Rozdział 4.

1.3K 31 14
                                    


❦ ❦ ❦

Mila

Życie to jednak głupia suka.

Pochyliłam się i zaczęłam zbierać z ziemi porozrzucane książki. Oczywiście same się tam nie znalazły. Jakiś frajer mnie pchnął i uciekł wzdłuż ulicy zanosząc się śmiechem. Westchnęłam ciężko, gdy zauważyłam książki i zeszyty w błocie. Dziś padało, więc naprawdę zajebiste wyczucie czasu.

Podniosłam pobrudzone encyklopedie z historii i wrzuciłam je do torby. Ruszyłam powolnym krokiem wzdłuż chodnika, zaciągając się powietrzem, w którym wciąż wyczuwałam deszcz.

Splotłam ręce na klatce piersiowej i szłam przed siebie, wpatrzona w oświetlone ulice Marlowe City. Było grubo po szóstej, a ja już dawno powinnam być w domu. Zajęcia skończyłam o trzeciej, ale przez resztę czasu chodziłam po pobliskich księgarniach. Ponieważ jesień kojarzyła mi się z zapachem starych książek z żółtymi stronami. I była to moja ulubiona pora roku, zwłaszcza w mieście, w którym mieszkałam.

Deszczowe i szare dni miały swój urok, a zimne noce to była idealna okazja do spania w grubych i ciepłych robionych na drutach, skarpetach. I czułam się wtedy najlepiej.

Chyba dlatego, że byłam taka sama. Szara i zimna.

Albo ciepła i milutka. Jak skarpety robione na drutach.

Uśmiechnęłam się pod nosem rozbawiona przez własną myśl. Nie byłam ani szara i zimna ani ciepła i milutka. Byłam nijaka i beznadziejna - tak przynajmniej twierdzili moi starzy.

Byłam wpadką, nie planowali mnie. A gdy już się urodziłam to żałowali, że nie byłam chłopcem. Ojciec chciał mieć potomka, który byłby taki sam jak on, a mama była zbyt zajęta sobą, żeby poświecić mi chociażby minutę swojego czasu. Chcieli wydać mnie za mąż za bogatego faceta. I nie obchodziło ich to, że nie byłoby między nami miłości ani żadnej innej relacji. Najważniejsze było, żebym miała syna oraz faceta, który portfelem zadowoliłby Theodora Rhodes. Moi rodzice mieli niezdrową obsesję na punkcie luksusu i pieniędzy. Tylko to się zawsze liczyło.

Czasami zastanawiałam się, czy gdyby kochali mnie choć trochę, to czy nadal czułabym się taka pusta w środku? Czy nadal codziennie musiałabym sama toczyć walkę ludźmi, którzy nas nienawidzili? Czy miałabym przyjaciół? Chłopaka?

Czy byłabym szczęśliwa?

Przeszłam przez pasy i ruszyłam w kierunku ulubionej kawiarni. Mugs and Spoons. Pchnęłam ciężkie szklane drzwi i weszłam do środka, odruchowo zaciągając się zapachem świeżo parzonej kawy. Czułam na sobie spojrzenia klientów.

Ciekawskie, wrogie, obrzydzone.

Podeszłam do lady, przy której mogłam złożyć zamówienie i zmusiłam się do słabego uśmiechu w stronę baristki. Miała niebiesko - różowe włosy i pełno kolczyków na twarzy. Dopóki nie znalazłam się w zasięgu jej wzroku, była radosna i uśmiechnięta. Teraz stała przede mną z zaciśniętymi ustami i dziwną paniką w oczach.

- Dzień doby, witamy w Mugs and Spoons. Co będzie dla ciebie? - zapytała służbowym tonem, blokując ze mną spojrzenie.

- Poproszę duży przelew. Czarny - odpowiedziałam cicho, po czym odchrząknęłam. Czułam się niekomfortowo. Była to moja ulubiona kawiarnia, ponieważ bariści zwykle byli dla mnie mili. Chyba czas zmienić lokalizacje. - Na wynos. Proszę i dziękuję.

KatharsisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz