– Na pewno nie chcesz piwka? – spytał Albert, stojąc przy małej, przenośnej lodówce.
Czarusia pokręciła głową, a następnie rozejrzała się po wnętrzu. Od jej ostatniej wizyty sporo się tutaj zmieniło. Mimo to sufit nadal znajdował się blisko głowy, bo pomieszczenie miało maksymalnie półtora metra wysokości, przybyło tu wiele elementów. Lodówek kotka naliczyła chyba chyba osiem, obok stały jeszcze dwie niewysokie szafki. Ściany pokrywały plakaty znanych kapel gitarowych, a w jednym z rogów znajdowała się dziecięca kanapa i kilka puf. Siedziało tam kilka mew, które zawzięcie o czymś dyskutowały, odkąd przestały wlepiać oczy Czarusię.
– To może chociaż colę? – ptak nie poprzestał na pierwszej propozycji.
– Nie powinnam pić tyle cukru, ale niech ci będzie.
Mewa zaśmiała się głośno i pozbyła się kapsla, nie używając do tego otwieracza. Kotce przypomniało się powiedzenie: „Każdy dostaje taką magię, na jaką zasługuje".
– Tyle się ruszasz, że jeszcze dzisiaj to spalisz – zaskrzeczał Albert, podając Czarusi oszronioną butelkę ze słodką zawartością.
Kotka przewróciła oczami.
– Chyba nie znasz moich nawyków żywieniowych. W dodatku ostatnio polubiłam się z ZTM i jestem ich stałym klientem. Oczywiście na dachu. I na gapę.
Ptak uniósł brwi.
– Zarząd transportu miejskiego – wytłumaczyła Czarusia, a po chwili dodała rozbawionym głosem. – Jakbym umiała latać, to też bym nie przejmowała się transportem miejskim i ich skróconą nazwą.
Albert machnął skrzydłem, a następnie chwycił dwa rozkładane krzesła oparte o ścianę i rozłożył je przed sobą.
– To mów szybko, co się sprowadza, bo za piętnaście minut minut schodzimy na koncert – oznajmił, otwierając swoją butelkę. Tym razem taką ze złotą i gorzką zawartością.
– A kto gra?
– Teraz jacyś planktoniarze, ale czekamy z chłopakami, aż wejdzie Party in a Dorm Room.
Czarusia zmarszczyła czoło.
– Chyba nie znam.
– Raczej. To nowa, lokalna kapela. Mają dopiero kilka singli, ale naprawdę wiedzą, jak dorzucić do pieca – zaśmiał się Albert, po czym wziął dużego łyka. – Może chcesz posłuchać z nami?
Kotka sprawdziła godzinę. Była 20:21. Do spotkania z Larsem w Centrum zostały ponad 3 godziny, więc nie musiała się śpieszyć.
– Czemu nie? – odparła. – Z tego co słyszałam, nagłośnienie jest tu niczego sobie.
Ptak podniósł skrzydła w geście zadowolenia.
– Droga pani, czysty miodzik dla uszu – podekscytował się. – Bas w tym lokalu nie tylko słychać, ale i czuć w piórach. – Nagle zrobił krótką pauzę i przez chwilę wpatrywał się w plakat Nirvany na przeciwległej ścianie. – Ale dobra, przejdźmy do meritum. W końcu nie przyszłaś tutaj na koncert. Co tak naprawdę potrzebujesz?
Czarusia ostentacyjnie napiła się coli, jakby chciała się zastanowić, jakich słów użyć.
– Kojarzysz ostatnie zaginięcie Starym Mieście? – spytała po chwili zawahania. – Tego programisty Tomasza Balickiego.
– Coś słyszałem. Media trąbią o tym od wczoraj. Widziałem też jakieś plakaty w kilku miejscach. Podobno jakiś bogaty koleś wyznaczył niezła sumkę za jego odnalezienie.
CZYTASZ
Czarusia
HumorGdańsk. Początek wakacji. Kiedy w niedługim czasie dochodzi do kolejnego zaginięcia mężczyzny z branży informatycznej, mieszkańcy zaczynają się niepokoić. Czy ofiary były ze sobą powiązane i dobrano je według jakiegoś klucza? Dopiero kiedy szef fir...