Rozdział 6

177 20 43
                                    



   (Attala)

– Sir Klemensie?

Pulchny, niewysoki mężczyzna o przesadnie wypielęgnowanych dłoniach i równym przedziałku upodabniającym jego okrągłą głowę do pękniętej skorupy kokosa, wszedł do niewielkiej komnaty, uprzedzając się zaledwie delikatnym stuknięciem w drzwi. Klemens, unosząc wzrok znad w połowie zapisanej kartki, obrzucił go pełnym pogardy spojrzeniem. Nie znosił tego człowieka. Nie znosił też, gdy tytułowano go w taki sposób. Nie był żadnym rycerzem. Nie należał do gwardii królewskiej. Najęto go do ochrony księcia. Do nieformalnego oddziału ludzi, zwanych na zamku Małą Gwardią.

Do Małej Gwardii trafić mógł w zasadzie każdy, kto w jakiś sposób wsławił się wśród części społeczeństwa, tudzież osoba mająca na swoim koncie nie do końca sformalizowane zasługi dla państwa. Mówiąc inaczej: Do Małej Gwardii trafiali głównie najemnicy wszelakiej maści oraz utalentowani przestępcy, na których zbrodnie korona przymykała oko. Wiązało się to z dużą rotacją. Zwykle służba w tym sekretnym oddziale nie trwała dłużej niż rok, choć umowa obejmowała najczęściej pięć lat. Umowa ta miała jednak pewien haczyk, który polegał na tym, że spisywano ją w jednym egzemplarzu, spopielanym w razie wystąpienia większych problemów. A problemów było mnóstwo, bo niemożliwym jest utrzymać w ryzach mężczyzn, nienauczonych dworskich manier, pałających się na ogół wszystkim, co nielegalne.

Część najętych gwardzistów kończyła karierę na zamku z powodu popełnianych wykroczeń i niesubordynacji. Część sama rezygnowała, znudzona specyfiką pracy. Mała Gwardia gwarantowała szybki zarobek i anonimowość. Na zamku nikt nie zawracał sobie głowy, wchodzeniem w bliższe korelacje z jej przedstawicielami, co w konsekwencji przypięło im łatkę odludków.

Przydzielenie tego typu „gwardzistów" księciu Benjaminowi, stanowiło bezprecedensowy krok w przód dla rangi formacji. Krążyły pogłoski, że król wpadł na taki pomysł, chcąc utemperować trochę temperament dziedzica tronu, kreowanego wśród dworzan i poddanych na godnego następcę ojca. Książę Benjamin posiadał niespotykaną wręcz wśród szlachciców prezencję. Jak na szesnastolatka, prezentował się wyjątkowo dojrzale: Szczupła, relatywnie wysoka sylwetka przyodziana w wykwintnie skrojone szaty. Arystokratyczne ostre rysy twarzy i osadzone nad wysokimi kośćmi policzkowymi, błękitne, bystre oczy. Pod książęcym diademem skrywał lekko zakręcone, jasne włosy wpadające w barwę oświetlonych słońcem zbóż, zawsze idealnie upięte w króciutką kitkę. Nauczony powtarzać te same formułki nienagannym tonem i trzymać gębę na kłódkę, gdy wymagała tego sytuacja, wydawał się następcą idealnym.

Takie też zdanie miał o księciu Klemens, gdy po raz pierwszy stanął przed jego obliczem. Widział w nim przyszłego króla. W oczach, które oceniały go surowym, hardym spojrzeniem, dostrzegał pewnego swojej potęgi władcę. Nie spodziewał się jednak, że w rzeczywistości książę okaże się rozpieszczonym bachorem, pragnącym rządzić wszystkimi wedle własnego, niedojrzałego widzimisię. Po pierwszej rozmowie z królewskim następcą, na własnej inauguracji, zrozumiał, czym kierował się król, przydzielając chłopakowi gwardzistów jego pokroju. Na całe jego szczęście, rozmowa ta była jedyną w ciągu półtora miesiąca pobytu na zamku, a obowiązki związane z trzymaniem pieczy nad księciem, dzielił z dwoma innymi mężczyznami. Dawało mu to mnóstwo wolnego czasu, który mógł poświęcić między innymi na zwiedzanie stolicy, ćwiczenie fechtunku i doskonalenie się w strzelaniu z kuszy.

W ciągu tego czasu, jego stara, poprzecierana sakiewka zapełniła się po same brzegi, zmuszając go do ulokowania większości pieniędzy w stołecznym banku. Złotnika i dwadzieścia osiem Szarigów odłożył pod poduszką na specjalną okazję. Wcześniej na tę samą okazję zdążył wydać niemalże równowartość tejże kwoty. Nie uważał, że trwoni pieniądze. Gdy chodziło o szczęście jego siostry, wartość pieniądza przestawała się dla niego liczyć. Na dwudzieste dziewiąte urodziny Imi, byłby gotów wydać całą fortunę, byleby tylko wywołać tym uśmiech na jej twarzy. Za wspomnianą równowartość, pewien artysta namalował portret jego siostry, kierując się tylko i wyłącznie, szczegółowym opisem przedstawionym przez Klemensa. Na portrecie, Imagiory wyglądała jak żywa. Nie przypadkowo imię artysty brzmiało Artbeauty. Odbierając dzieło z jego pracowni, Klemens ciekaw był, czy tylko obrazy wychodzą mu tak perfekcyjnie, czy też jego zdolności obejmowały i inne dziedziny sztuki.

SZKARŁATNA CELAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz