11. Bill Cipher nie posiada sumienia.

77 8 9
                                    

Dipper pospiesznie pokonywał kolejne zakręty zamkowego labiryntu. Skrzętnie zakrywał przed światem swoją twarz, która paliła go żywym ogniem. Nie patrzył dokąd szedł, a jego myśli wydawały się krzyczeć przez buzujące w nim emocje. 

Co się właściwie stało? Co go pokusiło? Czy Bill naprawdę mógł być nim zainteresowany? Nie, nie, nie... Niemożliwe, nie ktoś taki. Ale przecież czym więc cała tamta sytuacja miała być?

Ciało chłopaka przeszyły ciarki. Zatrzymał się gwałtownie. Pod jego butami toczyła się ścieżka zrodzona z niedużych plam krwi. Podniósł głowę. Przed nim rozciągał się niepokojący obraz zdemolowanego korytarza. Wszędzie walały się kawałki mebli, gruzu czy szkła, a w ścianach i na suficie wyryte były głębokie ślady pazurów. Wszystko to skąpane było w świetle o chłodnym odcieniu czerwieni. Odcinek rozlegający się za jego plecami nie wyglądał wcale lepiej. Choć miejsce to przypominało drogę do książęcych komnat, to wiedział, że prawdopodobnie jeszcze nigdy tutaj nie był, a panujące wokół śmiertelna cisza i pustka z grubsza go niepokoiły. 

Chciał zawrócić, najlepiej dostać się do swojego pokoju, gdzie na chłodno mógłby wszystko przemyśleć. Niemniej nieważne jak bardzo się starał, szlak róż nie reagował na żadną prośbę. Po dłuższym czasie westchnął z bezradnością. Wbijając palce w swoje ramiona, ostrożnie ruszył przed siebie. 

Może trafił do kolejnej iluzji?

Nie. Nic się nie zmieniało, a wszystkie drzwi, które próbował otworzyć pozostawały zamknięte. Było zupełnie tak, jakby ta część zamku nie była niczym więcej jak jedynie smutnym śladem po przerażającej, tajemniczej przeszłości. Brakowało tu magii; brakowało tu życia.

Dipper szybko natrafił na rząd okien, za którym przystanął. Przez chwilę wpatrywał się w skąpany w półmroku zarys fontanny stojącej u stóp zamku, aż uświadomił sobie, że trafił do lewego skrzydła. Przełknął ciężko ślinę i ruszył w prawo, by móc się stąd wydostać. Nie do końca rozumiał, o co Bill zrobił tyle szumu, dając mu zakaz wstępu tutaj, ale...

Nagle cały pałac zadrżał, lecz on zdołał utrzymać się na nogach. Czarne kurtyny, jedna po drugiej, zasłoniły okna. Światło zaczęło intensywnie migać. Potknął się, wpadając na szafkę pokrytą kurzem i pajeczyną. Z trudem powstrzymał krzyk, gdy odkrył, że na posadzce pod ścianami plątały się kości i czaszki zroszone krwią, której obrzydliwa woń unosiła się w powietrzu zmieszana z zapachem spalenizny. Popiół pokrywał każdy skrawek korytarza. W zasłonach widniały wielkie dziury.

Pobiegł. Pod nosem powtarzał sobie, że to już musiał być wytwór magii. Na próżno. Iluzja złośliwie nie chciała zniknąć. Z każdym jego krokiem stawała się silniejsza i bardziej ohydna, jakby błagała go, by zawrócił. Nie wyłapał tego.

Nagle wszystkie te okropności zniknęły, a drogę Pinesa zasłoniły olbrzymie drzwi. Dotknął drewnianych zdobień zamykających się do głowy węża, który swoim ogonem owijał ramę trójkąta. Samoistnie się uchyliły. Zapraszały go, a on nie mógł oprzeć się pokusie skorzystania z tego zaproszenia.

Komnata, do której trafił, straszyła cieniem dawnej siebie zapełniona starymi meblami, jakie skatował ogień. Czarne ślady pożaru znaczyły stare dekoracje i ściany. Pod jedną z nich stało łoże połamane wpół z podartą w furii pościelą oraz zasłonami. Panował tu chłód, a funkcję oświetlenia z powrotem pełnił księżyc. Niepewnie szedł przed siebie, mijając gabloty i szafy, których odkryte wnętrza ziały pustką. Pod jego stopami zaś nadal wiła się rozchwiana ścieżka pojedynczych plam posoki. Co niepokojące, kawałeczek dalej krew rozcierała się wzdłuż oraz wszerz płytek, tak jakby ktoś musiał się po nich zacząć czołgać z braku sił.

Pine Tree & The DemonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz