Kłopoty jedno mają imię.

1.8K 61 2
                                    


Asher

Zerknąłem szybko w bok. Marco odpalał właśnie papierosa. Był zbyt zajęty siłowaniem się z zapalniczką, aby zauważyć moje zmarszczone brwi. Nie wiem, gdzie wyprowadziła się moja czujność, ale niech kurwa wraca, bo to przerażające, że dałem się podejść, jak dzieciak. Wróciłem spojrzeniem do pustej bramy unosząc fajkę do ust.

-Liam kazał nam jej pilnować. -mruknąłem obojętnie.

-Kołysankę na dobranoc też jej zaśpiewasz? -zakpił rozbawiony odchylając głowę w tył i wypuszczając chmurę dymu. -Młoda zawróciła ci w głowie.

-Żebym tobie zaraz kurwa nie zaśpiewać z gnatem przy łbie. -warknąłem na niego.

Nie przejął się tym nawet. Ryknął tylko głośno śmiechem i musiałem odczekać dłuższą chwilę aż wreszcie będzie w stanie coś powiedzieć. W końcu spoważniał i spojrzał na mnie, a w jego oczach nadal majaczyło rozbawienie. Byłbym idiotą, gdybym nie wiedział skąd ten tekst. Marco znał mnie na tyle, aby widzieć, jak mocno się hamuję przy nastolatce.

-Przez nią będą jeszcze kłopoty. -mruknął proroczym tonem i zamachnął papierosem w powietrzu.

-Nie będą. -rzuciłem na wpół wypalonego papierosa pod nogi.

-Będą. -pokiwał głową zamyślony. -Zawsze są kłopoty jeśli jakaś laska, tak działa na faceta.

Nie odpowiedziałem. Nie miałem zamiaru wdawać się z nim w dyskusje. Nie dlatego, że byłem zbyt zajęty myśleniem o nastolatce, ale dlatego, że choćbym podał głąbowi milion racjonalnych argumentów ten by mnie nie usłuchał.

Staliśmy w miejscu jeszcze kilka minut, ale robota sama się nie zrobi i oboje o tym wiedzieliśmy. Szturchnąłem go ramieniem, a kiedy wreszcie jego oczy spoczęły na mnie wskazałem brodą na garaż. Skinął sztywno głową, ale dopiero po wypaleniu fajki ruszył się we wskazane przeze mnie miejsce. Metalowa brama powoli uniosła się do góry, a my spojrzeliśmy na puste wnętrze.

-Masz klucze? -mruknął, podchodząc do regału z narzędziami i odsuwając go w bok.

-Jeszcze nie nauczyłeś się otwierać zamków bez klucza? -zakpiłem, przeszukując kieszenie.

Po chwili wyjąłem z nich mały kluczyk i uniosłem wzrok na kumpla. Kucał przy włazie odwrócony do mnie tyłem z jedną ręką uniesioną w górze i wystawionym w moim kierunku środkowym palcem. Pokręciłem głową z lekkim uśmiechem na ustach, aż przypomniały mi się stare dobre czasy naszych początków.

-Łap bucu. -rzuciłem przedmiot w jego kierunku, który złapał bez najmniejszej trudności.

W czasie, gdy on bawił się z zamkiem ja z pilota zatrzasnąłem bramę oraz drzwi do garażu. Zrobiłem sobie w głowie mentalną notatkę, aby pogadać z Liamem w sprawie naszych ludzi. Towar nie mógł być bez nadzoru, a ten kretyn kazał wszystkich odesłać, aby nie wzbudzać niepokoju w aniołku.

-Kiedy ma być klient? -zapytał Marco powoli się podnosząc.

-Jutro o dwudziestej trzeciej mam zawieść mu towar. -wywróciłem oczami.

Nowi klienci często przyjeżdżali do nas, za to ci starzy woleli dostać dostawę do chaty i nie kłopotać się z przewozem. Durnie cykali się się psiarni, bo nie umieli nawet dobrze zabezpieczyć i schować dragów.

-Powodzenia. -mruknął, otwierając właz.

Weszliśmy do środka zatrzaskując za sobą wejście. Budując ten garaż muszę przyznać, że nieźle się napierdoliliśmy, szczególnie jeśli chodzi o podziemia. Jeden korytarz, dwoje drzwi. Pierwsze pomieszczenie w całości wyłożone płytkami i idealnie wygłuszone było wymarzonym pokojem do wyjaśniania niektórym osobą jak kończy się podkładanie nam kłód pod nogi. Drugie nieco większe z zapasem naszego arsenału. Weszliśmy do środka włączając spore jarzeniówki pod sufitem i uśmiechnęliśmy się do siebie. Równo ułożone stosy dragów zapakowane w foliowe opakowania to był raj dla oczu.

W objęciach diabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz