Mitch, pamiętnik
Od przebywania cały czas na zewnątrz kilka razy już chorowałem, ale teraz jestem zahartowany, więc nawet stanie w takim mrozie mi nie przeszkadza. Co nie zmienia faktu, że mam prawie że odmarznięte palce u stóp. Jest czternasta, godzina, o której zamierzałem wejść do mieszkania Phila. To jedyna pora, kiedy wiem, że nie ma go w domu. Na szczęście nadal mam klucz. Normalnie nie ryzykowałbym, ale teraz, kiedy wreszcie jest jakaś szansa na choć trochę lepsze życie dla mnie, nie mogę jej zaprzepaścić. Muszę iść po tą cholerną gitarę.
Nasze, a właściwie jego mieszkanie mieści się w starej kamienicy prawie w centrum miasta. Jest na trzecim piętrze. W sumie to mamy windę, ale mam wrażenie, iż większość naszej populacji czasem myli windy z sedesami. Niestety.
Gdy dotarłem już do góry, długo zastanawiałem się, czy wejść. A co jeśli on jest w środku? Nie możesz się cały czas bać... Ale on mnie zabije. No i co... To, że nie będę żył? Przeszkadza ci to...? Tak. No to się wal.
Gadanie samemu ze sobą czasem wcale nie jest takie fajne. Czy ja nie powinienem udać się do psychiatryka? A nieee... Przecież właśnie tam idę. Panie i Panowie - miezzkanie mojego brata.
Od progu już widać śmieci walające się na podłodze, obok ubrania. W powietrzu unosi się smród papierosów, a wszystko jest zniszczone. W sumie, to bardzo mnie to zdziwiło. Zwykle Lolly (dziewczyna Phila) zawsze wszystko sprzątała, a poza tym mieli całkiem sporo kasy, więc nie rozumiem czemu wszystko tu jest takie zniszczone.
Ostatnio byłem tu... Przedwczoraj? Kieruję się od razu do mojej dawnej sypialni, gdzie kiedyś leżała gitara. Wydaje mi się, że teraz jest tam salon czy coś w tym rodzaju. Ostrożnie uchylam drzwi. Przechodzę przez próg i...- Co ty tu do jasnej cholery robisz?!
Phillip. Jednak jest w domu. Zaczyna mi się robić ciemno przed oczami. Próbuję się wycofać, ale on już idzie w moją stronę.
- Wracaj tu, mam ci coś do powiedzenia - mówi i bije mnie w twarz. Piecze, ale to nic w porównaniu z tym co zapewne się zaraz wydarzy.
- Po co tu przyszedłeś, pojebany pedale, hmm? No, słucham. To już nie jest twój dom. Nie! Rozumiesz?! - Krzyczy i kopie mnie w brzuch.
Przewracam się na podłogę. Upadek nie był zbyt bolesny, gdyż spadając na taką warstwę ciuchów trudno coś sobie zrobić, ale bardziej bolesne jest to, co dzieje się teraz.
Korzystając z tego, że się przewróciłem, kopie mnie dalej i zaczyna rzucać przedmiotami. Nie wiem jakimi, bo krew z czoła spływa mi do oczu. Nie chcę nic mówić, jeszcze bardziej bym go rozzłościł i jeszcze bardziej bym oberwał. Jeśli się w ogóle da.
Chcę, żeby to już się skończyło, ale co ja mogę poradzić? Ostatkami sił staram się podnieść. Udało się. Przynajmniej jedna rzecz w moim życiu się udała.
- Zamierzasz uciec?! - wrzeszczy Phil z butelką w ręku. Phil + butelka = zło.
I dzieje się to, co zawsze. Butelka ląduje na mojej głowie, tam też się rozbija. Łzy lecą mi do oczu, próbuję się powstrzymać. Nie mogę płakać. Szybko chwytam za klamkę od drzwi balkonowych, które są centralnie z mną i wybiegam na balkon od razu blokując drzwi krzesłem i resztkami doniczki, którą ostatnio mi się oberwało. Trzecie piętro to duża wysokość, ale nie jest źle. W czasie, gdy Phillip próbuje otworzyć drzwi, ja zsuwam się w dół na gzyms. Potem na bolkon sąsiadów z dołu. I tak dalej, modląc się tylko, żeby Phil nie postanowił zejść na dół, i żeby nikt mnie nie zobaczył. Udało się. Jestem na ziemii. Kręci mi się w głowie, więc łapię się parapetu. W szybie widzę swoje odbicie. Wyglądam gorzej niż kiedykolwiek. Włosy mam zlepione od krwi, która z resztą ścieka mi teraz po twarzy, t-shirt mam rozdarty od szkła, na rękach mam rozcięcia... Wszędzie, na ubraniach, na twarzy, na ciele, we włosach - jest krew.
Próbuję złapać równowagę, ale słabo mi to idzie, tymbardziej, że równocześnie staram się, aby nikt mnie nie zobaczył zza gzymsu. Najpierw muszę znaleźć jakąś łazienkę i się umyć. Albo chociał jeziorko. Udało się, wstałem. Przeszedłem dwa kroki i...
Ciemność.
Umieram? W końcu!
Tak! Jezu, jak zdesperowany musi być człowiek, żeby chcieć umrzeć... Ale to już nie mój problem. Tam gdzie idę na pewno nie ma brata. Nie ma nikogo.... Umieram?

CZYTASZ
scomiche. Przeciwieństwa
FanfictionMitch mieszka na ulicy Scott w willi pod miastem Mitch jest znienawidzony przez brata Scott ma kochającą rodzinę Mitch ma rany Scott ma nowy samochód Spotykają się w szpitalu. I ta jedna piosenka połączy ich na zawsze.