Tak jak radził Zygmunt, Juliusz częściej wychodził do miasteczka, tym samym również spotykał tam Cypriana, nie zawsze ale zdarzało się, że przesiadywali gdzieś razem dość sporo czasu. Niekoniecznie rozmawiali, mogli posiedzieć w ciszy i razem myśleć nad tym czym by chcieli. Okazało się, że szatyn jest nie tylko malarzem, ale również rzeźbiarzem i pisarzem. Również pokładał zainteresowanie w literaturze, choć wolał raczej swoje pędzle i farby.
Mimo wcześniejszej otwartości i energii, Juliusz zauważył, że był też dość skrytą osobą, a wokół siebie roztaczał aurę indywidualności, wolał być sam, choć nie wyglądał na samotnego. Nosił w sobie pewną harmonię, która i Juliuszowi się udzielała i uspokajała go. Choć momentami ustawała ona na rzecz jego tajemniczej i nietypowej osobowości. Na nazwisko mu było Norwid. Juliusz zdążył już poznać jego babkę, która jak się okazało chyba go polubiła. Norwid w krótkim czasie stał się dlań dobrym przyjacielem, choć raczej rzadko zdarzało się by tak szybko nawiązywał bliskie znajomości.
Poeta jednak pod pewnym względem spodobał mu się z charakteru i czuł z nim pewnego rodzaju więź...czysto platoniczną. Cieszyło go to i nawet rzeczywiście poczuł się lepiej fizycznie i inne zmartwienia przestały w mniejszym, bądź większym stopniu zaprzątać mu głowę. Także zapis listu i jego "przywidzenia" odeszły w niepamięć, choć nie całkiem. Gdzieś z tyłu głowy zawsze miał to nieustające uczucie..
Dzisiejszy dzień był kolejnym gdy wybył z dworu. Jeszcze wcześniej obrał sobie cel by wskrzesić wiecznie usychający krzew róży w ogrodzie botanicznym. Zygmunt odradzał mu to oczywiście, uznając to działanie za bezcelowe, wręcz syzyfowe i niemożliwe do wykonania. Nie przejął się tym jednak zbytnio i już uprzednio szukał w miasteczku różnych specyfików do roślin, które by mu w tym pomogły. Tak samo było i tym razem. Na ten moment jednak żadnego progresu nie było.
Zauważył jednak, że działania te jak i determinacja jego by zrobić coś z wiecznie usychającą rośliną, irytują nieco gospodarza. Nawet mimo, że Zygmunt nic dotąd na ten temat innego nie powiedział, wyraził to w inny sposób. Parę razy faktycznie, ilekroć Juliusz o tym wspominał, widział w oczach blondyna swego rodzaju niechęć, rozbawienie i nawet coś z pogardy. Nie zniechęcało go to, choć po części irytowało, a kolejny w jego stronę rzucony szyderczy uśmiech, gdy Zygmunt mijał go przechodząc przez ogród sprawił, że Juliusz musiał wyjść byle by nie powiedzieć blondynowi czegoś godnego pożałowania.
Nie winił go bo wiedział, że ten ma być może taką naturę, a do tego zmaga się z czymś w środku i wyraża swą frustrację w taki a nie inny sposób. Jednak on, choć zdenerwowany, nie był od osądzania.
Dlatego teraz zrezygnowany i wciąż nieco rozgniewany począł zmierzać wolnym krokiem w umówione wcześniej miejsce spotkania z Norwidem, mijając raz za razem kolejne drzewa i zapuszczając się w głąb lasku.
Z czasem drzewa przerzedziły się odsłaniając rozległą polanę z przechodzącym przez nią źródełkiem, gdzie woda pięknie mieniła się stalowym blaskiem, a trawa wokół, choć przygotowująca się powoli do zapadnięcia w długi sen ukryty pod śnieżną pierzynką, była wyjątkowo zielona. Juliusz zdał sobie sprawę z jakiego powodu Norwid obrał akurat to miejsce. Stąd był bowiem zachwycający widok na góry, w które można było by się wybrać jeżeli by iść przez dłuższy czas lasem.
Zatrzymał się niedaleko poprawiając torbę na ramieniu, w której trzymał książki, pugilares i inne ważne dlań rzeczy. Wzrokiem napotkał postać swego nowego przyjaciela. Odwrócony do niego tyłem w swym czarnym do łydek płaszczu i zarzuconym niedbale szalu, zajęty był widocznie, gdyż w wielkim skupieniu odwzorowywał na płótnie widok przed sobą.
Brunet uśmiechnął się więc tylko do siebie i podszedł bliżej, by zaraz bez słowa jedynie usiąść niedaleko. Podparł się rękoma za sobą, wyczuwając pod dłońmi kruche, suche liście i nieco wilgotną trawę. Spojrzał w niebo i westchnął tylko zauważając, że wciąż obecne są szare chmury. Szatyn zauważył go, nie przerywał jednak swego zajęcia, zerkając jedynie kątem oka.
CZYTASZ
Ars Moriendi || Słowacki x Mickiewicz ||
Sonstiges"Widzę: na czole twoim lilia Rosą trwóg chorych udręczona, Na licu twym więdnąca róża - I ona zaraz skona." Śmierć rodzicielki pozostawia Juliusza już kompletnie samego, zmuszony przez pewne okoliczności jest wyjechać w miejsce, z którym wiążą go je...