Rozdział 11

354 19 0
                                    

~Grow up - Stray Kids ~

Peter spacerował po pobliskim parku, było już ciemno i późno gdy do niego wszedł. Powietrze delikatnie owiewało jego policzki, sprawiając jednocześnie, że pojawiał się na nich niewyraźny różowy kolor spowodowany chłodem. Na jego ustach obecny był uśmiech, lekceważący i dumny. Rogers był tak naiwny...

Park ten znajdował się obok domu dziecka, w którym to chłopak mieszkał parę miesięcy temu. Jego plan był bardzo prosty; zniszczy psychicznie wielkiego Kapitana Amerykę, już zaczął go rujnować, a kiedy doszczętnie to zrobi, będzie za późno na jakiekolwiek przeprosiny. Ponieważ Petera już nie będzie, pozostanie po nim jedynie ulotne i smutne wspomnienie, a to zabije Kapitana, i nie tylko jego, każdy dla kogo był cenny umrze z tęsknoty , ale chłopak się tym nie przejmował, gdyż dla nikogo nigdy nie był nic wart ani miłości, ani zrozumienia.

Po jego rumianym policzku spłynęła samotna, ciepła łza, a chłopak stanął przed bramą odgradzającą stary, ceglany budynek. New York Child Learning Institute w Queens, jego dawny dom i miejsce, w którym cierpiał w samotności, nie pamiętał dlaczego dokładnie płakał i dlaczego do tutaj zabrano, ale pamiętał wzrok dzieci, dorosłych i wolontariuszy. Czasem wielka niechęć, często współczucie, a najczęściej pogarda i niezrozumienie. Czas zacząć od nowa, ponownie stać się kimś kogo się bano, kimś kto przysparza o koszmary. Czas ponownie stać się Peterem Parkerem sprzed kilku miesięcy, który żył w depresji.

***

Nowy Jork oszalał na wieść o powrocie zaginionego chłopca, nikt nie dowierzał, że chłopak powrócił i nadal żył. Każdy chciał się dowiedzieć jak to się stało, gdzie był i co robił, co mu się stało, ale dom dziecka nie zezwalał na wywiady z prasom, nie wpuszczał nikogo sławnego, bo chciał w jak najlepszy sposób pozbyć się niepotrzebnych reporterów.

Stark gdy dowiedział się o powrocie dzieciaka do domu dziecka, myślał, że oszaleje. Peter wolał iść do tego okropnego miejsca niż wrócić do niego, w jego głowie pojawiła się myśl, która mówiła, że chłopiec bał się zawitać do wierzy po kłótni z Ameryką, dlatego przestał się z nim widywać, unikał go, niech cierpi w samotności, niech pożerają go koszmary i nawiedzają demony. Musi wymyśleć co zrobić, aby jego dzieciak wrócił do wierzy, nie był gotowy na adopcję, nie był przecież gotowy na podjęcie się opieki nad nastolatkiem, był zbyt nieodpowiedzialny. Zdecydowanie musiał się napić, już dawano nie pił, może Jack Daniels? Tak, to dobry pomysł.

***

Piętnastolatek siedział zamknięty w pokoju, nie wpuszczał nikogo i nikt na niego nie naciskał, całe dnie spędzał na wpatrywaniu się w ścianę, nie wyrażał żadnych emocji, nie płakał, nie śmiał się, nie uśmiechał, a nawet nie wyrażał złości, jedynie przerażająca obojętność. W dłoni natomiast trzymał małą żyletkę od temperówki, była ostra, bardzo ostra, ale to dobrze, pomagała mu się odstresować. Przekręcał ją w palcach, wpatrywał się w jej zakrwawioną powierzchnię i co kilka minut przykładał do skóry, by ją przeciąć, następnie patrzył na nowo powstałą szramę, przejeżdżał po niej palcem, by zebrać z niej świeżą krew. Unosił dłoń na wysokość swoich ust, pokryty szkarłatem palec, przykładał do spierzchniętych warg by zlizać z niego zimną ciecz, aby w następnej kolejności to samo zrobić z pociętym przedramieniem. Lubił smak swojej krwi, była dziwnie słodka i metaliczna.

Nie wiedział ile godzin był w stanie tak spędzić, jednak po pewnym czasie musiał nadejść czas na sen, wtedy opadał wyczerpany na łóżko, zamykał oczy i wsłuchiwał się w dochodzące spoza jego pokoju głosy dzieci. To go usypiało i dawało zaskakujące ukojenie , pozwalał sobie na odejście do krainy wspomnień i koszmarów.

Nice job Kid /Irondad and Spiderson/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz