Rozdział 1 - Śmierć uczuć

5K 170 70
                                    

Spotykałam się ze śmiercią już setki razy. Postrzelenia, upadki z wysokości, utonięcia, tragiczne pobicia, a nawet dźgnięcia prosto w serce. Skrwawione, poćwiartowane, gnijące, a innym razem idealnie zachowane ciała. Myślałam, że nic mnie już nie poruszy, a jednak...

Myślisz, że jesteś już odporna, dopóki nie spotkasz się z cierpieniem kogoś, kogo kochasz. Patrzysz na ból, który nie ma końca. Nie wiesz, czy modlić się o to, żeby został z tobą dłużej, czy o to, żeby w końcu odszedł i przestał się męczyć. To moment, w którym miłość jest nie do zniesienia, jest prawdziwym ciężarem.

Siedziałam w sterylnej sali pełnej bieli. To miejsce stało się moim drugim domem. Na środku pomieszczenia na szpitalnym łóżku leżała ona, kobieta, której zawdzięczałam wszystko.

Popatrzyłam na monitor. Wydawał dźwięk w równym rymie. Pikanie oznaczające to, że tli się w niej jeszcze życie.

– Inez, odpocznij, idź do domu – usłyszałam za plecami delikatny damski głos.

– Nie zostawię jej samej – wydusiłam przez zaciśnięte zęby. – To mogą być ostatnie godziny...

– Stan agonalny trwa już trzy dni. Nie śpisz, praktycznie nie jesz... Nie wiadomo jak długo to jeszcze potrwa – Lekarka położyła dłoń na moim ramieniu.

– Ona była przy mnie zawsze, zostanę tutaj do końca, nieważne jak długo. – Poczułam ukłucie w sercu.

– Inez...

– Nie.

Lekarka była przyjaciółką mojej mamy, znałyśmy się od dawna. Wiedziałam, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, żeby jej pomóc. Istnieją jednak potwory, które po prostu niszczą bez względu na to, co stanie im na drodze. Taki właśnie był rak.

Patrzyłam na najsilniejszą kobietę, jaką znałam. Trzy lata walki z okropną chorobą właśnie dobiegały końca. Nie o takim zakończeniu marzyłyśmy. Miałyśmy przecież tyle do zrobienia. Obiecała mi przecież, że razem zwiedzimy świat...

Była tak okropnie wymęczona. Bujne ciemne loki, które kochała i ogromnie o nie dbała, zniknęły już tak dawno. Jej skóra była praktycznie śnieżnobiała, a błękitne oczy nadal skierowane wprost na mnie. To puste, tak bolesne mętne spojrzenie. Niby jeszcze tu była, ale miałam wrażenie, że naprawdę jest już gdzieś daleko.

Mimo wszystko najgorsze było chyba to, że ostatni raz odezwała się do mnie trzy dni temu. Od tego czasu nie wydusiła nic, a ja bałam się, że jej ostatnie słowa są już za mną, że nigdy więcej nie usłyszę jej aksamitnego głosu.

Cierpiała. Od czasu do czasu wydawała z siebie zduszony jęk. Dlaczego musiała przez to przechodzić? Dlaczego tak ciepła, kochająca kobieta musiała odchodzić w takich bólach? Dlaczego to wszystko było tak niesprawiedliwe?

Bardzo chciałam, żeby popatrzyła na mnie tak, jak dawniej i powiedziała, że przecież jest, że nie muszę się martwić.

Ostatnie dni były najgorszymi w moim życiu, a wiedziałam jak dużo jeszcze przede mną. Dokładnie cztery dni temu lekarka poleciła mi, żeby nie mówić nic do mamy, dać jej po prostu zasnąć. Jak ja miałam po prostu pozwolić jej odejść?

Oczy same mi się zamykały, a ręce drżały. Nie myślałam o tym, że potrzebuje snu, a obraz jedzenia wzbudzał we mnie mdłości. Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi.

- Znajdź Lili Oliveire...

Głos zupełnie niepodobny do tego mojej mamy, a jednak jej. Zaraz po wyduszonych słowach usłyszałam okropny pisk monitorów. Wiedziałam, że to już koniec, ale nie chciałam się z tym pogodzić. Lekarka wbiegła do sali, a ja zaczęłam histerycznie szlochać, kiedy z ust mamy wypłynęła strużka krwi.

Anioły mieszkają w piekleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz