10. Jego prawdziwy anioł.

82 10 6
                                    

Kolejne tygodnie upływały we względnie - jak na zamczysko pełne chaosu i czarów - spokojnym duchu. Bill codziennie poświęcał przynajmniej odrobinę czasu i uwagi swojemu „gościowi". Szybko jednak ta odrobina zaczęła się wydłużać, a ich role zamieniać, ponieważ młody Pines również niekiedy wychodził z inicjatywą. Wkrótce niesamowitą rzadkością stały się momenty, w których książę samotnie dryfowałby między korytarzami. U jego boku praktycznie nieustannie, bo od śniadania do samego wieczora, przebywał Dipper, który bez trudu zaskarbił sobie sympatię większości mieszkańców pałacu.

Przy Billu absolutnie nigdy się nie nudził. Książę posiadał mnóstwo pomysłów na urozmaicanie ich nowej, wspólnej rutyny. Prawie każdego dnia pokazywał mu jakieś ciekawe pomieszczenia bądź odsłaniał przed nim sekrety magii tak bardzo niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. Dodatkowo Cipher ponad wszystko uwielbiał się z nim bawić i droczyć, a jego lekkoduszna strona nader często wyrywała się przy tym chłopaku spod sztucznego płaszcza wpojonych mu od dzieciństwa manier i etykiety. Stąd co jakiś czas zapraszał go do przeróżnych gier.

Spełnił nawet swoją starą obietnicę z początków ich znajomości i zagrał z nim w „Lochy, lochy i więcej lochów". Z tym, że pokusił się wtedy o własny, magiczny akcent - przeniósł ich do świata tej planszówki. Dla Billa to była wyśmienita zabawa, dla Dippera wprost przeciwnie. Chłopak tylu przekleństw nie wyrzucił z siebie przez całe swoje życie ile w czasie tamtej niepokojącej rozgrywki. Zupełnie zapominał o tym, że jedyną osobą, która wpływała na zasady gry był demon, a nie zgraja powołanych przez niego do życia postaci.

Bill często udzielał mu różnych nauk. Przede wszystkim snuł opowieści o świecie magii czy, mimo przekleństwa równie fascynującym dla niego, świecie snów. Dla Dippera nie było już tajemnicą, że Bill potrafił przyjąć zupełnie inną formę, by móc swobodnie wędrować po sferze marzeń wykreowanych przez podświadomość. Ani to, że wówczas obserwował jej wytwory w umysłach różnych ludzi.

— Jestem ciekaw jak się prezentujesz jako ten mały, niewinny trójkącik — mówił z przekąsem Pines.

— Może kiedyś pozwolę ci się takim zobaczyć — odpowiadał zbywająco demon.

Poza tym urządził młodzieńcowi jeszcze kilku lekcji z gry na fortepianie. Z kolei raz rzeczywiście zabrał Dippera do ogrodów, aby pokazać mu strzelanie z łuku. Tamto doświadczenie było tak samo śmieszne jak i zarazem tragiczne w skutkach.

Okazywało się, że brunet miał niesamowity talent. Jego celność sama w sobie nie była najgorsza. Niemniej pierwsza puszczona przez niego strzała w życiu zamiast wbić się w pień drzewa odbiła się od niego i trafiła, co było niemałym wyczynem, stojącego parę metrów dalej Ciphera prosto w ramię. Demon był tak bardzo skupiony na przyglądaniu się każdemu szczegółowi urody swojego kompana, że absolutnie nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Dopiero paniczny krzyk chłopaka przywrócił go do rzeczywistości. Sam zareagował na ten drobny wypadek śmiechem, a sytuację starał się obrócić w żart. Pines jednak nie potrafił z początku pojąć tak specyficznych właściwości, jakie posiadało ciało Billa. Bo przecież jakim cudem ktoś mógł o wiele gorsze zranienia niż tamto porównywać do niewielkiego zadrapania? Ba, jakim cudem ktokolwiek na świecie mógł nie czuć bólu?

— Musisz jedynie popracować nad... — Bill szukał na to dobrego słowa dłuższą chwilę — techniką. Tak, zdecydowanie. Myślę, że gdybym na pierwsze podejście dał ci do rąk strzelbę, byłoby jeszcze ciekawiej. Rozchmurz się, Sosenko! — Dźgnął go w bok, na co Dipper aż podskoczył.

— Cipher! — brunet posłał mu rozgniewane spojrzenie. Bill absolutnie nie potrafił pocieszać. — Naprawdę nic nie czujesz? — dopytał ostrożnie po chwili ciszy.

Pine Tree & The DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz