Rozdział 41 - Szpony śmierci

1.9K 149 66
                                    

— O Boże... — wyszeptałam z ogromnym
ciężarem.

Pioruny błyskały tuż za bezwładnie wiszącym ciałem. Oświetlały twarz Very, na której na próżno szukałam śladu życia. Oddech uwiązł mi w gardle, kiedy prześledziłam szlak, zaciskającej się na jej szyi pętli. Rzuciłam się w kierunku balkonu, a na zewnątrz padł kolejny grzmot. Kiedy wyszłam z pokoju, uderzyła mnie fala okropnego zimnego wiatru, który rozwiał moje włosy. Po raz kolejny stanęłam oko w oko ze śmiercią.

Była powieszona na krótkiej linie. Nie wierzyłam w to, że jej rdzeń kręgowy mógł zostać przerwany. Ciężar jej ciała w połączeniu z taką długością, w tym przypadku mógł ją uratować. Chciałam w to wierzyć. Nie mogłam patrzeć na kolejną śmierć, szczególnie kobiety, która naprawdę próbowała o mnie dbać.

Chciałam ją ściągnąć i uwolnić od tego piekielnego sznura. Już miałam sięgnąć do niej rękami, kiedy jej ciało zaczęło się trząść. Ogarnęła mnie ogromna ulga, a na twarz wypełzł kompletnie nieadekwatny uśmiech. Wejście w fazę drgawek oznaczało, że minęło bardzo mało czasu od opuszczenia się na linie. Tym samym dawało wiele szans na ratunek.

Weszłam na drewnianą ławkę przy barierce balkonu i złapałam dziewczynę w okolicach tali, żeby ją podnieść. Usłyszałam dobiegający z pokoju pełen strachu pisk Raquel oraz uspokajającego ją Dantego. Bezwładne ciało było ciężkie, a miotające nim drgawki wcale mi nie pomagały. Potrzebowałam wsparcia kogoś opanowanego.

— Demonio, nóż — rozkazałam, rzucając mu pośpieszne spojrzenie.

Przed oczami mignął mi jego niepokój, ale nie mogłam się na tym skupić. Zaczął padać deszcz, a krople wody spływały po moich policzkach. Dźwięk kolejnych grzmotów przenikały się ze szlochem Raquel i zaniepokojonymi głosami mężczyzn, którzy dotarli do pokoju. Odcięłam się od wszystkiego i po prostu z całych sił unosiłam dziewczynę tak, żeby ciężar jej ciała nie zwiększał nacisku pętli. Ręce zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa, a nikt nie był w stanie mi pomóc przez szok, który ich opanował.

Dopiero po długiej minucie zobaczyłam przed sobą Dantego trzymającego w ręku nóż. Blask błyskawicy rozświetlił jego twarz. Patrzyłam na niego spod przymkniętych powiek. Uniósł ostrze, a ja zobaczyłam, że w jego oczach maluje się coś mrocznego. To nadal mężczyzna, który stał się dla mnie kimś więcej, a może potwór rozdający karty? Przeciął sznur, a Vera wolno opadła w moje ramiona. Pomógł mi wnieść ją do pomieszczenia, w którym stała reszta przyjaciół. Nie miałam czasu na analizowanie ich reakcji. Musiałam niewiele myśląc, ratować dziewczynę. Sprawdziłam czynności życiowe, mając nadzieję na cud. Odchyliłam jej podbródek, żeby ułatwić przepływ powietrza.

— Ona nie żyje, prawda? — zapytała, szlochając Raquel.

— Żyje — odpowiedziałam lodowato, patrząc na blady ślad po pętli w zgłębieniu szyi dziewczyny.

— Jak to możliwe? — Z ust Dantego wyrwało się pytanie, które wywołało u mnie nieprzyjemne dreszcze.

— Trzeba zabrać ją do szpitala — zignorowałam mężczyznę. — Nie wiemy do jak dużych doszło uszkodzeń.

— Karetka raczej tu nie dojedzie — stwierdził rozemocjonowany Caio. — Najbliższy szpital jest jakąś godzinę stąd.

— Jedźmy autem — wtórował Dante. — To jakieś trzydzieści kilometrów.

Anioły mieszkają w piekleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz