Rozdział 4 - część I

207 45 17
                                    



(Erberoon)

Pogoda ma to do siebie, że lubi zaskakiwać, a nierzadko robi to złośliwie i z premedytacją.

Bezchmurny, mroźny poranek nie zwiastował nawet w najsubtelniejszych oznakach srogiej śnieżycy, która w południe bezczelnie wtargnęła do Erberoon, gnana silnymi podmuchami wiatru. Niebo zaciągnęło się grubym kożuchem zbitych obłoków, przybierając barwę popiołu. Mówiło się, że w dni takie jak ten, gdy śnieg sypał się z nieba niczym pióra z rozdzieranej przez lisa gęsi, spośród przejmującego ryku zawieruchy wprawne ucho wyłapać mogło przepełnione samotnością zawodzenie kryształowej łani. Stara legenda głosiła, że był to upiór zwierzęcia, oddzielonego od stada przez myśliwych. Rannego i pozostawionego samemu sobie na pewną śmierć w szalejącej zawiei. Ponoć zobaczenie kryształowej łani, zwiastować miało wielkie nieszczęście.

Imi powątpiewała w takie rzeczy. Nie dowierzała, że duch skrzywdzonego zwierzęcia, mógł być posłańcem złego losu. Uważała, że przygnębiający krzyk łani, był w istocie pełnym nadziei nawoływaniem za utraconym stadem.

Siedząc w opuszczonej piekarni, skryta przed wirującymi płatkami śniegu, wyglądała przez pozbawione szyby okienko, wsłuchując się w wycie wiatru. Zwiedziła niemal całe miasto w poszukiwaniu pracy. Wszędzie otrzymywała podobną odpowiedź: Nie. Przykro mi. Niestety, ale nie potrzebuję teraz nikogo. Może na wiosnę... Załamała się. Pierwszy raz od dawna poczuła, że nie da sobie rady. Wszystko sprzysięgło się przeciw niej. Nawet pogoda. Przemarznięte palce stóp piekły ją nieprzyjemnie w przemoczonych butach. Nie miała czym się ogrzać. Nie miała dokąd pójść. Jej dom znajdował się po drugiej stronie miasteczka - za daleko by przedrzeć się doń w taką zamieć. Zresztą... i tak nie chciała do niego wracać. Co, jeśli ojciec nie zdążył wyjść do karczmy? Co miałaby mu powiedzieć po powrocie?

Schowała dłonie w rękawach i mocno otuliła się rękoma. Musiała podjąć jakąś decyzję. Zostając dłużej w tym posępnym, zniszczonym budynku mogła liczyć jedynie na zamarznięcie. Przez powybijane okna wpadały podmuchy mroźnego wiatru. Wyłamane drzwi, schowały się pod wielką białą zaspą sięgającą aż do połamanej sklepowej lady. Płonący kiedyś codziennie chlebowy piec, zawalił się częściowo, odsłaniając swoje okopcone trzewia. Czas niszczył wszystko. Nigdy nie lubiła myśleć o nim pozytywnie. Czas zabierał życie. Nieustannie, bez wyjątków. Czas burzył domy, wysuszał rzeki, obracał w gruzy wielkie miasta. Potrafił wymazywać z map całe państwa. Czas powoli, niemal niepostrzeżenie, osłabiał miłość pomiędzy rodzicami i ich dziećmi. Nie rozumiała, dlaczego tak się działo. Dlaczego nowo narodzone dzieci kochały bezinteresownie, całym sobą... a później, gdy zaczynały dorastać, wszystko jakoś się psuło. W jej przypadku wszystko rozleciało się całkowicie i to nie do końca z jej winy. 

Odsunęła się od okienka i ostrożnie przeszła przez zaspę. Było tylko jedno miejsce, do którego mogła się udać. Dom na brzegu Jeziora Pomroku. Jedynie mieszkająca tam kobieta, mogła jej jakoś pomóc. Choć wizyta u niej, z dużym prawdopodobieństwem wiązać mogła się z trudną rozmową. Jak zawsze, gdy do niej zaglądała.

***

Otaczająca ją zewsząd biel, utrudniała orientację. Pozwoliła więc, by prowadził ją instynkt. Brnęła przez głęboki śnieg, starając się utrzymać jeden kierunek. Przekroczyła granice Erberoon. Gdyby teraz poszła w złą stronę, najpewniej znaleźliby jej ciało dopiero po pierwszych roztopach. Im dłużej szła, tym głośniej do jej świadomości dobijała się panika. Poczuła się niebywale samotna. Zupełnie jakby zamieć odebrała jej cały otaczający ją świat. Zaczynała zastanawiać się, czy aby nie zawrócić, póki jej śladów nie przykryje targany silnym wiatrem puch. Kłębiące się w głowie myśli, namawiały do powrotu, ale nogi jakby na przekór niosły ją do przodu. Usłyszała coś po swojej prawej i zatrzymała się, nasłuchując. Wilki? Pomyślała z trwogą. Gdyby ją wyczuły, nie miałaby żadnych szans. Stała struchlała, oddychając płytko i rozglądając się szaleńczo wokół. Obróciła się kilka razy. Miała uczucie, że coś ją obserwuje. Poza wyjącym wiatrem, niczego jednak nie słyszała. Podeszła odrobię to w jedną, to w drugą stronę, próbując cokolwiek dojrzeć. Kolejna fala strachu uderzyła w nią, gdy zdała sobie sprawę, że nie wie, z której strony przyszła. Ślady jej butów znajdowały się wszędzie. Ruszyła w kierunku, gdzie było ich najwięcej, ale trop się urwał. Wróciła do punktu wyjścia. Ponownie usłyszała ten dziwny dźwięk. Obróciła się prędko w stronę, z której dochodził. Z początku widziała tylko sypiący się z nieba śnieg, ale gdy wytężyła wzrok, dostrzegła w oddali sylwetkę wysokiego, smukłego zwierzęcia. Nie mógł to być wilk. Wilki nie są takie duże. Zwierzę stało nieruchomo. Wyglądało na to, że się w nią wpatruje. Bez zastanowienia rzuciła się do ucieczki, byle dalej od stworzenia. Podnosiła wysoko nogi, torując sobie drogę przez zaspy. Nie uszła daleko, gdy zwierzę znowu pojawiło się tuż przed nią. Poślizgnęła się, próbując wyhamować i upadła na pośladki. Zebrała się z ziemi w mgnieniu oka, zmieniając kierunek ucieczki. Zwierzę kolejny raz zagrodziło jej drogę. Tym razem złapała równowagę. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach, łapiąc powietrze. Musiała odetchnąć. Czymkolwiek było to coś... Stało teraz bliżej. Na tyle blisko by móc z pewnością stwierdzić, że była to łania. Młoda łania o oczach koloru kości słoniowej i błękitno-białej sierści, utworzonej z tysięcy igiełek lodu. Wpatrywała się w kobietę, strzygąc jednym uchem. Była... Piękna. Kobieta i łania patrzyły na siebie, dopóki zwierzę nie postąpiło w jej kierunku z głośnym, stawiającym włosy na głowie skowytem, zmuszając ją tym samym do biegu. Uciekała, nie patrząc pod nogi, nie oglądając się za siebie. Szybko opadła z sił. Poddała się. Szła, wykorzystując ostatnie rezerwy energii. O jej udo otarła się nagle brązowa kolba pałki szerokolistnej. Widok rośliny wpompował w jej serce nową porcję natlenionej krwi. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Była na moczarach. Na wielkim, zalanym wodą podwórku należącym do właścicielki domu nad jeziorem. Teraz wodę skuł lód, a pałki i trzciny wystawały z niego, chwiejąc się w rytmie wiatru. W jej nozdrza uderzył drażniący zapach dymu, unoszącego się z osmalonego komina. Dotarła do celu.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
SZKARŁATNA CELAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz