XIII. Bestia

1.6K 55 6
                                    

twitter, tiktok: #valenciawatt

Teraźniejszość

Zaire

      Klatka piersiowa Valencii unosi się i opada miarowo, a spomiędzy lekko uchylonych warg wydobywa się cichy pomruk. Światło księżyca przedziera się przez odsłonięte żaluzje i rzuca nieśmiały cień na krzywiznę jej twarzy. Zadarty nos, nieco zapadnięte policzki i mocno zarysowana żuchwa. Mimo tego wygląda jak... mały kotek w trakcie popołudniowej drzemki. Ciemne pasma włosów opadają na czoło i ramiona, a usłana drobnymi pieprzykami, mleczna skóra promienieje spokojem, jakby sen uwolnił ją od wszystkich trosk. Delikatność, którą na co dzień starannie ukrywa, teraz wydostaje się na powierzchnię. Oblizuję usta i obserwuję żyłę pulsującą na jej odsłoniętej szyi. Ulegam pokusie i unoszę dłoń. Delikatnie sunę palcem wzdłuż skóry, a pod opuszkami niemal rozchodzą się jakieś dziwne iskry. W odpowiedzi na ten subtelny gest odchyla głowę i cicho wzdycha. Przełykam ślinę.

      — Kurwa, co ja robię — mamroczę pod nosem i podnoszę się z łóżka.

      Rozciągam mięśnie karku i zaciskam szczękę. Powinienem wykorzystać tę chwilę, sięgnąć po nóż i rozszarpać jej gardło... Byłem to winny Azrielowi i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Jednocześnie, gdy spojrzałem w jej przepełnione szczerymi łzami oczy... Jakaś zakurzona wewnętrzna struna drgnęła. Nie mogłem jednak pozwolić na to, by wprawiona w ruch, zagrała zbyt głośno.

      Tej nocy w grubym pancerzu, którym otoczyła się Valencia pojawiło się małe, z pozoru nic nieznaczące pęknięcie. Mogła udawać, że było inaczej, ale na ten jeden moment otworzyła przede mną serce. Nie za szeroko, ale wystarczająco, by pozwolić emocjom wydostać się na powierzchnię, a łzom spłynąć wzdłuż policzków.

      Potrząsam głową. Kurwa, czas wziąć się w garść i skupić na celu. Czarne myśli znów oplatają mój umysł swoimi lepkimi mackami, a stłamszona chęć zemsty zamazuje pole widzenia. Pocieram grzbiet nosa.

      Zaire: Wychodzę. Miej ją na oku.

▬▬▬▬ ☠︎︎ ▬▬▬▬

      — A w piątek kwadrans po dwunastej ma pan spotkanie z inwestorami z Włoch. Bardzo atrakcyjna, potencjalna współpraca. Prosili, żeby... panie Brennon? Czy pan mnie w ogóle słucha?

      Piskliwy głos Sigvarda Stålberga drażni moje uszy. Choć zawsze darzyłem go głębokim szacunkiem i ufałem ponad trzydziestoletniemu doświadczeniu, teraz miałem ochotę zakleić mu usta taśmą. Albo zrobić cokolwiek innego, co sprawiłoby, że przestałby kłapać tym swoim jęzorem jak najęty. Rozciągam mięśnie karku i podnoszę się z niewygodnego krzesła. Od kilkugodzinnego ślęczenia w papierach kręgosłup boli mnie jak diabli.

      — Mówiłem ci, żebyś mówił mi po imieniu, Sigvard — mruczę, powstrzymując irytację.

      Poprawiam kołnierzyk niewygodnej koszuli i chowam dłonie w kieszeniach garniturowych spodni. Ignoruję niewysokiego, siwiejącego mężczyznę, a moje oczy kierują się ku ponurym widokom jesiennego miasta. W oddali rozpościera się zatoka, a woda tonie w odcieniach szarości, głębokiej zieleni, a nawet złotawego brązu. Drzewa okalające biurowce przekształcają się w kolorowe kaskady, a ulice pełne spieszących gdzieś ludzi, tętnią życiem. W oddali można dostrzec Gamla Stan wraz z jego urokliwymi, kolorowymi kamienicami.

      Choć jesień w Sztokholmie potrafiła być wyjątkowa, szczególnie, kiedy miasto przeobrażało się w paletę ciepłych kolorów, w tym roku zapowiadała się wyjątkowo paskudnie. Zdążyłem przyzwyczaić się do nieustępującego deszczu, ale gdzieś w głębi miałem nadzieję, że słońce wychynie w końcu zza ciemnej chmury i nada temu miastu nieco życia.

ValenciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz