pożegnanie

25 4 0
                                    


Faktycznie Juliusz nie przemyślał tego co powie Zygmuntowi, gdy ten zobaczy jego zranioną dłoń. Nie miał przygotowanej odpowiedzi zwyczajnie z tego powodu, że nie spodziewał się go zastać w posiadłości. Blondyn prawdopodobnie wiedział o jego wypadach do miasta, jednak nie o tym co tam robił i z kim nawiązywał znajomości. I choć Juliusz był prawie pewien, że nic go by to nie interesowało, to jednak było by mu trochę niezręcznie mówić o tym wszystkim, gdyby ten jednak mimo wszystko spytał. Miał nadzieję nie spotkać go gdy wróci i na jego szczęście tak też się stało. Prawdopodobnie wyjazd się przedłużył, tak jak przewidywał. Dlatego przemarznięty i zmęczony skierował się wprost w stronę swojej sypialni z głową pełną myśli, które miał zamiar uciszyć małą dawką morfiny na sen.

Wszedł więc po schodach ze świecznikiem w ręku ziewając cicho, gdy nagle pod swoimi nogami na wprost zauważył małą włąchatą czarną kulkę.

- Dante - szepnął z czułością, gdyż nie widział go od jakiegoś czasu i schylił się by podrapać go za uszkiem. Ten zamruczał na okazaną pieszczotę i dał znać, że chciałby więcej.

- Chodź, idziemy spać. - rzekł do niego ponownie ziewając i skierował się korytarzem do swego pokoju, a zaraz za nim podążył futrzak tuptając cicho drobnymi łapkami.

Gdy Juliusz wreszcie przebrany i czysty już, ułożył się do snu, a kociak zaraz obok niego na poduszce, stwierdził, że jednak żadnej morfiny mu nie potrzeba, gdyż z tym futrzanym zawiniątkiem u boku uda mu się zasnąć spokojnie.

Tak więc zasnął i sen miał spokojny. Przez dłuższy czas oddychał miarowo i beztrosko nie czując tego wszechobecnego niepokoju i napięcia, które towarzyszyły mu po nocach odkąd tu przybył. Jednak o godzinie 3:00 wiszący na ścianie brunatny zegar zabił głośno dokładnie trzy razy budząc tym samym zdezorientowanego Juliusza. Dźwięk wybicia godziny wydał się być głośniejszy niż kiedykolwiek jakiejkolwiek innej nocy. Juliusz uchylił sklejone powieki i zmęczony podniósł się do siadu, przez co gruba pierzyna okrywająca go, zsunęła mu się z ramion i natychmiast poczuł otaczający chłód. Zimne dreszcze przeszyły jego ciało i zauważył, że płomień w kominku prawie całkiem wygasł, natomiast duża okiennica jest uchylona wpuszczając do pokoju ciągi zimnego jesiennego wiatru.

Wstał więc chwiejnie by zamknąć okno i powrócić do spania. Chwycił za klamkę od okiennicy spoglądając mimowolnie na zewnątrz i natychmiast oprzytomniał. W jednym momencie zerwał się większy powiew wiatru, wazon z kwiatami na parapecie przewrócił się i rozbił pozostawiając po sobie głuchy trzask. Juliusz usłyszał głośne miauknięcie Dantego, który jak się okazało siedział teraz przy oknie, za którym to Juliusz zauważył powód swego przerażenia. W szoku cofnął się o krok i potykając o kawałek rozbitego szkła, przewrócił niefortunnie w tył. Lęk i poruszenie ponownie odebrały mu mowę.

Na zewnątrz bowiem, pod wielkim dębem w ogrodzie stała ta sama postać, ponownie, mężczyzna z portretu. Gdy Juliusz mrugnął usłyszał głośne kraczenie za oknem tego okropnego ogromnego czarnego ptaka. Słyszał jak leci w jego stronę, wrzask ten kontrastował z nieustającym miauczeniem kota i zagłuszał głośne bicie serca Juliusza oraz szumiącą mu w uszach krew. Potem zauważył jedynie otwierające się drzwi od jego pokoju i poświatę nocnej lampki. Potem ciemność. 

Dnia następnego obudził się w tym samym pokoju, w swoim łóżku i został poinformowany, że w nocy służba usłyszała hałas i znalazła go omdlałego na ziemi. Przez dłuższy czas nie mógł przypomnieć sobie co takiego się wydarzyło, nim stracił przytomność, jednak w końcu wspomnienie to powróciło do niego przyprawiając o nieprzyjemne uczucie w żołądku.

Szybko jednak przypomniał sobie, że przecież miał dziś odprowadzić Norwidów. Dlatego też mimo dalszego roztrzęsienia i próśb by jednak został w łóżku, postanowił nie łamać obietnicy. Z resztą i tak nie wierzył by omdlenie było z przyczyn zdrowotnych, a raczej z nerwów, więc miał nadzieję, że nie zdarzy mu się to ponownie bardzo szybko. Przybył więc do Norwidów po tym jak jakimś cudem po drodze udało mu się odzyskać względny spokój i dobry humor, chociażby, by nie zasmucać jeszcze bardziej i nie martwić Cypriana. 

Ars Moriendi || Słowacki x Mickiewicz ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz