, a za drzwiami, które się nie domykały była toaleta.
Nie było to miejsce przytulne, zdecydowanie nie. Było wręcz lekko obskurne. Ale te komody, tak ogromne i zamykane na klucz... To było ciekawe. Może są tam jakieś informacje na temat rodziny Jamesa? Na temat tego morderstwa, bardziej szczegółowe niż w gazetach?
- Co jest w tych komodach? - zapytał i wtedy po raz pierwszy zobaczył szczere przerażenie i wściekłość na twarzy Jima.
- Nie twoja sprawa. - warknął chłopak, po czym dodał nieco spokojniejszym tonem: - Przepraszam, Sherl, ale to coś, czego Ci nie pokażę. Nic szczególnego, po prostu... nazwijmy to wspominkami.
Sherlock pokiwał głową powoli, w swoim pałacu pamięci analizując możliwości kodu do komody.
- Czy kiedyś będę mógł to zobaczyć? - spytał z nadzieją na pozytywną odpowiedź.
- Zobaczymy, Sherl. - odparł Moriarty już całkowicie spokojnie mimo, że przerażenie i złość wciąż kryły się na jego twarzy. - Ale nie przejmuj się tym, proszę. To nic takiego. Po prostu... ludzka część mnie.
Ale Sherlock się przejął. I wiedział, że dziś wieczorem tu wróci.
***
Tymczasem Mycroft Holmes delektował się chwilą. Delektował się samym widokiem Grega Lestrade'a. Ale w momencie gdy ich usta się zetknęły, och to uczucie nie do opisania. Pierwszy świadomy pocałunek. Świadomy, bo Mycroft wiedział, że właśnie tego chce, w właśnie taki powalony, romantyczny sposób. Na dodatek ów pocałunek odbył się na randce, czyli na lunchu przygotowanym samodzielnie przez Mycrofta. Musiał przyznać, że smakowało okropnie i nie miał talenty do gotowania, ale słodkie usta Gregory'ego mu to wynagradzały.
Boże, jak on pragnął tego człowieka.
To było ich pierwsze spotkanie od czasu sytuacji w mieszkaniu Lestrade'a. Oczywiście Mycroft odwiedzał go w szpitalu i dzwonił - to właśnie przez telefon zaproponował randkę.
Ale teraz oboje byli w pełni sił i oboje wiedzieli czego chcą; pragną siebie i chcą spróbować dać szansę temu związkowi.
- Okropnie gotujesz. - powiedział Gregory, gdy przerwali pocałunek aby złapać powietrza.
Mycroft zaśmiał się lekko i oparł swoje czoło o czoło sierżanta.
- Następnym razem zabiorę cię do restauracji.
- Dobrze. Ale jeszcze kolejnym razem nauczę cię gotować, co ty na to, Myc?
- Z przyjemnością.
I znowu się pocałowali. A Mycroft zrozumiał, że właśnie mają już zaplanowane dwie kolejne randki. Uśmiechnął się na tą myśl. Randki to nie była jego mocna strona, a był na jednej jeszcze w liceum i była ona totalną porażką.
A ta randka, randka z Gregiem, była idealna. Nieważne, że lunch się nie udał, ważne, że byli tutaj razem.
Mycroft czuł, że nawet szydełkowanie albo astronomia stała by się znacznie ciekawsza, jeżeli Lestrade byłby z nim.
***
Zdobycie klucza nie okazało się trudne; nie jeżeli jego właścicielem jest wielbiciel matematyki mieszkający w sierocińcu.
Sherlock pożyczył (zabrał, właściwie) od ojca okulary, namalował sobie markerem niewielki zarost i nałożył skórzane buty w kolorze kasztanowym. W takim stroju ruszył na włamanie się do sierocińca.
Budynek nie należał do najlepiej strzeżonych, bo wszedł do niego bez większych problemów. Tak, jak myślał, na ścianach wisiały różne plakaty w tym matematyczne. Teraz wystarczyło znaleźć odpowiedni, a pod nim będzie skrytka. Na kod. Pomysłów Sherlock miał kilka, o ile nie cenił zbyt wysoko wartości morderstw w życiu Jima.
---------
Hej, hej. Do końca został jeden rozdzialik. Wrzucę pewnie we wtorek. Mam nadzieję, że przeżyję ten rok szkolny.
CZYTASZ
inni. SHERIARTY
Fanfiction,,Cóż, prawda była... bolesna? Albo i nie. Nie wiedział, co Sherlock by pomyślał, gdyby ją poznał. Dziwne, że jeszcze tego nie wydedukował. Ale kiedyś mu powie. A wtedy będą już dobrymi przyjaciółmi i nawet taka sprawa tego nie zmieni.'' ,,Mycroft H...