twitter, tiktok: #valenciawatt
Zaire
Teraźniejszość
Piekielne czeluści. Żar i przeszywający do szpiku chłód. Ciemność i ogień. Życie lub śmierć.
Spadam. Odnoszę wrażenie, że trwa to całe wieki, choć równie dobrze mógłby to być ułamek sekundy, zbyt krótki, by zrozumieć całe znaczenie tej chwili. Bezlitosny wiatr rani moją skórę jak ostrza. Upadam. Gruchot kości sprawia, że przechodzą mnie ciarki. Zderzam się z twardą, zamarzniętą ziemią i otwieram leniwie oczy. Unoszę dłoń i umiejscawiam ją z tyłu czaszki, w nadziei na chwilową ulgę od przeszywającego bólu. Mrugam kilka razy, by przekonać samego siebie, że to tylko złudzenie, okrutna fatamorgana. Bezsenne cienie kształtem przypominające nieokreślone istoty otaczają mnie w rytualnym tańcu niczym bezbronną ofiarę. Do moich uszu dobiegają szepty, a zimny oddech uderza w kark. Spinam się, choć serce wali mi jak oszalałe, a w powietrzu czuję niewytłumaczalny niepokój.
Gdzie ja do cholery jestem? Mrugam nerwowo, a wzrok przyzwyczaja się do tego przedziwnego półmroku. Unoszę głowę. Niebo przypomina czarny marmur, poprzetykany gęsto białymi, nierównymi żyłkami. Mrugam, a ułamek sekundy później stoję samotnie pośrodku labiryntu. Rozglądam się w zupełnym zdezorientowaniu, by znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, jakikolwiek drogowskaz, które poprowadziłby mnie do wyjścia. Prawo czy lewo? Zagryzam zęby i próbuję ruszyć w nieznanym kierunku. Krok. Jeden, później drugi, trzeci... Stawiam ich jeszcze kilka. Obserwuję swoje bose stopy, a kiedy unoszę głowę, oślepiająca łuna światła uderza prosto w moje oczy. Marszczę brwi. Dostrzegam postać. Sylwetka przypomina kobietę. Stoi zupełnie naga, jedynie kruczoczarne włosy zasłaniają jej piersi. Mrugam. Nagle dostrzegam, że stoję tuż obok. Moje ręce zaciskają się ciasno na jej bladej szyi. Żyły uwypuklają się, jakby chciały przebić się przez grubą skórę. Cichy świst wydobywa się z jej gardła. To Valencia. Zielonkawy kolor oczu powoli przygasa, a po policzku zaczynają się toczyć krwawe łzy. Każdy mój ruch jest niekontrolowany, jakby ciało działało niezależnie od mojej woli. Złośliwe szepty rozbrzmiewają w moim umyśle, podczas gdy świat wokół zdaje się zamierać. Chcę krzyknąć, ale nie potrafię wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Tonę w tej irracjonalnej rzeczywistości, z poczuciem, że nie ma już dla mnie żadnego ratunku.
Mrugam, a gdy otwieram oczy, mam przed sobą twarz Azriela. Sina skóra, zapadnięte oczodoły i fioletowe usta. Siłą woli próbuję zatrzymać to widzenie, ale nie mogę. Przecież właśnie dusiłem własnego przyjaciela, na Boga! Puls przyspiesza, a klatka piersiowa unosi się i opada w zawrotnym tempie.
— To przez ciebie nie żyję — chrapliwy głos Azriela dzwoni w moich uszach.
Przymykam powieki i kręcę głową.
— To tylko sen — mruczę pod nosem, kiedy gorące łzy płyną wzdłuż policzków. — Obudź się.
— To ty powinieneś był umrzeć — gorzkie słowa boleśnie wbijają się w serce i duszę.
— Nie, nie, nie — powtarzam jak mantrę, próbując wypędzić te słowa, te oskarżenia, te myśli, które drążą we mnie dziurę, coraz głębszą, coraz bardziej bolesną. — Nie!
Gwałtownym ruchem zrywam się z łóżka, a później, niby w amoku, szarpię się z kołdrą. Sapię w próbie unormowania oddechu i ze zdezorientowaniem rozglądam się dookoła, choć otacza mnie tylko smolista ciemność. Wzdłuż pleców toczą się strużki potu, a na policzki wstępuje zdradliwy rumieniec. Mój Boże, czuję się jakbym właśnie przebiegł maraton. Serce tłucze się w piersi, a ściśnięte do granic gardło płonie żywym ogniem. Przełykam ślinę, by złagodzić ten okropny żar... na marne. Wszczepiam palce w mokre włosy i ciągnę tak mocno, jakbym chciał wyrwać je z cebulkami. Zaraz potem drzwi mojej sypialni otwierają się z cichym skrzypnięciem.
CZYTASZ
Valencia
RomantikValencia Vasquéz nigdy nie sądziła, że od czasu tragicznej śmierci narzeczonego znajdzie się ktoś, kto zdoła rozbudzić w jej sercu dawno zapomniane uczucia. W końcu hedonistyczne życie, które kręciło się wokół pieniędzy, seksu i bogatych facetów dos...