Tym razem Czarusia nie miała czasu, aby wpatrywać się w Motławę i rozmyślać nad śledztwem. Musiała biec. I to szybko. Nawet gdyby chciała, transport publiczny nie mógł jej teraz pomóc. Quentin mieszkał stosunkowo niedaleko, w trzypiętrowym budynku przy ulicy Chmielnej na Wyspie Spichrzów, ale nie kursowały tam żadne tramwaje i autobusy.
Przez większość czasu poruszała się nabrzeżem, zgrabnie omijając turystów i stoiska z pamiątkami. Niestety cztery kilometry szybkim biegiem, w dodatku w pełnym słońcu i z ciężkim plecakiem, nawet na doświadczonym maratończyku zrobiłyby wrażenie. Tym bardziej zrobiły na Czarusi.
Chyba jestem jedyną osobą w obrębie 10 kilometrów, która uprawia teraz sprint w czarnym futrze – pomyślała ironicznie, skręcając w Zielony Most, który nawet nie stał obok tego koloru. Co najwyżej mogło chodzić o sinice. Później zostało jej jeszcze przebiegnięcie niemal całej Chmielnej, która wydawała się nie kończyć, dlatego kiedy dotarła już na miejsce, chciała podłączyć się pod trzy kroplówki na raz. Zamiast tego wypiła swój cały zapas izotonicznej wody i sprawdziła godzinę. 11:57. Całe szczęście. Quentin nienawidził spóźniania się.
Wyjęła z plecaka sfatygowane przyssawki i po trzech minutach znajdowała się już obok balkonu na drugim piętrze. Przystanęła na poręczy i chyba nie do końca spodziewała się zastanego widoku.
– Cześć Quentin – powiedziała, patrząc jak rasowy kot burmski o sierści z niezliczoną ilości odcieni brązu, buja się na hamaku, ogląda film na laptopie, a na głowie ma kowbojski kapelusz w kolorze doskonale pasującym do swojego umaszczenia.
– Rychło w czas. Winszuję – odparł kot niskim głosem, ostentacyjnie uderzając w spację. Następnie zamknął komputer i sięgnął po szklankę wypełnioną kolorową zawartością. Całość była przyozdobiona żółtą palemką. Dopiero po chwili Czarusia zauważyła, że po drugiej stronie stolika znajduje się dokładnie taki sam napój. – Częstuj się, przygotowałem go specjalnie dla ciebie – dodał Quentin, napotykając skupiony wzrok kotki.
– Co to jest? – spytała, nadal znajdując się na poręczy.
– Mój popisowy drink przeznaczony specjalnie na te wakacje. Połączenie naturalnych soków. Banan, porzeczka, mango, kilka listków kocimiętki oraz dużo kostek lodu.
– Brzmi nieźle – odparła Czarusia, bezszelestnie lądując obok stolika. – Podobają mi się zwłaszcza kostki lodu i kocimiętka.
Quentin pokiwał głową na boki.
– Całość jest jeszcze w fazie testów, także wszelkie uwagi mile widziane. Myślałem, żeby dodać mleka kokosowego, ale to by było chyba za dużo dobrego. Jak sądzisz?
Kotka chwyciła szklankę, która była przyjemnie lodowata i wzięła sporego łyka.
– Nic nie musisz dodawać – stwierdziła, a na dowód po chwili wyzerowała pozostałą zawartość.
– Chyba ktoś tu trochę biegł i odrobinę się odwodnił. – Quentin głośno się roześmiał i zeskoczył z hamaka. – Głód i pragnienie najlepszą przyprawą – dodał wesołym tonem. – To co cię sprowadza, bo wątpię, że mentoring z programowania.
Czarusia pokręciła głową i spojrzała na Quentina. Był od niej przynajmniej dwa razy większy, a jego sierść sprawiała wrażenie, jakby wyszedł właśnie od najlepszego groomera w mieście. Co zabawne, podobno nigdy nie był w takim miejscu. Ech, rasowe koty. Od zarania dziejów mają te przedziwne supermoce, o których zwykłe dachowce mogą tylko pomarzyć.
– Mam nadzieję, że nie jesteś dzisiaj zbyt zajęty – zaczęła nieśmiało kotka. – Bo naprawdę nie wiem, od czego zacząć.
Quentin szeroko rozłożył łapy i równie obszernie się uśmiechnął.
CZYTASZ
Czarusia
MizahGdańsk. Początek wakacji. Kiedy w niedługim czasie dochodzi do kolejnego zaginięcia mężczyzny z branży informatycznej, mieszkańcy zaczynają się niepokoić. Czy ofiary były ze sobą powiązane i dobrano je według jakiegoś klucza? Dopiero kiedy szef fir...