Anielski Orszak.

1.4K 57 3
                                    

Madison

Cisza pomiędzy nami zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Jakoś specjalnie mi nie przeszkadzała, szczególnie że kiedy Asher raczył się odezwać nie zabłysnął niczym szczególnym.

-Kim jest ten kutas? -warknął.

No właśnie o tym mówiłam.

-Nie warcz tyle, bo ci tak zostanie. -odpowiedziałam opanowanym głosem, chodź w duchu się cała gotowałam.

-Nie prowokuj mnie. 

Spojrzałam na niego krytycznie i prychnęłam. Pieprzony pies ogrodnika. 

-Niestety masz problem. -wzruszyłam ramionami. -Stało się to moim nowym hobby. 

-Madison ostrzegam cię. 

-Yhym...

-Madis....

-Oj przestań! -przerwałam mu. Miałam dość tej jakże urokliwej pogawędki. -Wiem, jak mam na imię. Nie musisz mi przypominać.

-Bardzo się cieszę, bo...

-Ej gołąbeczki! Dokończycie sobie gruchanie już w samochodzie. Zapraszam. 

Spojrzałam w bok. Tuż obok nas stał czarny Jeep. Jakim cudem go nie zauważyłam, skoro wystrzegałam się rejestracji, jak ognia piekielnego? Nie mam pojęcia. 

Postanowiłam, jednak się nad tym głębiej nie zastanawiać. Może po prostu nasze spotkanie nie było przypadkowe i mieliśmy się spotykać zawsze kiedy los zechce znów skrzyżować nasze drogi? Przecież czasami, tak się zdarza. Spotyka się dwoje ludzi i okazuje się, że ich przyszłość jest ze sobą splątana od ich pierwszego oddechu na tym świecie. 

Tak się zdarza.

Ale my nie byliśmy tymi ludźmi. Spotkaliśmy się ponownie, bo los jest podłą suką i akurat w tamtym momencie brakowało jej rozrywki. 

-Wybacz Marco, ale czekam na tatę. -przyznałam otwarcie.

-Wiemy. Wysłał nas po ciebie. -uśmiechnął się przyjaźnie i kiwnął głową. -Wsiadaj. 

Zerknęłam na bruneta, ale on nie patrzał na mnie tylko okrążył auto i wsiadł na miejsce kierowcy. Nie miałam wyjścia. Zajęłam miejsce z tyłu i zapięłam pasy. Wbiłam spojrzenie w tył głowy Ashera, ale on nawet nie śnił, aby znów zaszczycić mnie spojrzeniem. Znów wróciliśmy do czasów mieszkania w jednym domu i udawania, że nie istniejemy w obecności znajomych. Jakiż on był irytujący. 

Przysunęłam się do Marco i złapałam go za bark.

-On zawsze był takim durniem? -zagadnęłam, wskazując na Ashera palcem.

Marco prychnął pod nosem, a ja miałam niebywałą okazję zostać zauważona przez Kinga. Wyprostował się jak struna i niemal zabijał mnie wzrokiem. Zerknęłam na niego przez ramię i wyszczerzyłam się ukazując szereg białych zębów. 

Wkurzanie go choć dziecinne, było tak cholernie satysfakcjonujące.

-Porozmawiamy sobie jeszcze. 

-Grozisz czy obiecujesz? 

Zamilkł, a auto pogrążyło się w grobowej ciszy. Wróciłam na swoje miejsce i zapatrzyłam się na jesienny krajobraz za oknem. Kiedyś nie lubiłam tej pory roku, wydawała mi się taka ponura i przemijająca. Wszystko wokoło umierało szykując się na zimę. Znacznie bardziej wolałam wiosnę, gdzie wszystkie rośliny budziły się do życia ukazując swoje piękno, ale wraz z wiekiem i nowymi doświadczeniami zrozumiałam, że życie nie jest tylko wiosną. W większości jest ciągnącą się w nieskończoność jesienią, a na świecie trzyma nas tylko nadzieją, że kiedyś jednak nadejdzie ta upragniona wiosna.
Jechaliśmy w nieznanym mi jak dotąd kierunku. Raczej nie zagłębiałam się w tą część miasta nie licząc odwiedzin i mieszkania u Liama, ale teraz ominęliśmy dobrze mi znaną uliczkę jadąc kawałek dalej. Wprost do salonu samochodowego, który przywitał mnie wspaniałym szyldem z imieniem mojego brata. 

W objęciach diabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz