Rozdział 1 - część I

843 89 36
                                    


(Erberoon)

    Zmętniała słoneczna tarcza opadała wolno za horyzont, wtulając krągłe oblicze w puszyste kłęby białych obłoków. Długie cienie kładły się przeróżnymi kształtami na skutą lodem ziemię, by w pewnym momencie złączyć się w jedną ciemną masę. Wraz z nastaniem nocy wszelkie hałasy zamierały. Zastępowała je kojąca cisza, przerywana od czasu do czasu pohukiwaniem sowy, czy dźwiękiem ochoczo rozgryzanych ziaren, które to myszy wykradały z piwnic i spichlerzy. O tej porze roku, gdy na drzewach brakowało liści, a  uschnięte źdźbła traw znikały pod grubą warstwą śniegu, odgłosy te zdawały się być wyjątkowo głośne.

Niewielkie okienka, osadzone w drewnianych, nadpróchniałych framugach pokrył szron, zdobiąc je kruchymi, misternymi wzorami. Za tymi nietrwałymi zimowymi witrażami, w bladym blasku lampy naftowej przechadzała się młoda, ciemnowłosa kobieta, odziana jedynie w zwiewną halkę. Ukryty za wysokimi cisami mężczyzna śledził każdy jej ruch lubieżnym, chciwym wzrokiem.

Pięk­na córka są­sia­dów od wielu lat sta­no­wi­ła obiekt jego wes­tchnień. Z po­cząt­ku był nią je­dy­nie za­uro­czo­ny. On, młody wów­czas chło­pak z nie­wy­raź­ną szcze­ci­ną pod nosem. Ona, uro­cza na­sto­lat­ka, która do­pie­ro prze­obra­ża­ła się w ko­bie­tę. Tak ślicz­na, że nie­je­den na jej widok przy­sta­wał, aby le­piej się jej przyj­rzeć i na­cie­szyć oczy. Nikt jed­nak  nie da­rzył nigdy dziew­czy­ny rów­nie wiel­kim uczu­ciem, co Ru­pert. Przez lata sta­ran­nie je pie­lę­gno­wał... a wszyst­ko na próż­no. Fru­stra­cja i po­czu­cie od­rzu­ce­nia prze­obra­zi­ły niewinne zauroczenie w puste żądze. Je­dy­ne co teraz czuł, to po­żą­da­nie. Z lu­bo­ścią przy­glą­dał się zarysowanym pod cien­kim ma­te­ria­łem krą­głością bio­der. Z na­ra­sta­ją­cą eu­fo­rią ob­ser­wo­wał, jak jej ob­fi­te, jędr­ne pier­si pod­ska­ku­ją cięż­ko przy każ­dym po­sta­wio­nym kroku. Gdyby tylko był pe­wien, że ko­bie­ta jest w domu sama, wtar­gnął­by do środ­ka i zdarł­szy z niej odzie­nie, wziął­by ją, nie ba­cząc na łzy i pro­te­sty.

Oparł się tymczasem o odsłonięty pień drzewa. Opuścił drżącą rękę w kierunku krocza i spróbował rozsupłać podtrzymujący spodnie węzeł.

– Mam nadzieję, że chciałeś się tylko wysikać – usłyszał zza pleców.

W ułamku sekundy zapomniał o nieustępliwym suple. Z sercem podchodzącym do gardła, obrócił się w kierunku nieoczekiwanego gościa. Na widok rosłego chłopaka, nogi zmiękły mu, zmieniając się w dwa bezużyteczne kawałki galarety. Zachłysnął się powietrzem. Miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Chciał się jakoś wytłumaczyć. Rozpaczliwie szukał odpowiednich słów. Nim jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie przyszło mu do głowy, zobaczył wielką, zaciśniętą pięść nieuchronnie zbliżającą się ku jego zbladłej twarzy. Usłyszał chrzęst łamanego nosa i poczuł promieniujący ból. Usta i brodę zalała ciepła, gęsta ciecz. Nie zdążył do końca zanotować pierwszego ciosu, bo zaraz pojawił się kolejny, a potem następny i następny. Ukojenie przyniosła dopiero utrata przytomności.

Męż­czy­zna, który na­krył zbo­czeń­ca na go­rą­cym uczyn­ku, z nie­skry­wa­ną od­ra­zą wy­tarł dło­nie w lnia­ne no­gaw­ki i na od­chod­ne splu­nął na nie­przy­tom­ne ciało. Domostwo kryte grubą pierzyną strzechy, dociskającej swoim ciężarem ściany z niedoszlifowanych bali, do wyłożonego paloną cegłą podłoża, górowało ponuro nad pokrytym plamami krwi, białym puchu. Młodzian wszedł na prowadzącą do niego żwi­ro­wą ścież­kę. Zer­ka­jąc na ko­bie­tę, krę­cą­cą się nie­spo­koj­nie za oknem, skie­ro­wał się ku sta­rym, sę­ka­tym drzwiom, przezornie uszczelnionym owczą wełną na wypadek siarczystych mrozów.


SZKARŁATNA CELAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz