Mała wycieczka.

1.6K 52 0
                                    


Asher

Zadzwoniłem do Liama.

Słyszałem odgłos przewracanych mebli, gdy streściłem mu to co zrobiła nastolatka. Przesiedziałem z nią kilka godzin zastanawiając się jakie kroki podjąć. Granie na jej zasadach i pozostanie w domu nie wchodziło w grę. Musiała wyjść. Musiała zrozumieć, że mimo wszystko otaczający nas świat potrafi jeszcze zaskoczyć i wywołać uśmiech.

I mówiłem to ja.

Diabeł w czystej postaci.

Potworny Mortokapo Chicago.

Mężczyzna, który zniszczył własnoręcznie setki istnień.

-To moja wina...

-Nie. To nie jest twoja wina mała. Ty niczemu nie jesteś winna.

-Jestem. Gdybym nie była, to byś był, ale ty nie przyszedłeś...

Zacisnąłem powieki, gdy fragment naszej rozmowy uderzył w moje serce. Chciałem jej powiedzieć prawdę. Zdradzić, że jednak ją odwiedziłem, ale gdyby spytała dlaczego nie zostałem, albo jej nie obudziłem nie znalazłbym wyjaśnienia. Nie wytłumaczyłbym się.

-Zabiorę ją na wycieczkę. -wypaliłem do słuchawki przemierzając swój pokój.

-Wycieczkę? -Liam mało nie zachłysnął się na moje słowa.

-Tak. -syknąłem. -Musi wyjść z tego pokoju i domu choćbym miał ją własnoręcznie z niego wywlec.

Rozłączyłem się i pełen determinacji złapałem dwie czarne bluzy z szafy ruszając do pokoju blondynki.

Siedziała na łóżku wpatrując się w swoje obandażowane nadgarstki.

-Jedziemy na wycieczkę. -rzuciłem w jej kierunku bluzę, a którą niepewnie spojrzała.

-Nie.

Moje brwi powędrowały do góry. Przez te kilka godzin udało mi się sprawić, że przestała płakać, a co więcej nawet zaczęła odrobinę się stawiać.

-Tak. Nie możesz siedzieć w tym pokoju.

Madison podniosła się i odrzuciła do mnie bluzę, którą udało mi się bez trudu złapać. Ciskała we mnie gromami, gdy ja uśmiechałem się zadziornie.

Wyglądała nieco lepiej ze związanymi włosami i nowymi dresami, ale to była tylko otoczka. W środku nadal była w rozsypce. Była zniszczona. Zupełnie, jak Meredith, która trzymała się w ryzach tylko ze względu na dzieci.

-Nigdzie nie idę. -wycedziła przez zęby i usiadła dla potwierdzenia swoich słów na zasłanym łóżku. -Daj mi spokój.

-Idziesz i tylko od ciebie zależy czy zrobisz to z klasą czy po mojemu. -nawet nie kryłem zadowolenia na jej waleczność.

Dodawała mi ona nadziei, że nie wszystko jest jeszcze przekreślone i może uda się ją wyprowadzić z tego dołu w jaki wpadła.

Ona jednak nie ruszyła się, a jedynie odwróciła głowę w drugą stronę. Prychnąłem pod nosem i rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś obuwia. Para białych trampek leżała obok toaletki. Złapałem je i wcisnąłem razem z bluzą pod pachę. W dwóch krokach znalazłem się obok niej i pociągnąłem za rękę, aby wstała.

-Jak wolisz. -mruknąłem lekko kucając i przerzucając sobie niesforną nastolatkę przez bark.

Była leciutka, jak piórko.

Piszczała, krzyczała i wierciła się, aby tylko znów wrócić do czterech ścian jej pokoju, gdy schodziłem z nią po schodach. Zaczynałem odczuwać nawet wdzięczność do Liama, że pozbył się na czas jej przyjazdu ochroniarzy. Mieliby teraz niezłe przedstawienie.

Czułem jej dłonie, gdy uderzała pięściami w moje plecy nie świadoma, że to na nic. Mogłem znieść naprawdę solidne ciosy.

Gdy minąłem frontowe drzwi Madison zamarła. Wizja przybywania na otwartej przestrzeni musiała ją sparaliżować. Musiałem przyznać, że ułatwiło mi to zadanie, bo szybko znalazłem się przy furze i wrzuciłem dziewczynę na tylną kanapę zatrzaskując za nią drzwi, aby przypadkiem nie spróbowała uciec, a ja sam po chwili zasiadłem za kierownicą.

-Cholera! Wypuść mnie kretynie! -wrzasnęła szarpiąc się z klamką.

Nie zwróciłem na nią uwagi. Odpaliłem silnik i wyjechałem z posesji kierując się w jedyne miejsce, które mogłoby mi pomóc w oswojeniu jej charakterku i doprowadzeniu naszej rozmowy do końca. Poza tym było to ustronne miejsce, gdzie jedynymi naszymi towarzyszami mogłyby być zwierzęta i drzewa.

Ona nie potrzebowała tłumów. Musiała na nowo oswoić się z otoczeniem, z życiem jakie chciał odebrać jej ten gnijący trup.

-Asher. Wypuść mnie. -niemal wybłagała, gdy wyjechaliśmy z miasteczka.

-Asher? -zapytałem z kpiącym uśmiechem. -A już nie „kretynie"?

Madison zamilkła. Zerknąłem na nią we wstecznym lusterku. Siedziała z założonymi na piersi rękami i wpatrywała się w mijane drzewa.

Jechaliśmy w kompletnej ciszy, drogą otoczoną w całości przez wysokie drzewa chroniące nas od słonecznych promieni. Po przejechaniu kilku dziesięciu mil zwolniłem, skręcając w szutrową drogę prowadzącą w głąb lasu.

Zatrzymałem samochód milę później na moim standardowym miejscu i gasząc silnik spojrzałem na nią z lekkim uśmiechem.

W objęciach diabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz