Pianie koguta niosło się od dobrych kilkunastu minut ponad dachami miasteczka. Naczupirzone, kolorowe ptaszysko wznosiło łepek i trzepotało skrzydłami, starając się wydać z siebie jak najwyższy dźwięk, doprowadzając przy okazji do szewskiej pasji, pracującego przy kuszy Alberta.
Po nad wyraz dźwięcznym akcie, zakończonym zduszonym kwoknięciem, zaangażowany w dokładne wyregulowanie nowej cięciwy, nie wytrzymał. Ostrożnie odłożył broń na stół i popędził ku otwartemu oknu, jęcząc niczym melancholik na łożu śmierci. Chałupa musiała się przewietrzyć, bo jego nieokrzesana córka z samego rana strasznie nakopciła mokrym, sosnowym drewnem. Już samo to rozsierdziło go, gdy tylko wlazł tego dnia do kuchni. Opierając paluchy na podokienniku, wychylił się na zewnątrz, prawie zderzając się twarzą z uschniętym kwiatostanem słonecznika.
– Zamkniesz w końcu ten dziób!? – wydarł się, w jak mu się wydawało, stronę, z której dobiegał irytujący dźwięk.
Koguta oczywiście ani trochę to nie obeszło. Przeciwnie, wstąpiła w niego jeszcze większa pasja.
– Przeklęty drób. – Mamrocząc pod nosem, zatrzasnął okno, ale te, zamiast się zawrzeć, opadło smętnie na parapet, pozostawiając sporą szparę, przez którą płynęły kolejne wydobywające się z ptasiego dzioba tony. – Przeklęte okno... Imagiory!
Imi natychmiast wyłoniła się z pokoju.
– Tak, tato?
– Poleć no do tego swojego półgłówka kowala. Niech no tu przyjdzie i wstawi nam nowe zawiasy. Cholerne okno się spsuło.
– Do Hugona? - zapytała, chcąc się upewnić, o co też ojcu chodzi. Skupiała się akurat na lekturze książki zielarskiej otrzymanej od Morayi i trudno jej było tak nagle przełączyć do świata poza zapisanymi kartkami. Jednocześnie, już naciągała na siebie wełniany sweterek.
– A co mnie obchodzi, jak nazywa się ten twój koleżka. Ma wykuć nam zawiasy i zawiesić ten rupieć tak, jak należy. – Zastanowił się przez moment. –I niech za dużo nie bierze za robotę. Już ja ich wszystkich znam. Próbują oskubać ludzi z każdego srebrnika. – To rzekłszy, wrócił do majstrowania przy cięciwie. Czekała go jeszcze monotonna wymiana pierzysk w bełtach. Więc nie miał ochoty na zawracanie sobie głowy pierdołami. Konserwacja kuszy to jedyne czym zajmował się sam i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Jedyne, poza hurtowym tłuczeniem zwierzyny i pijaństwem, co sprawiało mu przyjemność.
Imi wyjrzała na zewnątrz. Dzień zapowiadał się raczej przyzwoicie. Nie musiała narzucać na siebie niczego więcej aniżeli sweterka i lnianych spodni, a i zwykłe trzewiki wystarczyły. Przed wyjściem, przezornie ukryła książkę pod siennikiem. Wolała, aby ojciec jej nie zobaczył.
Dwadzieścia minut później była już pod kuźnią, ściskając na powitanie tęgiego, brodatego szatyna.
– Jak się trzymasz słońce? – Wypuścił ją z ciepłego uścisku i uśmiechnięty poczochrał po czubku głowy. Nie znosiła, kiedy to robił. Po tym przyjacielskim zabiegu, wyglądała, jakby coś wiło gniazdo w jej włosach. Co więcej, już dawno nie byli przecież nastolatkami i czuła się zakłopotana, gdy dorosły facet mierzwił jej czuprynę. Tym bardziej że robił to przy szefie, z jakiegoś powodu święcie przekonanym o tym, że Imi jest dziewczyną Hugona.
Odbębniwszy niezręczne powitanie z właścicielem kuźni, na uboczu budynku, gwarantującym nieco prywatności, odpowiedziała przyjacielowi na niekoniecznie wygodne pytanie. Nie ukrywała przy tym lekkiego przemęczenia, wynikającego z dwóch etatów, u Morayi i w domu. Mówienie o własnym samopoczuciu, zawsze przychodziło jej z trudem. No może poza Klemensem, przy którym potrafiła otworzyć się całkowicie.
– Nauczyłabyś się chociaż kłamać – wytknął jej tymczasem Hugon.
Zdumiona uniosła brwi.
– Przecież mówię prawdę.
Mężczyzna znowu wziął się z zamiarem poczochrania jej włosów, ale szybko wykonała skuteczny unik.
– U mnie wszystko w porządku, ale jestem trochę przemęczona. – Nieudolnie imitował jej głos, kładąc wyraźny nacisk na, trochę. – Proszę cię, Imi. Wyglądasz, jakbyś zaorała całe pole starego Oltberda... przy trzydziestostopniowym mrozie. Zamiast udawać, że mimo wszystko dajesz radę, powinnaś ździebko zadbać o siebie. Wziąć sobie trochę wolnego u starej wiedźmy.
– Przestań ją tak nazywać – żachnęła się. – Poza tym... Jeśli musisz wiedzieć... Moraya dała mi kilka wolnych dni na Święto Siejby. – Założyła ręce na biodrach, próbując wyglądać na charakterną, ale najwyraźniej Hugona to nie przekonało, bo niepostrzeżenie sięgnął do czubka jej głowy i skonstruował na nim kolejną zawiłą kompozycję. – Hugon! – Delikatnie, choć stanowczo odtrąciła jego dłoń. – Mówię ci, przestań. – Hugon, wyraźnie zadowolony ze swojego dzieła, śmiał się tak bardzo, że aż trząsł się mu brzuch. Poczuła się przy nim jak przy poczciwym, łagodnym niedźwiedziu. Było jej, jakoś tak, lżej na sercu. Magia przyjaźni. Pomyślała i również się uśmiechnęła. – Głupek – odpyskowała mu żartobliwie, poprawiając włosy.
– To... O co chodzi? - zapytał ni z tego, ni z owego, zupełnie poważny.
– Jak to, o co?
Podrapał się po wierzchu dłoni. Miał taki tik nerwowy, gdy coś go trapiło.
– Po coś do mnie przyszłaś, prawda?
– A, no tak! – prawie krzyknęła. – Potrzebuję zawiasów do okna i małej pomocy przy ich zamontowaniu. Ojciec...
– Nie musisz się przede mną tłumaczyć – wszedł jej w słowo. - Pewnie, że ci pomogę. – Prawie przytknął jej palec do ust, gdy próbowała coś jeszcze powiedzieć. – I nawet nie myśl o tym, żeby mi płacić. Szef nie będzie miał nic przeciwko, jeśli zabiorę ze dwa kawałki złomu do przetopienia. Prawda, szef?! – zawołał.
– Prawda! – rozległo się z głębi kuźni. Imi nie była pewna, ile z ich rozmowy usłyszał kowal, ale widocznie słyszał sporo, skoro tak rychło odpowiedział.
– To ja wezmę się do roboty, a ty... Nie powinnaś być przypadkiem w pracy? – Zauważył, odczytując czas ze stosunku słońca do horyzontu.
– A co z oknem?
– Dam sobie radę. Twój ojciec nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Spokojnie. Zajmij się swoimi sprawami.
– Wiesz... Chciałabym się jakoś tobie odwdzięczyć.
Miał zamiar się sprzeciwić. W pierwszej chwili. Zamiast tego złożył propozycję, w tej sytuacji, nie do odrzucenia.
– Lilianna od dawna suszy mi głowę o ten festyn, co to każdorazowo go organizują w Święto Siejby. Myślę, że fajnie by było, gdybyś się z nami wybrała. Wiem już, że masz wolne i z tego, co pamiętam, Albert rok rocznie wybywa na ten czas kłusować... czy co on tam robi z tymi swoimi zakapiorami.
Nie musiał jej tego tłumaczyć ani rozwijać myśli. Rzeczywiście mogła się z nimi wybrać. Nic nie stało na przeszkodzie. Mało tego, byłaby przeszczęśliwa, mogąc spędzić czas z przyjaciółmi. Od tak dawna tego nie robiła, że prawie zapomniała jak to kiedyś było. Lata temu, gdy żyła jej matka i wszystko wydawało się takie proste i piękne.
CZYTASZ
SZKARŁATNA CELA
Fantasy"Nocą, gdy strugi deszczu lały się z nieba gęstą kurtyną, a zaciągnięte czarnymi chmurami niebo przecinały świetliste błyskawice, przez leśną drogę mozolnie przedzierały się potężne rumaki, z łoskotem ciągnąc za sobą rozchybotane wozy. Ich kopyta za...