15. Fortnite (fanfik 12 - I HATE YOU)

70 8 92
                                    

Wróciłem do naszego nowego szałasu po dość długiej i jakże pasjonującej konwersacji z przyjacielem. W końcu mogłem choć trochę odsapnąć po ostatnich wydarzeniach. Co dziwne był on pusty. Gdzie jes—e tam, kurwa, dla mnie to nawet lepiej. Kurwa, jeszcze krzywo prześcieradło położył na łóżko. Co za debil jebany.

Wszedłem w głąb chałupy i zacząłem nieświadomie robić po niej koła. Chodziłem tak i chodziłem próbując uspokoić myśli. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa...nie nienawidzę go, w żadnym razie, ale ostatnio zachowuje się jak kurwa pierdolec. Musi się w końcu ogarnąć, inaczej mnie stąd mama traktorem odrzutowym odbierze i się skończy. Będzie płakał do poduszki i mi kwiatki pod komin przynosił, a ja nie odpuszczę.

W końcu, gdy już w miarę możliwości udało mi się uspokoić, jak to mama mówi, 'negatywne emocje diabła' postanowiłem zrobić jedną z podstawowych rzeczy w celu rozwiązania problemu. Tym razem nikogo nie pobiję, ale za to ciepły prysznic i ciepłe łóżeczko brzmią obiecująco.

Bez ani chwili dłuższego walczenia z lawiną myśli sięgnąłem po piżamę i ruszyłem do łazienki. Dużo nie mówiąc wszedłem pod prysznic i już po chwili poczułem ciepły wodospad wody spływający po moim ciele. Nie będę wam kurwa opisywać szczegółów, jak chcecie takie coś to idźcie poczytać 365 dni czy innego G(r)eya.


Położyłem się spać próbując zapomnieć o problemach. Gdy tylko zamknąłem oczy od razu oddałem się zmęczeniu i nawet nie zauważyłem, gdy już smacznie spałem. Nie obchodziło mnie nawet to, że Wardęga może mnie teraz szukać albo nawet przyjść do naszego apartamentowca. A chuj tam w niego, muszę w końcu od niego odpocząć.

Zapadałem się w przepaść pełną puchu i przyjemności. Byłem gotów zapomnieć o zmartwieniach tylko po to, by tak się zawieść. Szokujące, prawda? Bowiem nagle poczułem ból. Piekący, rozrywający ból w okolicach szyi. Otworzyłem oczy i zauważyłem, że nie znajdowałem się już w ciepłym łóżeczku. W żadnym razie, był to dość znajomo wyglądający otwarty teren. Mało tego, unoszę się jakiś metr nad ziemią. Szybko rozejrzałem się po okolicy trzymając uporczywie za sznór zaciskający się na mojej szyi i po chwili zrozumiałem, że byłem na jebanej łące niedaleko lasu.

Kurwa...przecież nikt mnie tutaj nie znajdzie. Nikt nawet nie będzie szukał. Dlaczego to się dzieje? Z przerażeniem zacząłem się miotać, licząc na cud, który pozwoli mi się uwolnić. Nic to nie dało, a sznór zaczął się zaciskać jeszcze bardziej.


— C..o tu...si...ę...kurwa....dziej...e...?!


Nie chciałem uwierzyć, że to może być koniec. To nie może się tak skończyć! Nie mogę też się tak machać, bo...nie poprawia to mojej sytuacji. Spuściłem wzrok myśląc, co mi pozostało. Poczułem się opuszczony, widok mi się zamazywał a wątroba byłą nienaruszona. Co tu się odpierdala? Nie wiedziałem co począć, jakby ktoś jeszcze nie zrozumiał. Patrzałem tak w jeden punkt czekając, aż ratunek spadnie mi z nieba. Próbowałem uspokoić swój oddech i wymyślić jakieś własne rozwiązanie...co mogę począć? Po chwili jednak...przede mną pojawił się...Wardęga?

Jego zdezorientowany wyraz twarzy od razu zmienił się na przerażony. Wpatrywał się we mnie, gdy łzy zbierały się w jego oczach a on zakrywał swoje usta próbując zachować spokój. Mimo tego, że był daleko ode mnie dokładnie czułem jego niespokojny oddech i szybkie bicie serca, które było gotowe wyrwać się z klatki piersiowej i mnie uratować.

Drugą rękę zaś wyciągnął przed siebie i zaczął biec w moją stronę. Łzy spływały już po jego policzkach, gdy on sam już się niczym nie przejmował. Niczym oprócz ustanowionego sobie celu: uratowania mnie. Im szybciej biegł i bardziej płakał tym dalej był ode mnie. Napełniało go to determinacją i się nie poddawał.

Fanfiki KonopskyyxWardęga w skrócieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz