Nie minęło parę chwil, a cudza całkiem duża ręka spoczęła na ramieniu bruneta. Chłopak powoli podniósł się z miejsca. Tuż przed nim stał mężczyzna o dość masywnej, muskularnej budowie ciała, które miejscami schowane było pod warstwą ciężkiej blachy. Jego biodra otaczał brązowy, skórzany pas ze schowanym w pochwie, wykonanym ze szlachetnej stali mieczem. Charakterystyczne, białe włosy rycerza Królewskiej Gwardii, pięły się delikatnie ku górze ułożone jak zwykle tak idealnie, że żaden pojedynczy włos nie wystawał. Dipper czasami naprawdę zastanawiał się jakie ilości kosmetyków człowiek ten musiał przeznaczać do ich układania.
Twarz Gideona była nieco krągła i ozdobiona paroma piegami. Posiadał zadarty, duży nos oraz niewielkie, jasnoniebieskie oczy, które - na widok Dippera - przeważnie wypełniała nieopisana radość. Gideon nie zaliczał się do grona osób specjalnie obdarzonych urodą. Pines czasami - w przypływie irytacji - nazywał go przez nią "wieprzem". Niemniej braki w urodzie Gideon nadrabiał nie tyle statusem, a przede wszystkim niekwestionowaną charyzmą oraz pozornie dobrym sercem.
— Miło mi cię widzieć, Dipper — powiedział Gleeful z szerokim od ucha do ucha uśmiechem, łapiąc za drobną rękę chłopaka. Pochylił się nieznacznie i złożył na jej grzbiecie nikły pocałunek, przez który Pines mimowolnie przewrócił oczami.
— Co cię tu sprowadza? — spytał niechętnie z wyraźnym zażenowaniem malującym się na twarzy.
Dipper kątem oka spojrzał w stronę stojącej na ścieżce Pacifici. Dziewczyna, pełniąca jakże zaszczytną rolę giermka Gleefula, przyglądała im się ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi. Jednak po paru chwilach ruszyła się do środka karczmy.
— Jak to co? Przyszliśmy się trochę zrelaksować i zabawić. A ty? Raczej nie widuję cię w tego typu miejscach, kochany — mruknął Gideon dość czule, przy czym odgarnął mu za ucho zbłąkany kosmyk kasztanowych włosów.
— Gideon! — Dipper odsunął się gwałtownie. — Mówiłem ci coś.
— Ależ po co te nerwy? — Gleeful uśmiechnął się niewinnie. Nagle spojrzał w bok prosto na Billa, który przyglądał im się bez cienia emocji. Złapali kontakt wzrokowy. Demon ani drgnął. — Och, widzę, że — Gideon wyraźnie się zmieszał — jesteś w towarzystwie.
Bill uniósł nieznacznie brew. Powoli podniósł się z miejsca. Tej nocy mijało równe dziewięć lat, od kiedy ślady jego istnienia zniknęły doszczętnie z powierzchni ziemi. Cipher już dawno przestał się łudzić, że kiedykolwiek znajdzie człowieka, który będzie go widział w świecie rzeczywistym. Tymczasem nagle spotkał ich aż dwóch w tym samym miejscu i czasie. Czy to znaczyło, że moc klątwy zaczęła słabnąć? Niemożliwe. Przecież do tej pory nic się nie zmieniło. Nie zakochał się. Miłość wydawała mu się jeszcze bardziej obcą bzdurą niż tę niepełną dekadę temu. Czy ten cholerny Axolotl sobie z niego kpił?
— Tak, to jest... — Pines z grzeczności chciał mu przedstawić Billa, ale Gideon szybko się wtrącił.
— Swoją drogą — białowłosy objął Dippera ramieniem i poprowadził kawałek dalej, nie wiedząc, że właśnie bardzo mocno uraził książęcą dumę — ostatnimi czasy dużo o tobie myślałem. O nas. Specjalnie dla ciebie w wolnym czasie ułożyłem mały poemat. Mam nadzieję, że ci się spodoba — powiedziawszy to, wyjął zza kołnierza nieco pognieciony skrawek pergaminu.
— Gideon, nie mogę tego przyjąć — mruknął cicho Dipper.
— Tak jak i mojej ręki? — w głosie rycerza wybrzmiało lekkie rozgoryczenie, przez które jego rozmówca poczuł subtelne ukłucie w piersi. Jednak Dipper nie był kimś na kogo podziałałaby tak błaha próba manipulacji. — Ach, masz rację — powiedział po chwili Gideon zupełnie tak, jakby go oświeciło. — Zacząłem od złej strony — zaśmiał się lekko.
CZYTASZ
Pine Tree & The Demon
FanfictieOto i Billdip osadzony w świecie "Pięknej i Bestii". Tutaj to Dipper Pines odgrywa rolę tego "pięknego", a Bill Cipher rolę "bestii" - demona zamieszkującego niszczejące zamczysko, o którego istnieniu wszyscy nagle od tak zapomnieli. W tym miejscu...