[24], coraz bliżej

48 12 2
                                    

  Następne kilkadziesiąt minut sprawiło, że Midoriya poważnie zaczął martwić się o swój słuch. Po pewnym czasie przestali iść, bo i tak odkryto już ich pozycję. Todoroki biegł przodem, zgarniając na siebie większość pocisków, ale nie mógł poradzić nic na wszechobecny huk, odzywający się nawet wtedy, gdy wokół nich nie było nikogo - łatwo można było się domyślić, że Kirishima też został już zauważony.

  — Zwolnijmy! — musiał poprosić zdyszany Midoriya po kolejnych kilku minutach. Był już brudny, jego bluza była całkiem przepocona, a loki opadły smętnie. Zamiast zwolnić, stanął, opierając ręce na kolanach. 

  — Nie powinniśmy stawać — powiedział jego chłopak, rozglądając się wokół. Podszedł bliżej. — Nie dasz rady iść?

  — Chwilka... — wyszeptał błagalnym tonem, dysząc ciężko. Czuł się tak, jakby miał zaraz wypluć płuca albo gorzej...

  — Mogę cię ponieść.

  — Nie, nie... dam radę.

  — Jesteś cały czerwony. Ja się nie zmęczę. — Midoriya wreszcie podniósł głowę, mrużąc oczy. Och, oczywiście nawet w takim miejscu Todoroki musiał wyglądać jak grecki bóg. Brakowało jeszcze słońca tuż za jego głową, naprawdę... Razem musieli wyglądać jak farmer i jego tłusta świnia. 

  — Nie będziesz mógł mnie osłaniać — mruknął zawstydzony. — Jeszcze trafią mnie w stopę. Masz może pojęcie, gdzie jesteśmy? — zapytał na koniec, wreszcie się prostując. 

  — Prawie w środku. W zasadzie tylko dlatego możemy stanąć, gdy wejdziemy... może nie być tak łatwo — stwierdził w końcu Todoroki, a Midoriya westchnął głośno. 

  No tak. Oczywiście, że do tej pory było łatwo, co on sobie w ogóle myślał...

  — Dobrze — westchnął więc po chwili. — Możemy już... — Przerwał mu huk wystrzału, a chwilę później jak w zwolnionym tempie obserwował Todorokiego, który rzucił się przed niego i w ostatniej chwili zatrzymał pocisk... a potem rzucił nim z powrotem w snajpera, który wrzasnął i nawet nie zdążył się zerwać na równe nogi, nim kula przeszyła mu głowę. 

  — O kurwunia, to niemożliwe — jęknął Midoriya, ale nie zdążył się nad tym zastanowić, bo Todoroki bez słowa chwycił go za nadgarstek i wciągnął do magazynu. 

  Ogromną przestrzeń wypełniały głównie półki i kartony, a zwłaszcza kartony na półkach. W środku panował półmrok, a jedyne pasmo światła idące od drzwi, przez które weszli, oświetliło mnóstwo wirujących w powietrzu drobinek kurzu. Na sam ich widok Midoriya prawie kichnął.

  — Powinienem był wziąć dla ciebie pistolet — mruknął Todoroki. 

  — Nie! Broń jest zakazana w Japonii — wysyczał Midoriya, rozglądając się ostrożnie. — Wystarczy już, że ty im rozwalasz mózgi. 

  — Myślisz, że mam wybór? To śmiecie. — Powoli posuwali się do przodu, wyglądało na to, że obaj są pewni, że nie mogą być sami w pomieszczeniu. Ktoś na pewno podsłuchiwał i czekał na odpowiedni moment. 

  — Nie mówię, że to źle. Po prostu ja nie będę tego robić — mruknął, a potem stanął. — Zaczekam tu, wyłap ich szybko i chodźmy dalej. 

  — Nie zostawię cię. Nie mamy nawet pewności, że są tu jakieś drzwi.

  — Są na bank, jak by weszli? Przecież czekaliśmy przed wejściem dobrą chwilę — zauważył Midoriya, a Todoroki chyba przyznał mu rację, bo nic więcej nie powiedział.

  — A jeśli coś się stanie?

  — Nie stanie, przecież to ty. 

  — Przeceniasz mnie. Nie jestem wszechmogący. 

  Midoriya uśmiechnął się delikatnie, a potem uniósł brew wymownie. 

  — Dam sobie radę. Nigdzie się stąd nie ruszę, a oni za żadne skarby nie przybiegną tu przed tobą. — Prawdopodobnie będą próbowali, nie mogli w końcu wiedzieć, że mają do czynienia z przedwiecznym potworem.

  Zachichotał cicho. Kto by pomyślał, że będzie miał takiego chłopaka. Wciąż trochę to do niego nie docierało. Zamierzał nawet powiedzieć o tym Shoto, ale gdy podniósł wzrok, ten już zniknął. 

  Teraz słyszał już kroki i wiedział, że ktoś biegnie w jego stronę, nie bał się jednak. Doskonale wiedział, że nie ma się czego obawiać...

  W następnej zatoczył się, gdy kula przeszyła mu ramię. Z jego gardła wydobył się stłumiony krzyk bólu, w oczach mu pociemniało. Poczuł, że ciepła krew tryska mu na twarz i nie wiedział, skąd ona się bierze, bo przez mroczki już nic nie widział. 

  — IZUKU! — wrzasnął Todoroki gdzieś z tyłu i już jasne było, że krew na twarzy nie należała do niego, a mężczyzny, w którego kierunku nieświadomie się odwrócił, a który najwyraźniej zaszedł go od tyłu, wszedł przez drzwi, które jak na złość zapomnieli zamknąć, a potem oddał strzał. Z pewnością nie miał już głowy jak wszystkie ofiary jego chłopaka. 

  — Nic mi nie jest — jęknął Midoriya, gdy zdołał już ochłonąć na tyle, żeby móc normalnie złapać oddech. Chwilę później otworzył oczy i zobaczył, że Todoroki wygląda tak, jakby zobaczył... no, trupa. — To tylko ramię. — Chyba. — Nie martw się, ale na twoim miejscu trochę bym się odsunął, bo mogę rzygnąć — dodał, bo ból był naprawdę potworny. Jak on się z tego wytłumaczy mamusi? Chciał niedługo przedstawić jej swojego chłopaka...

  — To moja wina — wyszeptał Todoroki i chyba był jeszcze bledszy niż zwykle. Wziął go na ręce w stylu panny młodej i przytulił go do siebie mocno, uważając jednak na prawe ramię. — Nie puszczę cię więcej. 

  — Nie mogłeś wiedzieć...

  — Oczywiście, że mogłem! — warknął, a w jego oczach rozbłysnął gniew. — Słyszałem kroki, ale pomyliłem się, myślałem, że to kogoś ze środka...

  — Bo dużo się dzieje! — przerwał mu Midoriya, krzywiąc się. — Przestań się obwiniać i idź dalej, musimy szukać Bakugo — jęknął. 

  To chyba przemówiło Todorokiemu do rozsądku, ale wciąż cicho skomlał, jakby to on został postrzelony... choć w zasadzie nie mijało się to z prawdą, bo, cóż, został. W dodatku pewnie kilkanaście razy więcej niż Midoriya.

  Na zewnątrz musiało być już ciemno, gdy w końcu stanęli. Midoriya nie miał pojęcia, co się z nimi działo, bo starał się faktycznie nie zwymiotować i nie krzyczeć z bólu przy każdym gwałtowniejszym ruchu Todorokiego. 

  — Co mu jest? — usłyszał obok siebie głos Kirishimy jakiś czas później, ale nie otworzył oczu.

  — Oberwał w ramię. 

  — Dałeś im go postrzelić?

  — Dałeś im porwać Bakugo? 

    — Nie kłóćcie się teraz — westchnął ciężko, a potem mruknął cicho: — Postaw mnie na ziemi, Shoto. Jesteśmy na miejscu? 

  — Tak nam się zdaje — mruknął jego chłopak, a potem kopniakiem wyważył drzwi.

  Chyba do tej pory wybili ponad połowę populacji Tokio, sądząc po odgłosach. Midoriya westchnął cicho, a potem zamknął oczy. To prawie koniec. 

Golden Gai 76 ||TododekuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz