Rozdział 14 (Część II)

41 3 5
                                    

  Attala (16 lat wcześniej)


    Atmosferę w stolicy opisać można było jako odświętną i nader gorączkową. W trzecim tygodniu nowego roku, wraz z początkiem lata do stołecznego miasta zjeżdżali bowiem mężczyźni z całej Attalrei z nadzieją na otrzymanie przydziału do królewskiej armii. Wydarzenie to wpływało pośrednio i bezpośrednio na życie zwyczajnych mieszkańców, którzy w ciągu kilku dni trwania kwalifikacji, liczyć mogli na dodatkowe dochody, ale także mierzyć musieli się z całą masą problemów związanych ze skalą wydarzenia i chwilowym przeludnieniem miasta. Skądinąd miasta pięknie przyozdobionego na tę okoliczność. Główne arterie komunikacyjne hojnie obwieszono girlandami w królewskich barwach, nie szczędzono sobie donic wypełnionych kwiatami i fikuśnych figur wyobrażających dostojnych wojowników poustawianych w różnych częściach ścisłego centrum. Bruk wyszorowano, wysprzątano, a fasady co ważniejszych budynków dokładnie umyto. Stolica prezentowała się pięknie, czysto i bogato.


 Kilka przecznic od zamku, przysadzista kobieta w średnim wieku, od samego rana, w pocie czoła szykowała ciasto pod solone precle na swój niewielki, lecz obficie zaopatrzony straganik. Do dużej kadzi wypełnionej mąką dodała jajka, nieco drożdży i garść soli, apotem, za pomocą drewnianego cedra, do całości dolewała wody, powoli wyrabiając ciasto. Kiedy masa osiągnęła pożądaną konsystencję, rozwałkowywała ją dłońmi w długie rolki, kroiła na krótsze pasma i sprawnymi ruchami układała z nich skomplikowane, charakterystyczne dla regionu zawijasy.


– Pilnujesz temperatury w piecu?! – krzyknęła w stronę ukrytego wgłębi zabudowań podwórka. Część kuchni znajdowała się praktycznie pod otwartym niebem, toteż jej głos poniósł się, wychodząc poza podwórze aż na gwarną, zatłoczoną ulicę. – Robern?! – zawołała ponownie, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Na Jaśniejącego, gdzież znowu polazł ten chłopak... Bart?! – wrzasnęła. – Gdzieście poleźli, jeden z drugim?!


 Słyszała rozmowy, śmiechy i pokrzykiwania dobiegające z ulicy, ale nic ponadto. Otrzepała dłonie w fartuch i wyjrzała zza drewnianego filaru podtrzymującego obrośniętą bluszczem pergolę. Konstrukcja ta co prawda słabo ochraniała zewnętrzną część kuchni przed deszczem, ale w słoneczne, upalne dni, zapewniała przyjemny cień. Na podwórku nikogo nie było. Rozzłoszczona postanowiła sama doglądnąć drew. Na mężczyzn we własnym domu, jak zwykle liczyć nie mogła.


 Roberni mąż kobiety, rzeczony Bart, wspinali się tymczasem po wypolerowanych tysiącami stąpających po nich podeszw schodach w kierunku podzamcza, gdzie za wysokim murem, na ogromnych rozmiarów placu organizowano preselekcje dla potencjalnych przyszłych wojów. Ciężko było przemieszczać się wraz z tłumem podekscytowanych mężczyzn. Wpadających na siebie, potrącających się łokciami, ramionami i depczących innym po stopach, pełnych zapału i werwy młodzieńców. O ile Bart całkiem sprawnie radził sobie z kontrolą miniaturowej osobistej przestrzeni, o tyle drobnych rozmiarów Robern raz po raz obrywał od kogoś w głowę albo popychany był niczym niesiona wraz z gawiedzią kukła. Prawdę mówiąc, nie widział nawet, dokąd zmierza. Skupiał się więc na plecach Barta i na utrzymaniu równowagi na nierównych stopniach. Głupio byłoby powybijać sobie zęby, nie trafiając w stopień.


 Naszczycie wzniesienia, u bram, porządku pilnowała gwardia, tłum nieco się przerzedził, a ludzie poczęli ustawiać się w równe kolejki do rozstawionych wzdłuż wysokich ścian muru ław, za którymi siedzieli wojskowi urzędnicy. Wszędzie też poustawiano dziesiątki sztuk przeróżnego osprzętu do mierzenia, ważenia,sprawdzania wzroku i tym podobnych, na pierwszy rzut oka nieprzypominających niczego urządzeń.

SZKARŁATNA CELAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz