- Mówiłem ci. Nie idź z nim. Czułem, że stanie się coś niedobrego.
- Tak, tylko, że jak sugerowałeś, z resztą bezpodstawnie, Zygmunt wcale nie zamierzał mi nic zrobić. To przeze mnie prawie zginęliśmy!
Juliusz zdenerwowany chodził tam i z powrotem przemierzając tą samą odległość tuż obok starego dębu na cmentarzu. Jeśli ktoś by go zobaczył za pewne uznałby iż ten zwariował i rozmawia sam ze sobą.
- Przeze mnie. Nie przez niego. Rozumiesz? - powtórzył wbijając w niego swój wzrok i próbując ukryć roztargnienie. Mickiewicz zamilkł i zacisnął usta wpatrując się w niego ze zmrużonymi oczyma. Nastała chwila ciszy w której toczyła się walka na spojrzenia i gdy starszy tylko odwrócił wzrok, Juliusz poczuł ulgę. Wciąż bowiem w jego duszy trwał niepokój w obecności starszego.
- Jak twoja dłoń? - usłyszał zaraz, więc z powrotem zwrócił na niego zdezorientowane spojrzenie, a stykając się ponownie z tymi ukrytymi w cieniu, tak wyrazistymi ciemnymi tęczówkami, natychmiast przeszedł go dreszcz, więc zwrócił uwagę na zabandażowany nadgarstek. Wpatrywał się w poszarzały opatrunek przez krótki moment zerkając dyskretnie w swoje lewo gdzie widoczny był nagrobek z imieniem mężczyzny, który to przecież stał tuż obok niego, mężczyzny, który wydawał się być bardziej żywy niż niektórzy ludzie, których to Juliusz spotkał.
- Goi się. - odrzekł w końcu szeptem nie spoglądając na niego wcale. Bał się, że jeśli będzie myślał bardziej o tym, że rozmawia z trupem, w końcu oszaleje. - Choć podkładanie mi kłody pod nogi i to dosłownie, raczej mi w tym nie pomoże. - dodał po krótce wciąż rozdrażniony uczynkiem starszego.
- To dobrze.. że się goi. - odrzekł z lekkim uśmiechem i rozbawiony odpowiedzią założył ręce na piersi.
- Ciemne chmury wiszą nad tym miejscem. To dlatego jest tak nieprzyjemnie i zdarzają się częste burze..
- Tak, zauważyłem..
- Nie dziwie się Cyprianowi, że wyjechał.
- Wyjechał bo jego babcia jest chora. - rzekł zakłopotany
- Oh, nie, nie teraz. Przedtem też wyjechał by szukać inspiracji. Jednak nie było to główną przyczyną.
- A co było?
- Wszystko w swoim czasie. - mówiąc to starszy odepchnął się od szorstkiego pnia drzewa i zbliżył na parę kroków do Juliusza. Zatrzymując się twarz jego zmieniła wyraz niemal natychmiast, gdy wzrok zwrócił na nagrobek z własnym nazwiskiem, po tym westchnął ciężko. Widząc to szatyn zmarszczył brwi dziwiąc się swemu współczuciu dla zmarłego.
- Właściwie..dlaczego uważasz, że to Zygmunt jest winny twej śmierci? Powiedziałeś to wtedy, w lesie. - dodał widząc chwilowe zakłopotanie w wyrwanych z letargu oczach bruneta. Po krótkiej chwili jednak wstąpiło w nie nowe uczucie pełne gniewu i goryczy. Odwrócił wzrok.
- Miał motyw. - odrzekł zaciskając dłonie czego Juliusz nie mógł zauważyć. - Wiem jak to brzmi, jednakże długo nad tym myślałem, a uwierz mi miałem czas by nad tym pomyśleć. - mówił niemal śmiejąc się do siebie i odwrócił się od niego, podchodząc bliżej grobu.
- Nie myśl, że jestem próżny i że osąd ten przyszedł mi z łatwością.. - dodał po chwili milczenia w trakcie którego młodszy poeta wpatrywał się, to w jego plecy, to w ognisty płomień szalejący pod przykrywą znicza na kamiennej płycie przed starszym. Płomień był bowiem bardziej wyrazisty niż teraz niemalże przezroczysta, zanikająca zagubiona dusza zmarłego.
- Musisz mi pomóc. - rzekł po przerwie, podczas której ogień w zniczu zgasł poddając się brutalnej sile wiatru, a on zniknął razem z nim zostawiając Juliusza jako jedyną żywą duszę na pustym cmentarzysku.
Jedynym dźwiękiem jaki teraz mógł posłyszeć był szum suchych gałęzi i tańczących na ziemi liści. Westchnął zrezygnowany. Ten gość im bardziej był tajemniczy, tym bardziej irytował, bo zamiast wyjawić mu całą prawdę, sprawiał jedynie, że w ten sposób jakoś denerwowanie się na niego przychodziło Juliuszowi łatwiej niż trwoga która pierwotnie przejmowała go na sam widok zjawy. Był to szybki progres i równie niespodziewany. Juliusz pragnął wiedzy i odpowiedzi, które zagwarantować mu potrafił jedynie On. Ale On najwidoczniej nie był skory mu w tychże udzielić. Przyjechał w to miejsce by odpocząć i nie miał w planach prowadzenia niejasnego i męczącego śledztwa. To nie tym się przecież zajmował na co dzień. Jego zadaniem była obrona prawdy, a nie odkrywanie jej.
- ..Ale w czym?! - wykrzyknął sfrustrowany chwytając się za włosy zostawiając je w ten sposób w zabawnym nieładzie, po czym spojrzał w niebo nie wiedząc co zrobić. Zamknął powieki i w tym samym momencie poczuł lekki ciężar na prawym ramieniu i coś łaskoczącego go w prawy policzek.
Westchnął zaskoczony, gdy kątem oka zauważył czarne jak noc pióra na swoim barku i przyglądający mu się mały łepek drapieżnego ptaka. Ten zakraczał natychmiast widząc zadowolony, że Juliusz spostrzegł jego obecność.
- Na coraz więcej sobie pozwalasz. - rzekł i niepewnie przybliżył rękę do zwierzęcia. Ten ponownie zakraczał i oparł łepek o zgiętą dłoń szatyna co ponownie wywołało jego uśmiech.
Musiał być wdzięczny za to co Juliusz zrobił dla niego w lesie. Choć myśl ta wydawała mu się dość infantylna, to jednak w głębi duszy wierzył że tak właśnie było.- Mam jakieś inne wyjście? Czyż mogę odmówić?.. - rzekł nie wiadomo czy do siebie czy do siedzącego mu na ramieniu kruka. Myśl o rozwiązywaniu zagadki i poznaniu przeszłości innych podczas, gdy on sam własnej przeszłości nie mógł sobie poukładać, męczyła go i determinowała zarazem by jak najszybciej zakończyć sprawę. Etap niedowierzania miał już za sobą i nie chciał wracać do myśli, że to wszystko nie jest normalne, bo choć nie było, dla niego teraz nie mogło to mieć najmniejszego znaczenia.
Gdyby ponownie zaczął kwestionować wszystko co widzi, słyszy a nawet czuje, nie wytrzymałby i wylądował tam gdzie być go nie powinno. Postanowił więc traktować to wszystko z dystansem i nie trwożyć się na rzeczy paranormalne takie jak duch nie żyjącego kuzyna Krasińskiego, który to uważa, że ów Krasiński jest odpowiedzialny za jego śmierć, ten sam Krasiński z którym teraz mieszkał i dzielił majątek, ten sam z którym w dzieciństwie bawił się w rycerzy bijąc pokrzywy patykami znalezionymi w ogrodzie.
To wszystko wydawało mu się niedorzeczne jednak musiał przyznać, że Zygmunt miał motyw. Chociażby zazdrość o uznanie ojca, czy chęć do przejęcia całości majątku. A za tym mogły się kryć liczniejsze uczucia i sytuacje. Miał więc zamiar odkryć je, zaczynając od zebrania wszystkich poszlak jakie posiadał ( albo i nie posiadał) i odkładając przy tym jednocześnie zdrowy rozsądek na bok. Jeśli miał traktować z dystansem wszystko, zrobi tak też ze zjawą Mickiewicza, którego w całości nie mógł pojąć. Bo jak mógłby wytłumaczyć fakt, że momentami ten zdaje się zupełnie jakby był żywy, jakby stał tuż obok roztaczając wokół aurę której to Juliusz jeszcze nie potrafił opisać, jednakże wiedział, że gdy ten był blisko, czuł niemalże jego obecność fizycznie. Momentami zaś blaknął niczym stary atrament na wysuszonym pergaminie i widoczna ledwo była jego postura. I czy mógł również zmaterializować pewne rzeczy, takie na przykład jak ta kłoda którą to podłożył Juliuszowi w lesie, mógł też dotykać różnych rzeczy. Zamknięcie pokoju na klucz i strącane wazony w dworze nie były przecież przyczyną jakiegoś tam wiatru..
- To dopiero zagadka - wyszeptał i poczuł jak ptak wzlatuje w powietrze, by skierować się w stronę majątku, jakby pokazując Juliuszowi by ten już ruszał do domu. Tak też zrobił.
CZYTASZ
Ars Moriendi || Słowacki x Mickiewicz ||
De Todo"Widzę: na czole twoim lilia Rosą trwóg chorych udręczona, Na licu twym więdnąca róża - I ona zaraz skona." Śmierć rodzicielki pozostawia Juliusza już kompletnie samego, zmuszony przez pewne okoliczności jest wyjechać w miejsce, z którym wiążą go je...