Mitch, rodzina

524 57 7
                                    

"When the lights go down, in the middle of the night, where will I hide?"

Jesteś piękny...

Jego słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc, nie pozwalając spać.  Czy rzeczywiście tak myśli? Jeśli tak, to dlaczego? Może jednak się do czegoś nadaję? Może zabrzmi to głupio, ale od kiedy poznałem Scotta, wszystko stało się jakby jaśniejsze. Nie myślę już o sobie, jako o bezużytecznej osobie. On sprawia, że czuję się lepiej.

Od czasu, kiedy zobaczył mnie po raz pierwszy, minęły cztery dni, jednak dopiero dzisiaj ja mam szansę zobaczyć jego. Dopiero dzisiaj jestem się w stanie podnieść.

Ból powoli mijał. Miałem wrażenie, że mogę już wstać, iść, uciec stąd... Chociaż muszę przyznać, że ten szpital nie jest taki zły. Co prawda czuję się, jakbym mieszkał w jakimś opuszczonym domu, ale lepiej tu, niż na ulicy. Tutaj jest ciepło, dają jedzenie, jest Scott...

Okay, muszę przestać o nim myśleć, bo to zaczyna się robić dziwne. Nawet go jeszcze nie widziałem, ale mam wrażenie, że gdyby zniknął, już bym się nie podniósł. Niesamowite, jak się zmieniłem w ciągu ostatnich paru tygodni. Jak wszystko się zmieniło.

- Mitchell Grassi? - jedna z pielęgniarek wetknęła głowę do sali - O, obudziłeś się. Masz gościa - powiedziała i zerknęła za siebie - Może wejść?

Zamarłem. Gościa? Kto miałby mnie odwiedzać? Przecież nie mam nikogo. Prawie nikogo.

Nie, to nie może być on. Czemu miałby tu przychodzić?  Przecież mnie nienawidzi. I przede wszystkim; skąd wie, że tu jestem? I czy wie, dlaczego tu jestem.

Na myśl o bracie przeszedł mnie dreszcz. Zerknąłem błagalnie w stronę Scotta, ale chłopak nadal spał. Cholera. Spojrzałem w stronę pielęgniarki i pokiwałem głową. Nie wiem, dlaczego. Ostatnio wszystko co robię nie ma większego sensu.

Kobieta odwróciła się i powiedziała coś do osoby stojącej za nią. Następnie wyszła na korytarz, a w drzwiach pojawił się Philip. Wstrzymałem oddech. Na widok jego twarzy przed oczami stanęły mi wszystkie wspomnienia, a na policzkach poczułem łzy. Czemu jestem taki żałosny? Nie chciałem płakać. Nie płakałem. Łzy leciały mi po twarzy, ale nie czułem żadnych uczuć. Wszystko się oddaliło.

- Cześć - odezwał się. Czoło miał zmarszczone, a usta ściągnięte w wąski, wymuszony uśmiech. Krótkie, czarne włosy zaczesał do tyłu, a jego delikatny zarost zniknął. Zmienił się.

- Jak się czujesz? - zapytał, jeszcze bardziej marszcząc czoło.

Oniemiałem. Po jaką cholerę chce wiedzieć, jak ja się czuje?! Czy on wie, dlaczego się tu znalazłem?

- Zgadnij - odpowiedziałem beznamiętnym głosem - Popatrz na mnie i zgadnij. Przypomnij sobie tamten dzień i zastanów się, co robię tutaj, cały w bandażach i szwach. Albo nawet nie tamten dzień. Przypomnij sobie ostatnie cztery lata. A, no tak. Chlałeś tyle, że nawet nie pamiętasz. Ale wiesz co? Ja pamiętam. Pamiętam każdy dzień spędzony na ulicy, kiedy śnieg sypał, a ja stałem w samym podkoszulku. Pamiętam każdy dzień, kiedy moim jedynym posiłkiem było pół kromki chleba cudem wyżebranej od twojej dziewczyny. Pamiętam każdy dzień, kiedy dzieciaki wracające ze szkoły rzucały we mnie kamieniami, ot tak, dla zabawy. A wiesz, kto jeszcze we mnie rzucał? Ty. Butelką. Szklanką. Doniczką. Nożem. Mam wymieniać dalej? Ale nie tylko rzucałeś. Chcesz wiedzieć ile ran powstało przez twoje pięści? A chcesz wiedzieć ile ran powstało przez twoje słowa? Mówisz, że jestem bezużyteczny. Mówisz, że nie mam prawa żyć. Ale wiesz, zmieniłem się. Ktoś mi pomógł. Nie zrobił nic takiego, po prostu porozmawiał. Po prostu nie chciał mnie zabić. Zabawne, co nie? Więc teraz wróćmy do twojego pytania. Jak się czuję?

Otworzyłem oczy. Moje policzki płonęły, a ja wpatrywałem się pusto w ścianę przede mną. Nie wierzę, że to powiedziałem. Nie wierzę.

Spojrzałem na Philipa. Stał tam, gdzie wcześniej, z szeroko otwartymi ustami. Po jego policzku spłynęła łza. Płakał. Philip płakał. Człowiek, który zniszczył moje życie, płakał przeze mnie. A może przez samego siebie?

- Nie zmieniłeś się - odezwał się w końcu - Jesteś taki, jaki byłeś zanim rodzice odeszli. Ale ja też ci coś powiem. To nie ja jestem tym złym w twojej historii. Wiesz dlaczego to robiłem? Bo jesteś inny. Nie myśl, że stałeś się wyjątkowy. Nie myśl, że przez twoje durnowate uczucia zmienię się. To twoja wina! I przestań zwalać wszystkiego na mnie! - krzyczał - To nie ja jestem tym złym, Mitchell! Wydaje ci się, że jeśli mi to powiesz, to coś się zmieni, tak? Ja jestem zadowolony ze swojego życia, z tego, co zrobiłem. A wiesz dlaczego? Bo ja się do czegoś nadaję. Bo ja nie jestem słaby.

Stał jeszcze przez chwilę i patrzył się na mnie. Potem odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Znowu zacząłem płakać. Tym razem na prawdę. Ma rację. Dlaczego on zawsze ma rację? Po co to mówiłem?

Moja poduszka była już cała mokra, a ja nie byłem w stanie powstrzymać kolejnych ataków histerii. Czułem się, jakbym już miał umrzeć. Jakbym już chciał umrzeć.

Nagle poczułem na ramieniu czyjąś dłoń. Była ciepła i miękka. Otworzyłem powoli oczy. Na brzegu mojego łóżka siedział wysoki, dobrze zbudowany chłopak, o jasnych blond włosach i spokojnych, niebieskich oczach. Na jego twarzy widać było współczucie. Sam jego wygląd był wystarczającym powodem, aby poczuć się lepiej. Niektórzy ludzie mają coś takiego w sobie, co uspokaja.

- Proszę, nie płacz - odezwał się. Dobrze znałem ten głos. Głos mojego jedynego przyjaciela. Głos Scotta.

- Słyszałem, co się stało Mitch - zaczął - Ten człowiek nie jest powodem do płaczu. Proszę, przestań. Zrób to dla mnie. Nie mogę patrzeć jak płaczesz.

Wziąłem głęboki oddech i podniosłem się. Siedzieliśmy tak, patrząc się na siebie. Ja cały czerwony, z twarzą mokrą od łez, on spokojny i opanowany.

Nie wytrzymałem. Do tej pory nie wiem, czemu to zrobiłem. Po prostu pochyliłem się i wtuliłem w jego duże ramiona. Znowu zacząłem płakać mocząc mu koszulkę.

- Przepraszam - mówiłem cicho przez łzy - Przepraszam, Scott

To były jedyne słowa, które byłem w stanie wypowiedzieć. Przepraszałem go za to, że nie jestem silny. Za to, że jestem tchórzem. Za to, że płaczę. Za to, że się zbliżyłem. Za to, że go przytulam.

- Nie przepraszaj - powiedział - To nie jest twoja wina. Jesteś silny, Mitch. Nigdy nie byłbym w stanie powiedzieć tego, co ty. Nie przepraszaj. On nie jest powodem do płaczu - powtarzał.

On nie jest powodem do płaczu. On nie jest powodem do płaczu

Powtarzałem w głowię jak jakąś mantrę. Chciałem w to wierzyć.

Chciałem już skończyć.

Chciałem na zawsze z nim pozostać.

______
Pamiętajcie o komentarzach x

      ~Y

scomiche. PrzeciwieństwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz