Czarusia sprawdziła godzinę. Dwadzieścia minut po północy. Jeśli Straszek był słowny, powinien tu dotrzeć o 1:15. W głowie ciągle pobrzmiewały jej słowa: „Nie my na to trafiliśmy, tylko nurkowie".
Była ogromnie ciekawa, co miał na myśli. Na pewno nie były to zwłoki, bo taka informacja od razu pojawiłaby się w mediach. Jednak znaleźli coś ważnego, co postanowili na razie zataić przed opinią publiczną. Czarusia miała tylko nadzieję, że wiadomość od Straszka nie okaże się kapiszonem i popchnie jej śledztwo do przodu. W połączeniu z informacją od Alberta da jej kolejną przewagę nad innymi, którzy również ostrzyli sobie zęby na milion od Antoniego Kolskiego.
– Rozumiem, że Straszek był najlepszy podczas policyjnego szkolenia? – spytała.
Lars prychnął, ale po chwili szeroko się uśmiechnął.
– Powiedzmy – zaczął. – Ja byłem znacznie lepszy, ale on dwadzieścia razy bardziej pracowity. Nigdy nie odpuszczał i za jakiegoś suchego chrupka bez smaku umiał wywęszyć niemal wszystko. Za to ja dokładnie umiałem wywęszyć skład tego chrupka, co nie nastrajało mnie zbyt optymistycznie do pracy.
– Wiem, wiem. Znam tę historię. Wybrałeś inną drogę rycerza Jedi. Szeryfa kanapy – zachichotała Czarusia, ale po chwili zamilkła. Jakby próbowała znaleźć odpowiednie słowa do następnego zdania. – Mam jeszcze jedną sprawę. Szukam ekipy...
– Ty nie żartowałaś. Naprawdę chcesz płynąć do Torpedowni – wtrącił Lars.
Kotka potrząsnęła głową.
– Przecież mówiłam, że na razie tylko to rozważam – skłamała. Wiedziała, że namówienie kogoś na taką wyprawę nie będzie proste.
– Nie pamiętasz, co powiedział ci Albert? – Pies niemal krzyknął. – Według niego to samobójstwo, a mew można nie lubić, ale jak mówią, że czegoś się boją, to jestem pierwszy, żeby trząść portkami razem z nimi. Nie wiem, czy historia z tym obiektem podwodnym jest prawdziwa, nawet jeśli nie, to i tak zaginęło tam bez wieści sporo ptaków.
– Oferuję koreańskie smaczki – oznajmiła Czarusia, wpatrując się prosto w Larsa. Pies nie chciał nic po sobie okazywać, ale kotka natychmiast zauważyła, jak rozszerzają mu się źrenice i lekko zaczyna drgać powieka.
– Jakie smaczki? – zapytał sztucznie obniżonym głosem.
– Dobrze wiesz jakie – skwitowała Czarusia. – Twoje ulubione z Korei Południowej. Dokładnie te same, które przywieźli twoi ludzie z wakacji kilka lat temu. Te, które śnią ci się po nocach i te, których nie możesz nigdzie dostać. Nie chcę być nieskromna, ale spokojnie mogę ci załatwić przynajmniej trzy kilogramy.
– Przecież mówiłaś, że to niemożliwe, bo nie prowadzą sprzedaży internetowej.
Czarusia szeroko się uśmiechnęła.
– Od tego czasu poznałam kilkoro kocich programistów i programistek z Korei Południowej. Pomogłam im przy konfiguracji narzędzi AI, aby dostali pracę w firmach u ludzi. Uwierz mi, wysłanie kilka paczek psich smaczków nie będzie dla nich problemem.
– Przemyślę to – odparł w końcu Lars, ale kotka wiedziała już, że się zgodzi. Grał jedynie na czas. – Tylko jak chcesz to zrobić? – spytał.
– Jeszcze uszczegóławiam plan działania.
Faktycznie. Czarusia nadal myślała nad tym, jak dostać się do Torpedowni. Musiała zorganizować dwie rzeczy. Małą łódź, która nie zwracałaby na siebie uwagi oraz przynajmniej dwójkę zwierząt, które mogłyby popłynąć razem z nią. Jeśli Albert nie kłamał, istniała duża możliwość, że na miejscu będzie niebezpiecznie. Bardzo niebezpiecznie. Niestety tak jak w każdej porządnej firmie, większy problem był ze składem osobowym, niż ze sprzętem. Łódź na pewno uda się jakoś załatwić, gorzej z załogą. Czarusia miała świadomość, że sama z Larsem może nie dać rady, dlatego potrzebowała jeszcze kogoś. Miała już pewien pomysł, jednak najpierw należało spotkać się z psem policyjnym.
CZYTASZ
Czarusia
HumorGdańsk. Początek wakacji. Kiedy w niedługim czasie dochodzi do kolejnego zaginięcia mężczyzny z branży informatycznej, mieszkańcy zaczynają się niepokoić. Czy ofiary były ze sobą powiązane i dobrano je według jakiegoś klucza? Dopiero kiedy szef fir...