- Wiesz..nie przemyślałem faktu, że nie będziesz mógł utrzymać broni w obu rękach.Zakłopotany Zygmunt spojrzał wymownie na zwichnięty nadgarstek Juliusza. Wszystko było już przygotowane do polowania, które miało się odbyć tego ranka. Sam Juliusz poczuł się głupio gdyż on sam o tym nie pomyślał i tak teraz stali przed wyjściem z dworu z całym gotowym ekwipunkiem. Choć może była z tego jakaś korzyść.
- Nie szkodzi, pójdę z tobą dla towarzystwa. Nie potrzebujemy psów do tropienia, mam dobre oko. - rzekł z taką pewnością siebie, że blondyn natychmiast poczuł ulgę i zadziorny, dumny uśmiech ponownie wstąpił na jego twarz.
Widząc to więc szatyn również uśmiechnął się, już w głowie układając swój nikczemny plan. Sam nie lubił polowań toteż żadnych nie prowadził od czasu dzieciństwa, kiedy to ojciec go na takowe zabierał. Fakt, że miał dobre oko, ale zamierzał wykorzystać to w zupełnie innym celu. Jakoś nie kręciło go odbieranie życia niewinnym leśnym stworzeniom, dlatego też postanowił, że Zygmuntowi trochę pomoże w tym dzisiejszym zajęciu.
Tak więc zadowolona z obrotu spraw dwójka ruszyła przed siebie.
W lesie od samego wejścia słychać było ćwierkanie i śpiewanie różnych ptaków, toteż szli jak najciszej się da zapuszczając coraz bardziej w głąb lasu, by dotrzeć na mokradła i dalej. Po pewnym czasie Juliusz zauważył małą Słonkę, dlatego też by odwrócić uwagę towarzysza skierował swój palec w przeciwnym kierunku na gęste krzewy. Zygmunt natychmiast podążył za nim wzrokiem, jednak nic tam nie zauważył. Kolejny raz.
- Wybacz, chyba już uciekła. - szepnął Juliusz, a gdy zrezygnowany i niezadowolony z siebie Zygmunt poszedł dalej, on uśmiechnął się dumnie. To była już kolejna Słonka, którą udało się uratować.
Czas mijał, a jemu humor dopisywał coraz bardziej w przeciwieństwie do milczącego blondyna, którego grymas na twarzy raczej nie wyrażał żadnych pozytywnych emocji.
- Może jednak mogliśmy wziąć psy. - zauważył gdy po dwóch godzinach wędrówki wciąż nie udało mu się upolować nic prócz jednego bażanta.
On zaś wzruszył ramionami niewinnie, zauważając w myślach, że lepiej aby ten stwierdził swój brak powołania co do chadzania z lufą po lesie. Dla własnego dobra oczywiście.Tak czy inaczej czas mijał, a oni wciąż wędrowali. Zabawa w odciąganie uwagi starszego zaczęła go powoli nużyć i miał po prostu ochotę już zawrócić. Juliusz był kontent oczywiście z tego, że ten chciał spędzić razem jakoś czas i zażegnać konflikty, ale mógł właściwie wybrać inny sposób co do tego. Lecz postanowił faktycznie mieć coś z tego spaceru i poobserwować trochę dziką przyrodę. Sprawiało mu to przyjemność zazwyczaj, a kojąca zieleń wokół uspokajała. Choć właściwie zieleń ta powoli zanikała z drzew na rzecz cieplejszych kolorów. Niektóre drzewa były już całkiem pokryte pomarańczowo żółtą barwą, a niektóre nawet na wpół nagie.
Gdy Zygmunt oddalił się na parę metrów, on wciąż rozglądając się wokół zauważył coś co wcale nie kontrastowało z resztą kolorów w lesie. Drgnął zaskoczony na widok jego i szybko odwrócił wzrok mrugając parokrotnie. Szybko potrząsnął głową wmawiając sobie, że to kolejna fatamorgana, albo cień rzucany przez jedno z drzew i szybko dogonił sunącego naprzód wciąż z bronią w ręku Zygmunta. Blondyn nawet nie obejrzał się i wciąż skupiony był na obserwacji, by odnaleźć wreszcie jakąś zwierzynę. Juliusz utkwiony wzrok miał natomiast w ziemii udając, że nic takiego nie zobaczył i szedł pewnie przed siebie. Poprzedni dobry humor zniknął i pojawił się niepokój.
- Nie idź z nim.
Usłyszał stanowcze żądanie tuż obok siebie i zauważył kątem oka postać mężczyzny. Nie patrzył jednak na niego i zignorował jego słowa.
Ten jakby zirytowany pojawił się w innym miejscu, tym razem po jego lewej stronie, znacznie bliżej.
CZYTASZ
Ars Moriendi || Słowacki x Mickiewicz ||
Random"Widzę: na czole twoim lilia Rosą trwóg chorych udręczona, Na licu twym więdnąca róża - I ona zaraz skona." Śmierć rodzicielki pozostawia Juliusza już kompletnie samego, zmuszony przez pewne okoliczności jest wyjechać w miejsce, z którym wiążą go je...