spotkanie

30 5 0
                                    


- Wreszcie, możemy porozmawiać.

Juliusz słysząc te słowa jak i przekręcenie klucza w drzwiach stanął w miejscu sparaliżowany. Odwrócony tyłem do osoby która tu na niego czekała, która go tu zamknęła. Nie poznawał właściciela głosu, dlatego poczuł jak serce bije mu dwa razy mocniej z ogarniającej go w tym momencie trwogi. Bał się odwrócić, bał się spojrzeć w tył dlatego stał tak przez kolejne sekundy które w jego mniemaniu trwały całą wieczność.

Musiał jednak zobaczyć z kim utknął w jednym pomieszczeniu, czy ten ktoś był niebezpieczny? Po chwili wahania przełknął głośno ślinę i powolnie odwrócił się o 180 stopni, tylko po to by natychmiast jeszcze bardziej wcisnąć się w małą przestrzeń między parapetem a oknem. I w tym właśnie miejscu poczuł jak wrasta w ziemię, więcej nie był w stanie poruszyć się ani trochę.

Na kufrze przy jego łóżku siedział ten sam mężczyzna, ten sam którego widywał w ostatnich dniach. Może to kolejna halucynacja?.. pomyślał natychmiast spoglądając to na bruneta, to na portret wiszący nad kominkiem. Identyczny ubiór, ułożenie włosów, wiek, a nawet wzrost. To był on. Kuzyn Zygmunta. Adam Mickiewicz we własnej osobie. No.. może nie własnej. Przecież w końcu był martwy.. Juliusz sam widział jego grób, Fryderyk opowiadał mu o jego śmierci, jakim więc sposobem..

- Nie bój się mnie. Nie ma czego. - rzekł w końcu widząc jak szybko unosi się jego klatka piersiowa, a ręce drżą.

- Ty..nie żyjesz. - wykrztusił wreszcie z siebie, wciąż nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca. Mężczyzna słysząc to uśmiechnął się i spuścił wzrok.

- Trafne spostrzeżenie. - parsknął po czym szybko zganił się za swoje słowa i powrócił do wcześniejszej postawy. Zlustrował go wzrokiem po czym wstał powoli i zrobił parę kroków w przód. Juliusz gdyby było to możliwe wcisnął by się jeszcze mocniej w zgłębienie między parapetem a oknem.

- Stój gdzie stoisz - wydukał ostrzegawczo. On jednak zignorował to i ciekawie podszedł jeszcze bliżej sprawiając, że ten bezsilnie oparł dłonie o parapet. W razie czego ucieknie przez okno..

Zjawa, bo inaczej go nazwać nie można było, zatrzymała się na może pięć centymetrów przed nim. Dopiero teraz mógł dostrzec jak blady był mężczyzna, gdy wszedł do pokoju, wydał mu się prawie że przezroczysty, teraz jednak gdy się zbliżył niejako zajaśniał i stał się bardziej wyrazisty, prawie jak człowiek. Juliusz mógł by przysiąc, że mógłby go poczuć, jego bliskość, jego wyższość nad sobą.

On zaś przyjrzał się uważnie jego przestraszonym ciemnym oczom i podniósł dłoń delikatnie w geście tego by odsunąć wpadające mu do oczu pasmo miękkich włosów jednak przypominając sobie że to nic nie da, wycofał się. Po długiej chwili lustrowania go wzrokiem, spojrzenie jego złagodniało i jakby zaiskrzyło. Wycofał się na bezpieczniejszą odległość dzięki czemu Juliusz mógł jako tako odetchnąć.

- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć panie prawniku, ani teraz, ani w ogóle..no może trochę na początku..
Ale to nie ważne, teraz usiądź. Nie chce żebyś ponownie zemdlał, a widocznie jesteś temu bliski. Ostatnio Wergiliusz nieco cię przestraszył.. - dodał, a Juliusz zdał sobie sprawę, że kruk najwidoczniej należał wcześniej do mężczyzny. Dziwna zbieżność imion ptaka i kota dała mu znać, że Dante również był właśnie jego.

Juliusz z trudem podszedł w stronę łóżka najbliżej ściany jak się da i jak najdalej od niego.

- To sen. - bardziej stwierdził niż zapytał i ostrożnie usiadł na miękkiej pierzynie przymykając oczy i starając się nie wpaść w panikę.

- Zapewniam, że nie. - rzekł stanowczo, opierając się o ścianę i zakładając ręce na piersi.

- Nie, chwila, to wszystko abstrakcja, halucynacja, kłamstwo i fałsz. Może zamiast do Chopina faktycznie powinienem iść do lekarza. - szepnął chwytając się za skronie.

Ars Moriendi || Słowacki x Mickiewicz ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz