Decyzja

168 23 0
                                    

Usiadłyśmy przy kawiarence znajdującej się w tym samym budynku co hala sportowa. Pachniało tak pięknie że sama zrobiłam się głodna.

- Chcecie coś do jedzenia, picia? - patrzy na mnie wyczekująco a ja nie wiem co powiedzieć. Szczerze.

- Coś najtańszego. Nie wziełam ze sobą pieniędzy. - odpowiadam lekko zestresowana. Ona patrzy na mnie dziwnym wzrokiem i znika za drzwiami sklepiku. Wtedy odzywa się moja córka.

- Głodna jestem....Pani mogła nam coś kupić. Nie chce jeść już tych głupich bułek!!! - patrze na nia w szoku. To pierwszy raz kiedy podniosła na mnie głos. Nie wiem co powiedzieć a napiętą atmosferę nieco rozluźnia pojawienie się czarnowłosej.

- Proszę to dla ciebie. Nie wiedziałam co lubisz dlatego wziełam dwa. - podaje musy mojej córce, a dla mnie ma wodę i kanapkę. Dla siebie wzieła to samo. Podziękowałyśmy jej i zaczełyśmy jeść. 

Po zjedzeniu sycącego posiłku Martinez wyciąga coś ze swojej torby. Patrze na nią uważnie. Wyciąga kopertę i mówi:

- Nie jestem najlepsza w przepraszaniu, ale...Proszę. - podaje mi kopertę, przyjmuje ją patrząc na nią. Otwieram powoli a tam ukazują się dwa bilety na jutrzejszy mecz. Złote Bilety VIP+. 

- W ramach tej wejściówki będziecie mogły przejść się do szatni obu drużyn i oglądać mecz z pierwszego rzędu. W tym bilecie macie również po jednym opakowaniu gotowych przekąsek gratis. Może nie jest to najlepszy sposób na przeprosiny ale to wszystko co mogę zrobić. - szczerze nie wiem co mam powiedzieć... Jednyne co udaje mi się powiedzieć to ciche dziękuje. 

- Jedyne czego wymaga ten bilet to stosowny ubiór. - patrzy mi w oczy. Od razu odwracam niepostrzeżenie wzrok.

- Jesteśmy w stanie to zrobić... Dziękujemy jeszcze raz ale nie wiem czy jest to dobr.... - przerywa mi.

- Nie ma problemu. Naprawdę...To prezent ode mnie w ramach przeprosin. Mecz zaczyna się o 17. 

- Dobrze przyjdziemy. - mówię ulegając jej. Nie mam nic do stracenia. Widzę że Hope ten sport się podoba. Robię to tylko i wyłącznie dla mojej księżniczki. 

- Już późno, będziemy się zbierać. - patrzę na moją córkę która zasypia na krześle. 

- Jasne. Może mogę was podrzucić? I tak nie mam nic do roboty. - teraz to już kompletnie nie wiem co powiedzieć. Postanawiam że wyplącze się z tego w inny sposób.

- Przepraszam ale jesteśmy umówione. Mogę wiedzieć która godzina? - patrzy na zapewne drogi telefon i mówi że jest po 13. To dobrze. Zdąrze jeszcze obskoczyć tyły pobliskego sklepu. Frank mówił że wyrzucają tam dobrej jakości produkty dzień po terminie. Rozumiem wyrzucać owoce i warzywa, jajka czy podobne produkty "otwarte" ale zamknięte mąki albo napoje?  Jeśli już wyrucać to lepiej dawać to bezdomnym albo biedniejszym. Nigdy tego nie zrozumiem. 

- Będziemy się zbierać. - mówię i biorę na ręce śpiącą już Hope. 

- Do zobaczenia. - mówi i odchodzi w stronę swojego auta a ja kieruję się w stronę domu, oczywiście trzymając na rękach śpiącą Hope. Za sobą słyszę głośny ryk silnika. Wzdycham cicho.

Do domu na szczęście dochodzimy już trzymając się za ręce. Ja w siatce trzymam dwie siatki średniej wielkości wypełnione po brzegi różnego rodzaju jedzeniem. Hope upolowała również lekko zniszczoną lalkę. Skręcając z głownej drogi do leśnej dróżki słyszę ten sam głośny dźwięk samochodu jak pod halą. 

- Frank miałeś rację!! - mówię podekscytowana otwierając drzwi do naszego domu. W środku zastaję totalny bałagan. Wszystko jest zniszczone. Okna wybite, prowizoryczne ściany zepsute, resztki jedzenia zdeptane. Franka nie ma. Nagle rozbrzmiewa nieznana mi dotąd muzyka. Hope mówię że ma iść do naszego pokoju i że zaraz do niej przyjdę. Idę do źródła dźwięku którym jest telefon. Na wyświetlaczu ukazuje się napis "TATA". Po lekkich trudnościach odbieram powoli i przykładam telefon do ucha. 

- Amber gdzie ty jesteś? - pyta męższczyzna. 

- Dzień dobry, Amber zgubiła telefon. Przynajmnej tak mi się wydaje. 

- Gdzie jesteś? - pyta groźnie.

- Spotkajmy się na skrzyżowaniu Brookson Eve oraz Jersey. 

- Mam nadzieje że telefon będzie nieuszkodzony. 4 minuty i jestem.- rozłacza się rzerażająco ostry głos, a ja będąc lekko przerażona szybko zbieram swoje rzeczy i biorę Hope ze sobą. Bilety od Martinez chowam pod materac.

Gdy jesteśmy już na miejscu powiadamiam Hope żeby poczekała na mnie w gęstych krzakach. Ona chowa się w jednych a ja czekam na tego faceta. Po chwili podjeżdżają 2 czarne i masywne samochody a z nich wysiadają ludzie ubrani na czarno. jest ich trzech. Szczerze to jest drugi raz kiedy sparaliżował mnie strach. Próbuję oddalić się jak najdalej ale nie umiem się ruszyć. 

 - Gdzie znalazłaś telefon mojej córki. - mówi, a ja patrzę w trawę podemną i mówię cicho.

 - W moim domu proszę Pana. Mieszkam w budynku gospodarczym. Leżał na podłodze pod kawałkami szkła.

- Kurwa! Znowu mnie suka okłamała. Daj mi ten telefon. - podaję go ostrożnie. Patrzy na mnie a po chwili mówi:

- Ten telefon jest warty w chuj  siana. Proszę to 100$. Mogłaś go sprzedać a jednak nie zrobiłaś tego. - podaje mi banknoty 2 razy po 50$ a ja nie wiem co powiedzieć. Jestem w szoku. 

Wyciągam rękę żeby odebrać pieniądze. Podaje mi kasę po czym wszyscy wsiadają do auta i odjeżdżają a my wracamy do zniszczonego domu. Przebieramy się i idziemy spać. Ja posprzątałam jeszcze wszystkie odłamki szkła, ale niestety te bardziej ostro zakończone poraniły mi ręce.

For HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz