(TraktKrólewski)
Nieprzespana noc, to najgorsze, co może przytrafić się człowiekowi przed wyruszeniem w długą podróż. Tym bardziej, jeśli mowa o człowieku, który po raz pierwszy miał wziąć udział w tego typu wyprawie. Liczna grupa współtowarzyszy oznaczająca mnóstwo gęb do wykarmienia i cała masa różnorakich problemów - zarówno tych przewidywalnych, wynikających z oczywistych trudności i obowiązków każdego z osobna, jak i tych całkowicie niespodziewanych mających swoje źródło, o dziwo, u tych samych przyczyn.
Kilkanaście ciężkich wozów różnorakich gabarytów. Wszystkie toczące się na wielkich drewnianych kołach, okutych metalową bednarką. Wszystkie z tendencją do zakopywania się na co bardziej zapuszczonych traktach, w najmniej sprzyjających okolicznościach.
Do tego dochodził wiek, który co niektórzy określiliby sędziwym, mimo iż ten, którego tyczył się ów pozorny problem, nie czuł się wcale starcem. Miał co prawda siwe włosy i brodę dość wiekowej osoby, ale nie odnosił wrażenia, że oto zaczęły się ostatnie, niemrawe lata jego życia. Miał nadzieję, że w zapasie pozostało mu ich jeszcze całkiem sporo. Nie miał oczywiście tyle wigoru co kiedyś i wszystko, za co się zabierał, przychodziło mu z większym lub mniejszym trudem, ale był w stanie dokończyć każdą podjętą pracę. Wolniej, ale jednak. Wyprawa również, z założenia, miała odbywać się według powyższej reguły. Tak powiedział mu Wilson, prawa ręka pracodawcy.
– Nie masz się czym martwić – mówił, klepiąc go przyjaźnie po plecach. – Możesz trzymać swoje tempo, byleby robota nie stała w miejscu.
Nie ukrywał przy tym, że przyjęto go, bo ludzi do pracy im brakowało, a chętnych można by zliczyć na palcach jednej ręki. Rodon może i nie był wymarzonym pracownikiem, ale przynajmniej był chętny i nie stawiał wygórowanych warunków zatrudnienia. Dwa Złotniki na miesiąc i prycza w jednej z mieszkalnych przyczep w zupełności mu wystarczały. Jako główny kucharz, o jedzenie martwić się nie musiał. Nie tylko spożywał ugotowane przez siebie posiłki, ale i podjadał w trakcie ich przyrządzania. Zakładał też, że życie w drodze pomimo wszelkich niedogodności, nie sprawi mu większych kłopotów. Martwiło go jedno: Wielka klatka i jej tajemniczy mieszkaniec. To przez niego nie zmrużył oka. Każdorazowa próba zaśnięcia kończyła się powracającymi echem, wydarzeniami minionej nocy. Nie dowierzał, że sam widok kryjącej się w ciemności istoty, aż tak wyprowadził go z równowagi. Co gorsza, miał do niej wrócić. Karmić ją. Było to jedno z jego zadań. Zadanie, o którym nie było mowy podczas naboru. Zadanie, które mroziło mu krew w żyłach.
Obecnie, zajmując swoją pryczę, oparty o dębową ściankę powozu, próbował skupić się na równym oddechu. Wyruszyli trzy godziny wcześniej, zaraz o świcie, a on od tego czasu siedział tak i pozwalał swojemu ciału podskakiwać wraz z każdym kolejnym wybojem. Jego dwaj współtowarzysze: blondyn o małych świńskich oczkach oraz potężny młodzian o ogolonej na łyso głowie i kruczej bródce, spali na zapas, pochrapując od czasu do czasu. Nie byli szczególnie rozmowni. Gdy zajmował swoje miejsce, przywitali go zdawkowo i krótko się przedstawili. Nie pamiętał już nawet ich imion. Wiedział tylko, że obaj byli zwykłymi pachołkami. Inaczej mówiąc: chłopakami od wszystkiego.
Westchnął ciężko bez wyraźnego powodu i w momencie, kiedy zamierzał przekręcić się na bok, co by ulżyć trochę odrętwiałym plecom, powóz zatrzymał się gwałtownie, szarpiąc nim silnie w przód. Obił się boleśnie o ściankę i rozcierał ciemię, przeklinając do siebie rozeźlony. Parę bagaży ułożonych luźno na półkach pod sufitem, pospadało na podłogę, czyniąc niemały rumor. Drzemiący mężczyźni ocknęli się z półsnu, powoli siadając na swoich siennikach. Wtedy też drzwi otwarły się na oścież, z hukiem obijając o zewnętrzną stronę leciwej przyczepy, na co wszyscy trzej panowie struchleli.
CZYTASZ
SZKARŁATNA CELA
Fantasy"Nocą, gdy strugi deszczu lały się z nieba gęstą kurtyną, a zaciągnięte czarnymi chmurami niebo przecinały świetliste błyskawice, przez leśną drogę mozolnie przedzierały się potężne rumaki, z łoskotem ciągnąc za sobą rozchybotane wozy. Ich kopyta za...