Rozejm?

1.8K 60 2
                                    

Madison

Zza pleców dobiegł mnie głos mojego brata. Odwróciłam się w jego kierunku marszcząc brwi. Zerknęłam na różowego pluszaka i później znów na niego.

-Ty wiesz, że mam siedemnaście lat, nie siedem?

Liam zmieszał się lekko i odstawił moją walizkę. Przez chwilę przeskakiwał wzrokiem po pokoju, aż wreszcie spojrzał na mnie.

-Jeśli ci się nie podoba to... to możemy zmienić. -wydusił.

-Może być. -mruknęłam, obojętnie wzruszając ramionami. -I tak zostaje tu tylko na dwa tygodnie.

Nie miałam zamiaru być wiecznie miła. Postanowiłam jedynie nie robić problemów i w spokoju poczekać na powrót rodziców.

-No tak... -westchnął. -Ale może... może wiesz... -wypuścił z sykiem powietrze. -Może będziesz chciała częściej u mnie zostawać. Moglibyśmy wtedy...

-Odbudować relację? -dokończyłam za niego.

Nie kontrolowałam tego, że mój głos podszyty był kpiną i złością.

Jego propozycja po prostu była dla mnie niedorzeczna. Chciałam oczywiście znów mieć brata, ale nie mogłam wskoczyć mu w ramiona. Byłam zbyt wściekła.

-Nie traktuj mnie tak. -westchnął i pokręcił głową. -Nie wiem czym...

To chyba jaja!

Krew aż we mnie zawrzała. Nie mogłam uwierzyć, że takie słowa przeszły mu przez gardło. Zacisnęłam dłonie w pięści boleśnie wbijając sobie w skórę paznokcie.

-Nie wiesz?! -warknęłam w jego stronę. -To ja ci powiem! Byliśmy kiedyś przyjaciółmi! Najlepszymi przyjaciółmi! A ty z dnia na dzień mnie opuściłeś! Mogłam ci się zwierzyć zawsze mnie słuchałeś i ty też mi się zwierzałeś! -poczułam jak niechciane łzy spływają po moich policzkach, a głos się załamuje. -Opuściłeś mnie z dnia na dzień. Z dnia... z dnia na dzień zerwałeś ze mną kontakt. -szepnęłam z goryczą w głosie.

Liam milczał. Wpatrywał się we mnie w kompletnym szoku. Pewnie próbując zrozumieć całą sytuację. Nigdy nie miałam okazji wypowiedzieć tych słów na głos. Dusiłam je w sobie. To wydawało się najrozsądniejsze. Nie chciałam później się z nich tłumaczyć, ale dziś widząc takiego Liama... Liama, który się stara, coś pękło. Widziałam w jego błękitnych tęczówkach ten ból. Ja musiałam mieć podobny.

-Przepraszam siostrzyczko... -szepnął i niespodziewanie pociągnął mnie do siebie zamykając w silnym uścisku. -Przepraszam. Nie chciałem.

Mogłam walczyć. Wyrywać się, buntować, zrobić cokolwiek, ale nie potrafiłam. Jego przeprosiny były szczere do tego stopnia, że moje serce również stopniało.

-Zrobiłem to dla twojego dobra. -westchnął ciężko i pogłaskał mnie po głowie. -Wiem, że mi nie wierzyć, ale mówię prawdę. Odcinając się od ciebie starałem się ochronić cię przed wieloma... wieloma rzeczami.

-Nie rozumiem. -szepnęłam. -Nie rozumiem, bo mi tego nie wyjaśniłeś.

-Byłaś za mała i teraz też nie jest odpowiedni moment na tego typu rozmowę. -odsunął mnie lekko od siebie i spojrzał w oczy. -Kiedyś wszystko ci wyjaśnię i zobaczysz, że miałem powód, aby się tak zachować.

Spoglądałam w jego oczy nie wiedząc jaka odpowiedź powinna paść z moich ust. Żadna jaka właśnie przychodziła mi na myśl nie była odpowiednia.

-Dobrze. -szepnęłam niemrawo.

Łatwowierna idiotka!

Tak. Może i była łatwowierna i może i byłam idiotką, ale chciałam wierzyć, że Liam mówi szczerze. Chciałam w to wierzyć, bo właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam zapewnienia, że jego zniknięcie miało większy sens. Dlaczego? Dlatego, że w głębi serca chciałam mu wybaczyć, a świadomość, że nie był to jego wybór mi w tym pomagała.

-Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. -szepnął w moje włosy i złożył na nich krótki czuły pocałunek.

Nie. To ty nie wiesz ile dla mnie znaczą twoje słowa.

Oczywiście, że nie odważyłam się tego powiedzieć na głos. Jedynie wtuliłam się w niego mocniej. To był ten rodzaj przytulenia, którego doświadczamy po długiej tęsknocie. Który możemy mieć zaszczyt przeżyć, gdy kochamy kogoś ponad jego błędy i tak właśnie było teraz. Kochałam Liama, był przecież moim bratem, a gdy nie ma się cudownych relacji z rodzicami, szczególnie z matką trzeba szukać opoki w kimś innym. Ja zazwyczaj ją miałam w moim o pięć lat starszym bracie.

-Nie spodziewałem się tyle słodyczy i to pierwszego dnia.

Męski głos przywołał mnie do porządku. Osunęłam się od Liama i spojrzałam na Marco. Stał oparty o framugę drzwi, z założonymi na piersi rękoma i wpatrywał się w nas, a na twarzy uformował mu się słodki uśmiech. Jego wypowiedz nie była kpiąca, odniosłam wrażenie, że jest zadowolony z takiego obrotu spraw.

-Czego chcesz? -fuknął na niego Liam.

-Musicie się już zbierać. Klient nie poczeka. -mruknął w odpowiedzi.

Zerknęłam na Liama. Pokiwał tylko sztywno głową i przeniósł swoje niebieskie tęczówki na mnie. 

-Muszę jechać. Wrócę późno, także spotkamy się dopiero rano, jak sądzę. -przytulił mnie szybko. -Nie martw się w razie czego w domu zostaje Marco i Asher.

-Gdzie jedziesz? -zapytałam ignorując wzmiankę o dwóch niańkach. 

-Odebrać kilka aut do komisu. Niestety droga do Minneapolis trochę nam zajmie. -wyjaśnił obojętnie.

-Rozumiem. -mruknęłam i kiedy już prawie wychodził zatrzymałam go. -Uważaj na siebie.

Nie odpowiedział. Posłał mi jedynie niemrawy uśmiech i wyszedł. 

Zerknęłam po pokoju. Nie miałam ochoty się rozpakowywać szczególnie, że przypomniałam sobie właśnie o tej przeklętej imprezie.

***

Wkurzona do granic możliwości wciskałam się w krwistoczerwoną sukienkę ze sznureczkami po bokach. Nienawidziłam tego typu kiecek, ale po długiej konwersacji z Bellą zdołała mnie do niej przekonać. Była naprawdę piękna. Sięgała mi do połowy ud, a u góry trzymała się jedynie na cienkich ramiączkach. Naprawdę była warta tych czterdziestu dolarów, ale nie była w moim stylu. I gdyby nie teks „Ubierz się wreszcie stosownie do okoliczności" pewnie poszłabym tam w jeansach i jakiejś hiszpance. 

-Co za jebane cholerstwo! -warknęłam, gdy dół sukienki znów podjechał mi pod same pośladki.

Podciągnęłam materiał w dół i poluzowałam sznureczki. Jej długość jaką zalecała mi pani sprzedawczyni okazała się żartem. 

Przysięgam spale to cholerstwo przy pierwszej lepszej okazji!

W końcu materiał ułożył się, tak jak zamierzałam. Z oddechem ulgi wyprostowałam się i przejrzałam w lustrze. Nie wyglądałam źle, można powiedzieć, że wyglądałam naprawdę seksownie, ale to nie było coś w czym czułabym się dobrze. Stwierdzenie „seksowna" raczej do mnie nie pasowało. Przeczesałam palcami pasma włosów i zerknęłam przez okno. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Sięgnęłam po telefon i spojrzałam na ekran. 

-Osiemnasta pięćdziesiąt. -szepnęłam sama do siebie, odkładając komórkę na łóżko.

Byłam już prawie gotowa. I właśnie to „prawie" skłoniło mnie do spojrzenia w kąt pokoju, gdzie dumnie sterczały moje szpilki.

Pieprzony wytwór szatana!

Prychnęłam w myślach. Nie umiałam nigdy pojąć, jak to możliwe, że kobiety świadomie katują się tym paskudztwem. 

Z niechęcią schyliłam się po buty i niemal podskoczyłam do góry na dźwięk klaksonu. Szybko spojrzałam przez okno rozciągające się na wjazd do posesji. 

Czarne audii Cartera wyglądało obłędnie pośród promieni zachodzącego słońca.

_______________________
Wielkimi krokami zbliżamy się do pamiętliwej domówki🙊

W objęciach diabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz