Najspokojniejsze myśli przychodzą :
o liści Pękaniu - dojrzewaniu owocu - uśmiechu Słońc jesiennych nad stogi schodzących przejrzyście -
Piasku klepsydry, który czas wiedzie do mety -
Słodkim licu Safony -
dzieciątka oddechu -
O strumieniu wśród lasu -
o śmierci PoetyOkazało się, że nieznośny ptak podążał za nim niczym zły omen aż pod mury kościoła. Po tym jak Juliusz wszedł do środka i obejrzał się za siebie, zauważył jedynie pusty ciemnozielony trawnik. Jednocześnie jednak gdy wszedł natychmiast wzdrygnął się wystraszony wysokim dźwiękiem, który wydobył się z rozległych organów tuż nad jego głową. Przeszedł parę kroków alejką w głąb i obrócił się za siebie spoglądając w górę, by ujrzeć kto taki gra na donośnych i mocno grzmiących instrumentach.
Przez zasłaniającą mu balustradę musiał cofnąć się jeszcze parę kroków w tył o mało co nie potykając gdy ujrzał, że za klawiszami siedzi nie kto inny jak Fryderyk, który ani trochę nie przejął się, lub nie zauważył przybycia nowej osoby. Z zamkniętymi powiekami, najwyższym skupieniem i wyczuciem grał Toccata'e D Minor nie zwracając uwagi na nic wokół. Juliusz stwierdził, że próba przerywania mu nie ma sensu, więc usiadł w jednej z ławek i słuchał czekając jednocześnie aż ten skończy utwór.
W połowie gdzieś jednak granie zostało przerwane pozostawiając za sobą dźwięczne echo odbijające się od popękanych ścian budynku. Tak więc Juliusz sam natychmiastowo otworzył oczy, które wcześniej miał również zamknięte nie tyle co ze znużenia, a by zwyczajnie się wsłuchać. Z powrotem spojrzał w górę, by zauważyć zdziwiony wyraz twarzy Fryderyka, który to obdarzając go pytającym spojrzeniem postanowił jednak zejść na dół. Za chwilę rozległ się odgłos drobnych kroków na schodach schowanych tuż obok dużych drewnianych drzwi wejściowych.
- Witaj Juliuszu - rzekł Chopin podchodząc do niego swym szybkim i lekkim krokiem jednak całkiem spokojny, tylko trochę zaskoczony jego widokiem. Wstał więc od razu i przywitał go nieco zakłopotany.
- Co cię tu sprowadza? Ah, co ja mówię..głupie to by pytać po co ktoś przyszedł do kościoła..jeśli chciałbyś się pomodlić, to proszę, ja już idę. - rzekł i faktycznie chciał odejść, gdy Juliusz zatrzymał go w samą porę chwytając za dłoń.
- Nie..to, nie do końca po to tu przyszedłem. - powiedział lekko zażenowany i nagle jego wcześniejszy pomysł teraz już kompletnie wydał mu się bezsensowny. Chopin obdarzył go pytającym, acz nie natarczywym spojrzeniem i Juliusz zdał sobie sprawę, że wciąż kurczowo trzyma go za rękaw, tak więc szybko puścił go chowając dłoń za sobą. Odwrócił wzrok i począł myśleć jak wybrnąć z tej sytuacji lub jakkolwiek wytłumaczyć się.
- Właściwie to zastanawiałem się nad twoją propozycją rozmowy. - dodał rozglądając się po wnętrzu. Fryderyk podążył za jego spojrzeniem i westchnął ze zrozumieniem.
- To znaczy, jeśli masz czas, nie chciałbym przeszkadzać - dodał znacząco ponownie obrzucając kościółek swym wzrokiem.
- Ah, nie, nie przeszkadzasz. Właściwie to mam aż nadto wolnego czasu..Widzisz, duża większość tutejszej ludności jest prawosławna..tak więc nie jestem tu aż tak potrzebny, co nie znaczy jednak, że jestem zbyteczny. Mieszka tu również i katolicka mniejszość więc działam sam, ale działam. - przerwał swój monolog uznając go za zbyteczny i odchrząknął tylko zwracając się już bezpośrednio do Juliusza.
- Tak więc, o czym chciałbyś porozmawiać, zapytać, a może się wyspowiadać? - zaproponował kładąc mu swą dłoń na plecach i usadawiając na pierwszej lepszej ławeczce, co też posłusznie Juliusz uczynił zastanawiając się czego konkretnie i faktycznie chciał od Fryderyka. Wiedział, że jest on na ten moment chyba najlepszą osobą, która potrafiła by mu pomóc, choć sam nie wiedział do końca jak. Milczał więc przez jakiś czas aż w końcu udało mu się w tym całym natłoku myśli znaleźć jedną sensowną odpowiedź na zadane pytanie, która również nurtowała go od dawna.
CZYTASZ
Ars Moriendi || Słowacki x Mickiewicz ||
Random"Widzę: na czole twoim lilia Rosą trwóg chorych udręczona, Na licu twym więdnąca róża - I ona zaraz skona." Śmierć rodzicielki pozostawia Juliusza już kompletnie samego, zmuszony przez pewne okoliczności jest wyjechać w miejsce, z którym wiążą go je...