10. Następnym razem zabiorę cię do restauracji.

30 4 5
                                    

Tego dnia wszystko poszło się walić i to po całości. A zaczęło się tak niewinnie: Sherlock pomógł rozwiązać sprawę zabójstwa Gavinowi, który już wrócił, że szpitala, a potem on i Moriarty poszli do lasu. I tu się wszystko zaczęło. A raczej zaczynał się koniec wszystkiego.

Minęły dwa tygodnie od pamiętnego poranka na polanie. Dwa tygodnie spędzone w towarzystwie Jima, w towarzystwie jego ust, jego ciała. Majestatyczne dwa tygodnie.

Gavin też już wyszedł ze szpitala i wrócił na New Scotland Yard, a co za tym idzie Mycroft Holmes miał znacznie lepszy humor, więc i Sherlock nie musiał się użerać z smutnym, złym bratem.

Było naprawdę dobrze.

Za dobrze.

- Chcę Ci pokazać pewny domek. - powiedział Moriarty, gdy przekroczyli próg lasu.

- Domek?

- Aha. Moją kryjówkę. Gdy potrzebuję samotności czasem tam przychodzę.

Trzymali swoje dłonie i szli pomiędzy drzewami. Ostatnie liście spadały z drzew, sugerując iż jeszcze trochę i nadejdzie zima.

Sherlock lubił zimę; kojarzyła mu się z prochowcem, który tak uwielbiał nosić i nawet wiosną go nie ściągał mimo, że pogoda nie była odpowiednia. Poza tym zima to chłód, a Sherlock nie cierpiał upałów i każda temperatura przekraczającą 15°c, była dla niego udręką. Śnieg uważał za całkiem dobrą sprawę, chociaż deszcz był nieco lepszy. Ale i o deszcz w zimie w Angli nietrudno; angielska zima nie należała do srogich i śnieżnych.

W pewnym momencie James się zatrzymał, a Sherlock dostrzegł przed sobą malutki drewniany domek, który był lekko rozklekotany i nie wyglądał na najtwardszy. Mimo wszystko miał swój pewien urok. Gdyby James Moriarty był przedmiotem ta chatka by do niego pasowała.

Weszli do środka. Drzwi głośno skrzypnęły. Sherlock rozejrzał się i ujrzał dwie wielkie komody, dużo biurko i niewielkie łóżko. W pomieszczeniu obok stała kuchenka gazowa i prysznic, a za drzwiami, które się nie domykały była toaleta.

Nie było to miejsce przytulne, zdecydowanie nie. Było wręcz lekko obskurne. Ale te komody, tak ogromne i zamykane na klucz... To było ciekawe. Może są tam jakieś informacje na temat rodziny Jamesa? Na temat tego morderstwa, bardziej szczegółowe niż w gazetach?

- Co jest w tych komodach?  - zapytał i wtedy po raz pierwszy zobaczył szczere przerażenie i wściekłość na twarzy Jima.

- Nie twoja sprawa. - warknął chłopak, po czym dodał nieco spokojniejszym tonem: - Przepraszam, Sherl, ale to coś, czego Ci nie pokażę. Nic szczególnego, po prostu... nazwijmy to wspominkami.

Sherlock pokiwał głową powoli, w swoim pałacu pamięci analizując możliwości kodu do komody.

- Czy kiedyś będę mógł to zobaczyć? - spytał z nadzieją na pozytywną odpowiedź.

- Zobaczymy, Sherl. - odparł Moriarty już całkowicie spokojnie mimo, że przerażenie i złość wciąż kryły się na jego twarzy. - Ale nie przejmuj się tym, proszę. To nic takiego. Po prostu... ludzka część mnie.

Ale Sherlock się przejął. I wiedział, że dziś wieczorem tu wróci.

***

Tymczasem Mycroft Holmes delektował się chwilą. Delektował się samym widokiem Grega Lestrade'a. Ale w momencie gdy ich usta się zetknęły, och to uczucie nie do opisania. Pierwszy świadomy pocałunek. Świadomy, bo Mycroft wiedział, że właśnie tego chce, w właśnie taki powalony, romantyczny sposób. Na dodatek ów pocałunek odbył się na randce, czyli na lunchu przygotowanym samodzielnie przez Mycrofta. Musiał przyznać, że smakowało okropnie i nie miał talenty do gotowania, ale słodkie usta Gregory'ego mu to wynagradzały.

Boże, jak on pragnął tego człowieka.

To było ich pierwsze spotkanie od czasu sytuacji w mieszkaniu Lestrade'a. Oczywiście Mycroft odwiedzał go w szpitalu i dzwonił - to właśnie przez telefon zaproponował randkę.

Ale teraz oboje byli w pełni sił i oboje wiedzieli czego chcą; pragną siebie i chcą spróbować dać szansę temu związkowi.

- Okropnie gotujesz. - powiedział Gregory, gdy przerwali pocałunek aby złapać powietrza.

Mycroft zaśmiał się lekko i oparł swoje czoło o czoło sierżanta.

- Następnym razem zabiorę cię do restauracji.

- Dobrze. Ale jeszcze kolejnym razem nauczę cię gotować, co ty na to, Myc?

- Z przyjemnością.

I znowu się pocałowali. A Mycroft zrozumiał, że właśnie mają już zaplanowane dwie kolejne randki. Uśmiechnął się na tą myśl. Randki to nie była jego mocna strona, a był na jednej jeszcze w liceum i była ona totalną porażką.

A ta randka, randka z Gregiem, była idealna. Nieważne, że lunch się nie udał, ważne, że byli tutaj razem.

Mycroft czuł, że nawet szydełkowanie albo astronomia stała by się znacznie ciekawsza, jeżeli Lestrade byłby z nim.

***

Zdobycie klucza nie okazało się trudne; nie jeżeli jego właścicielem jest wielbiciel matematyki mieszkający w sierocińcu.

Sherlock pożyczył (zabrał, właściwie) od ojca okulary, namalował sobie markerem niewielki zarost i nałożył skórzane buty w kolorze kasztanowym. W takim stroju ruszył na włamanie się do sierocińca.

Budynek nie należał do najlepiej strzeżonych, bo wszedł do niego bez większych problemów. Tak, jak myślał, na ścianach wisiały różne plakaty w tym matematyczne. Teraz wystarczyło znaleźć odpowiedni, a pod nim będzie skrytka. Na kod. Pomysłów Sherlock miał kilka, o ile nie cenił zbyt wysoko wartości morderstw w życiu Jima.

---------

Hej, hej. Do końca został jeden rozdzialik. Wrzucę pewnie we wtorek. Mam nadzieję, że przeżyję ten rok szkolny.

inni. SHERIARTY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz