Rozdział 20

20 5 19
                                    

„Nie jesteśmy twoimi wrogami."

Dobre.

A co, może jesteście przyjaciółmi?

To wszystko jest takie porąbane. W gruncie rzeczy nie mam powodów, dla których miałabym nie ufać mężczyźnie, który do mnie przychodzi, bo Benjamin okłamał mnie w wielu sprawach, w tej również mógł to zrobić. Ale to nie zmienia faktu, że zostałam siłą uprowadzona z lasu, w którym oni również rozmawiali z Benjaminem, i w którym mnie zatruli, żeby później przyprowadzić mnie tutaj, aby wmawiać mi chorobę psychiczną.

Nie uwierzę w ani jedno słowo, które wypowiada ten doktorek.

To prawda, że utrata brata mnie załamała. Po ataku na nasze miasto byłam wrakiem człowieka, i dużo przeleżałam w łóżku, płacząc w poduszkę. Nie jadłam, nie potrafiłam normalnie funkcjonować, co dzień myślałam o tym, dlaczego taka sytuacja spotkała właśnie mnie. To chyba normalne, prawda? Czy oni nie czuliby się tak samo na moim miejscu, gdy widzieliby, jak umiera jedna z najbliższych im osób? Gdyby widzieli, jak oczy ich brata się zamykają, jak stają się martwe? Gdyby, pomimo że bardzo nie chcą, musieliby uciekać, by ich matka nie straciła choć jednego dziecka? Czułam się winna za wszystko, co się wydarzyło tamtego dnia.

Gówno wiedzą na mój temat.

Znaleźli dobry wątek w moim życiu, żeby skłonić mnie do myślenia w sposób, jaki by chcieli. Jednak oprócz ich słów i mojej pamięci nie mam niczego, co mogłoby cokolwiek udowodnić.

Boże, Clara, jesteś tu od kilkunastu godzin a oni już sprawiają, że się zastanawiasz, czy może jest to prawda?

Przecieram sobie twarz dłońmi i kieruję się w stronę okna. Choć kraty częściowo przysłaniają mi widok, to rozglądam się uważnie.

Umrę.

Wiem o tym.

Jeżeli nie mieliby pewności, że nie wyjdę stąd żywa, zrobiliby wszystko, żeby ukryć przede mną to, gdzie jestem, co robię, i z kim rozmawiam. Tymczasem widzę wszystko, co mnie otacza, w oddali widzę jakieś miasto, a na parkingu znajdują się ustawione w równej linii samochody. Jestem dość wysoko, myślę, że to trzecie lub czwarte piętro. Przy wejściu do budynku kręci się kilka osób, jednak nie widzę dokładnie, kto to może być. Wzdycham głośno, próbując się uspokoić. Może, gdy zacznę z nimi współpracować, dowiedzą się, że jestem niewinna. Skoro mają tak dużo informacji na mój temat, znaczy na temat tej całej siostry Benjamina, to muszą też znaleźć prawdziwą mnie. Nie są głupi, w końcu dojdą do tego, że ten zdrajca kłamał im prosto w oczy.

Tylko czy wtedy cokolwiek się zmieni?

I tak stanę się dla nich bezużyteczna, a w innym przypadku niebezpieczna przez to, że widzę ich kryjówkę.

Tak czy siak umrę, ale może przynajmniej pociągnę Benjamina za sobą.

Nie odpuszczę mu tak łatwo.

Nagle słyszę dźwięk otwieranych drzwi i gwałtownie się obracam.

Gdy widzę osobę, która przede mną stoi, o mało nie dostaję zawału serca.

Buzuje we mnie złość, a moje oczy zakrywają się łzami. Patrzę na osobę, której nie powinno tutaj być, nigdy nie powinna się nawet dowiedzieć, że takie miejsce istnieje. Ona tylko milczy, przyglądając mi się uważnie. Jestem o krok od wybuchu, w którym zrobię komuś krzywdę.

Nie odpuszczę im tego.

- Co ty tu do cholery robisz? – Mówię w końcu, ledwo trzymając swoje emocje na wodzy.

ODDECH PRZESZŁOŚCI [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz