Szare chmury sunęły po niebie, tworząc ponurą powłokę nad kamiennymi wieżami wiekowego zamku. Ogromna, majestatyczna budowla stała na niewielkim wzgórzu w samym sercu bujnego lasu, przez której złote bramy kolejno przechodzili ludzie. Należała w zupełności do jednego z królewskich synów.
Był środek wiosny, w którym cała przyroda budziła się do życia. Nieokiełznana dżungla otaczająca pałac również. Kwiaty wraz z zielonymi listkami szczelnie pokrywały nie tak dawno nagie korony drzew. Nasilający się wiatr poruszał gałęziami. Szare chmury powoli owijały niebo, chowając słońce. Nadchodził deszcz. Lecz kto by się tym przejmował z tych wszystkich ludzi, których kroki kierowały się ku mosiężnym, zdobionym drzwiom? Nikt.
Panny w pięknych sukniach, mężczyźni odziani w nietanie stroje. Szlachecka, rozbawiona śmietanka towarzyska podążała ku mosiężnym wrotom. Ich buty zostawiały ślady na złotej, piaszczystej ścieżce głównej, otoczonej z prawej oraz lewej strony labiryntem zieleni. Wysokie żywopłoty oraz krzewy róż. Rozkwitające pąki czerwonych, niebieskich, a nawet i białych kwiatów; to one tworzyły korytarze labiryntu.
Na środku drogi stała fontanna. Niewielka, ale urzekająca, a w dodatku wykonana z białego marmuru. Wokół niej biegały uradowane dzieci zaproszonych gości. Woda spływała w dół spomiędzy stóp dwójki aniołów, których postury górowały nad głowami szlachciców. Figury swoim srogim wzrokiem witały przybyłych.
Niespodziewanie pojedynczy, biały gołąb osiadł na wyciągniętej w teatralnym geście jednego z uskrzydlonych posągów. Wzrokiem odprowadził ostatnią kobietę, jaka przekroczyła próg posiadłości. Drzwi się zamknęły, bramy także. Słońce ukryte za chmurami skłoniło się ku zachodowi.
Czas rozpocząć przedstawienie.
Ptak odleciał w dal, gdy pierwsza kropla spadła na piach u stóp zamczyska.
W środku panował gwar rozmów. Wszyscy zgromadzeni stłoczyli się ze sobą w sali balowej. Wskazówki zegara nieubłaganie przesuwały się ku wyznaczonej na rozpoczęcie zabawy godzinie. Orkiestra stroiła instrumenty, a służba donosiła pojedyncze przystawki. Sala, jak zwykle, była przygotowana idealnie. Panował tutaj czysty przepych i bogactwo, które dopełniał istny perfekcjonizm pracowników. Wszystko było tylko po to, aby spełniać wymagania kapryśnego królewicza. Goście komplementowali pełni podziwu. Wcześniej zakładali, że nic ich już w tym miejscu nie zaskoczy - jak zwykle się pomylili. Zdecydowanie nie docenili gospodarza.Wkrótce wybiła szósta wieczorem. Punktualnie o tej porze, boczne drzwi otworzyły się, rozbrzmiała krótka melodia, a służba odetchnęła chwilowo z ulgą. Zdążyli. Na ostatnią chwilę, ale zdążyli, spełniając ostatnią, banalną zachciankę młodego władcy.
Na salę energicznym krokiem wszedł pewien młodzieniec. Ubrany w czerń i złoto przystanął. Wraz z tym, otoczenie ucichło. Słodka melodia, rozmowy - one zniknęły, gwałtownie się urwały. Nastała nieskazitelna cisza...
Chłopak podniósł swój lodowaty wzrok. Błękitna jak niebo tęczówka połyskiwała niebezpiecznie w blasku płomieni, których setki rozświetlały salę balową. Drugie czarujące oko skryte było pod niemalże złotymi kosmykami włosów. Niewinny uśmiech wpłynął na usta tego człowieka.
Spomiędzy wąskich, malinowych warg zaczęły padać słodkie słowa. Wypełnione niewidzialną trucizną witały gości. W teatralnym geście wyciągnął ku zgromadzonym dłoń w czarnej rękawiczce, życząc im miłej zabawy. Zszedł z podestu, muzyka rozbrzmiała. Bal rozpoczął się na dobre.
Książę - jak zawsze - skierował swoje kroki w głąb sali i tradycyjnie już chwycił przypadkową, stojącą na uboczu, samotną dziewczynę, łapiąc ją za kościsty nadgarstek. Między nimi było może raptem parę lat różnicy.
CZYTASZ
Pine Tree & The Demon
FanfictionOto i Billdip osadzony w świecie "Pięknej i Bestii". Tutaj to Dipper Pines odgrywa rolę tego "pięknego", a Bill Cipher rolę "bestii" - demona zamieszkującego niszczejące zamczysko, o którego istnieniu wszyscy nagle od tak zapomnieli. W tym miejscu...