Epilog

11.4K 498 55
                                    

10 lat później

Wchodząc na szkolne boisko wszystkie wspomnienia wracały jak bumerang z zawrotną prędkością. Tym razem jednak nie byłem sam, a w towarzystwie pięknej żony, która z każdym dniem świeciła dla mnie coraz jaśniej i dziewięcioletnią córeczką Carmen. Mogło by się zdawać, że to było całkiem niedawno, ale to właśnie piętnaście lat temu po raz ostatni wszedłem na boisko w roli gracza. Dzisiaj ten zaszczyt miał dotyczyć nie mnie, ale mojej młodszej kopii, mojego syna Liama. Chłopak miał zaledwie czternaście lat, a jednocześnie ogromny potencjał ukryty w swoim talencie. Jednym słowem na boisku był najlepszy. I wcale go nie faworyzowałem, jeśli popełniałby by błędy byłbym pierwszą osobą, która by mu o tym powiedziała. Jednak on naprawdę był w tym dobry. Na zajęcia sportowe zaczął uczęszczać tuż po naszych zaręczynach, kiedy to oświadczył nam, że chce zostać koszykarzem. I do dzisiaj te słowa się nie zmieniły. 

Byłem z niego ogromnie dumny, bo młody zapierdział po swoje marzenia, jak opętany, ale to czyniło go wyjątkowym. Zawsze był wyjątkowym dzieckiem. Dziś odbywał się jeden z najważniejszych meczów w jego dotychczasowym życiu. Właśnie tego dnia podczas rozgrywki mieli zjawić się przedstawiciele z jednych największych związków koszykarskich we Włoszech w celu stworzenia młodzieżowej ligi, która miałaby reprezentować kraj. Jeśli udałoby mu się dostać, a wierzę, że będzie pierwszą osobą, którą wybiorą to jest to ogromny dla niego sukces, jak i szansa w przyszłości bycie w prawdziwej reprezentacji kraju podczas mistrzostw. 

Wraz z Avą i córką usiedliśmy w pierwszym rzędzie, który był zarezerwowany dla rodziny młodych graczy. 

- Mamuś, gdzie Liam? - spojrzałem na córkę, która wyczekiwała przyjścia swojego brata.

- Przygotowuje się, kochanie. Za chwilę go zobaczysz tam na boisku - wskazała córce miejsce, w którym za chwilę miał się pojawić. 

Dziesięć minut później na boisko weszły wszystkie drużyny, jakie miały dzisiaj zagrać. A na przodzie jednej z nich, jako młody kapitan drużyny Liam Black. Duma rozrywała moje serce. Syn spojrzał w naszym kierunku i posłał nam szeroki uśmiech.

- Jest tak samo pewny siebie co ty - oznajmiła Ava ściskając moją dłoń. Carmen stała przy barierce i machała bratu. Młody Black oczywiście z dumą jej odmachał. Nie wstydził się, a za to kochałem swoją rodzinę jeszcze bardziej. Szkoła Liama miała grać jako trzecia i zarazem ostatnia z popularną placówką w Palermo.  Łącznie było sześć szkół i miały rozegrać się trzy mecze. Minuty, czy godziny dłużyły mi się niemiłosiernie. Chciałem w końcu zobaczyć go na boisku. W końcu się doczekałem. I choć byłem na każdym jego meczu, w tym pokazał dosłownie wszystko to na co go stać. Widziałem jak przedstawiciele komentowali i wskazywali na niego podczas rozmów. Wynik nie mógł być inny. Liam poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa. Podniosłem córkę na ręce, aby mogła być wyżej. Wymachiwała rękoma i krzyczała imię brata. Z jego buzi nie schodził uśmiech. 

Pół godziny później staliśmy na dole, na boisku niecierpliwie wyczekując wyników, jakie mieli przedstawić przedstawiciele lig. 

- Panie i Panowie, mamy wyniki. I z jednego wcale nie jestem zdziwiony. Dziękuje wszystkim szkołom za przybycie i tak emocjonalne rozgrzewki. Pozwólcie, że oddam głos panu Matteo Costa - prezesowi Aquila Basket Trento - oznajmił dyrektor.

- Dziękuje. Przyjeżdżając tutaj miałem ogromne wymagania wobec tak młodych ludzi. Jednak muszę przyznać, że nie spodziewałem się zobaczyć tego co zobaczyłem na własne oczy. Szczerze muszę przyznać, że są tu młodzi chłopcy, którzy grają lepiej od niektórych zawodowców. Zanim ogłoszę pełną listę nazwisk osób, które zapraszam na dalsze kwalifikację to z ogromną przyjemnością chce wam przedstawić kogoś, kto swoją ciężką pracą i niesamowitym talentem zgarnął gwarantowane miejsce w młodzieńczej lidze koszykarskiej. Panie i Panowie dla nikogo to nie będzie zdziwieniem. Oto Liam Black!

Podniosłem wzrok na syna i choć zapewne starał się ukryć dostrzegłem w jego oczach łzy. Potem spojrzał na nas i nim się obejrzałem był przy nas mocno wtulony w nasze ciała.

-To dzięki wam. Dziękuje mamo, tak bardzo cię kocham za to co robisz dla mnie, dla nas. Jesteś najlepsza. - Oczy Avy już całe były załzawione. - Tato, to ty zaszczepiłeś miłość do tego sportu we mnie, więc chce, żebyś razem ze mną poszedł odebrać medal i dyplom. To wszystko zawdzięczam tobie, tato. 

Mój syn.

-Pójdę z tobą, synu. Pójdę - poklepałem go po ramieniu, całując w głowę. Kucnął przed Carmen i przytulił ją na oczach setek ludzi. 

- Kocham cię siostra - oznajmił dając jej przelotnego buziaka. 

-Chodźmy, czekają na ciebie - odparłem zgarniając go pod ramię. 

Razem ramię w ramię poszliśmy po spełnienie marzeń. 

***

20 lat później

Czas płynął nieubłagalnie. Czy zdążyłem się nacieszyć szczęściem, jakie mnie otoczyło? Z pewnością tak, ale i tak bolało, gdy twoje dzieci wyprowadzały się z rodzinnego domu. Chłopiec, którego poznałem jako mądrego i gadatliwego teraz był jednym z najlepszych koszykarzy w Europie i dostał zaszczyt bycia w głównej reprezentacji kraju. Moja malutka Carmen już nie była taka mała. Właśnie żegnaliśmy ją, gdyż ta wyprowadzała się do Nowego Jorku na studia. Nie mogłem przeboleć, że tak daleko od domu, ale to było ich marzeniem. Wielki świat, do którego właśnie obydwoje wchodzą rozpoczynając swoje dorosłe życie. 

- I zostaliśmy sami - spojrzałem na żonę wtuloną w mój bok spoglądającą za samochodem, który odjechał z naszą córką. 

- Zróbmy sobie kolejne dziecko. Na przynajmniej osiemnaście lat będzie w domu - powiedziałem trochę żartobliwie, trochę nie. 

- Nie w tym wieku, kochanie. - Mimo, że nie byliśmy już najmłodsi w nas wciąż buzowała młodzieńcza krew i adrenalina. Nigdy nie przestałem kochać Avy. A nawet mogę stwierdzić, że z każdym dniem kocham ją coraz to bardziej. A i seks w naszej relacji nie hamuje. Nadal jest energicznie, agresywnie i romantycznie. 

- Możemy przygarnąć sobie pieska - powiedziała i wiedziałem już po jej oczach, że mówiła całkowicie poważnie. 

- Mamy jednego - odparłem zerkając na owczarka podhalańskiego, który siedział obok mojej ogony z wywalonym językiem. 

- Weźmy drugiego. Szczeniaczka. Będziemy mieli zajęcie - odpowiedziała. 

- Ja ci chętnie znajdę zajęcie kochanie - szepnąłem muskając jej usta, które nigdy nie przestałem kochać całować. - Ale bierzmy drugiego podhalana. Za bardzo kocham to stworzenie, żeby mieć teraz w domu innego psa, niż on. 

- Zgoda. 

❤️❤️❤️❤️

I w ten oto sposób żegnamy się z Avą i Braysonem. Polubiłam się z nimi i z Liamem. To cudowne dziecko, tak jak ich historia. Niestety na wszystko kiedyś przychodzi czas. 

Póki co nie planuje pisać nic o bracie Braysona czy o Liamie, ale nie wykluczam takiej opcji. 

Bardzo wam dziękuje, że mogłam napisać kolejną historię, którą mogłam się z wami podzielić. Dziękuje, tym co byli z nami od początku i cierpliwie czekali na każdy rozdział. 

W imieniu Liama, Avy, Braysona i moim dziękuje wszystkim którzy tu zajrzeli. 

I do zobaczenia niebawem w kolejnej odsłonie.

Nigdy cię nie opuściłem - ZOSTANIE WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz