Dziwna sytuacja

74 4 0
                                    

Po kolejnej godzinie rozmawiania i szykowania się byłyśmy gotowe do wyjścia. Wsadziłam do małej, prawie pełnej torebki telefon i papierosy.

Mad męczyła się ze swoimi butami i jak je zapiąć więc oczywiście ja jako ta matkująca z naszej trójki przyjaciół schyliłam się i pomogłam jej je założyć.

- Tess, ja wiem, że nasza znajomość jest na wysokim etapie, ale nie musisz przede mną klękać — zaśmiała się.

- Zaraz będziesz się sama męczyć z zakładaniem tego — spojrzałam na nią z dołu nienawistnym wzrokiem.

Uporałam się z butami, wstałam i otrzepałam nogi z niewidzialnego kurzu. Ze swoimi nie miałam tyle problemu, bo, mimo że były ładne, to gdybym się uparła, mogłabym nosić je na co dzień.

Przypomniałam sobie jeszcze o wzięciu przenośnego poidła dla mojego psa. Przeszłam szybkim krokiem do kuchni i zaczęłam szukać go w szafkach.

- I kto tu niby jest zapominalski — krzyknęła mad z przedpokoju, na co przewróciłam oczami. Zastanawiałam się, gdzie mogłam to porzucić. Po otworzeniu czwartej w końcu znalazłam butelkę.

Kiedy tylko miałam w ręku butelkę, podeszłam do kranu i nalałam do niej zimnej wody.

Przeszłam z powrotem od  i zawołałam Karmela. Od razu do mnie przybiegł, założyłam mu obrożę i przypięłam do niej smycz.

Zgarnęłam klucze z szafki i wyszłyśmy z domu.

***

Po krótkim spacerze z odrobiną narzekania Mad na jej zdaniem bardzo niewygodne buty byłyśmy pod szkołą. Wszyscy zbierali się na trybunach. Usiadłyśmy na samej górze, blisko jednych ze schodów prowadzących do wyjścia. Zajmowałyśmy to miejsce zawsze kiedy przychodziłyśmy z moim psem, bo mimo tego, że takie wydarzenia i miejsca mu nie przeszkadzały, nadal jednak był zwierzęciem i miał swoje potrzeby. Poza tym wbrew pozorom te miejsca nie były złe.

Do rozpoczęcia zostało niedużo czasu, ale wyjęłam telefon z torebki z nadzieją, że mój przyjaciel zdąży odczytać wiadomość. Weszłam w nasz czat z Mattem.

Tess: Powodzenia! <333

Zaczekałam, aby upewnić się, że wyświetlił wiadomość. Przez krótką chwilę przez myśl przeszło mi to, aby napisać też do Mayersa. Nie, to zdecydowanie głupie. Wyłączyłam urządzenie i z powrotem wsadziłam do kopertówki.

Odwróciłam się do mojej przyjaciółki i zobaczyłam, że znowu z kimś się kłóci. Pisała wiadomości z taką miną, i z taką mocą stukała palcami w telefon, że było to oczywiste. Na szczęście nie musiałam czekać długo, bo po chwili na boisko wbiegli chłopcy z naszej drużyny. Nie umiałam obserwować tego typu wydarzeń. Nie dlatego, że się nudziłam, tylko dlatego, że nie rozumiałam co się tam dzieje. 

Matt wielokrotnie próbował mi to wytłumaczyć, ale szansa, że cokolwiek zapamiętam, była taka sama, jak to, że zapamiętam chociaż jeden dział z matematyki.

Jestem zwyczajnie amebą.

Siedziałam i spoglądałam na wszystkich z osobna. W pewnym momencie natrafiłam na wzrok nie kogoś z widowni, a z boiska. Mayers się na mnie gapił. Może i byłyśmy daleko od siebie, ale ja to zauważyłam.

Odwróciłam wzrok w dalszym poszukiwaniu czegoś ciekawego, w moim polu widzenia pojawił się wysoki chłopak z czarnymi włosami. Z daleka nie byłam w stanie nic więcej o nim powiedzieć. Przez moment wydawało mi się, że zorientował się, jak bardzo przyciągnął moją uwagę.

Pewnie mi się wydawało.

- Mad, ja jeszcze pójdę przejść się z Karmelem — krzyknęłam,  próbując przedrzeć się przez hałas.

- Spoko, ja poczekam, masz jeszcze jakieś dwadzieścia minut — odpowiedziała.

Podniosłam się ze smyczą w ręku, a mój pies od razu wstał z ziemi. Przeszliśmy pomiędzy krzesełkami aż do schodów prowadzących do wyjścia.

Przeszłam do najbliższego trawnika, ale tym razem nie odpięłam Karmela. Mimo że był spokojny, nigdy nie było wiadomo czy coś go nie wystraszy.

Schyliłam się i nalałam do miseczki wody. Miałam wrażenie, że  ktoś się na mnie patrzy. Znowu.

Zignorowałam, ale i zaczekałam, aż mój pies się napiję. Po jakimś czasie się podniosłam i jednak miałam rację. Natrafiłam na czyjś wzrok. Nie czyjś, a raczej tego chłopaka, który zwrócił moją uwagę. Opierał się o nie i cały czas śledził mnie wzrokiem. Uniosłam brew i do niego podeszłam.

- Przyszedłeś się przywitać czy chcesz autograf — powiedziałam do chłopaka wyglądającego na około dziesięć lat starszego. Był dobrze zbudowany i wysoki, ale nie aż tak jak Noah. Przyjrzałam się jego twarzy i mimo że miał ładne rysy, to jednak coś mnie przeraziło. Miał dwie blizny. Jedną przechodzącą mniej więcej od kości jarzmowej  przez oko aż do brwi, a drugą od oka, przez sam środek za brew.

Serio Tess? Po co się odzywałaś.

- Nie, raczej to ty powinnaś prosić o autograf, ale wybaczam — powiedział głośnikom głosem.

Znałam ten głos... Nie. Wydaje mi się.

- Jacob — wyciągnął do mnie rękę.

To nie prawda. To nie może być on.

Niechętne podałam mu rękę i cicho się przedstawiłam.

- Po twojej reakcji wnoszę, że już domyśliłaś,  kim jestem — zaśmiał się.

Nie miałam odwagi się odezwać po swojemu. Zaraz powiem coś głupiego i będzie problem. Typ by mnie złożył w kilka sekund.

Pierdolony Reed Wallence, bo pod takim nazwiskiem wszyscy go znali. Wybrał sobie do jebanej rozmowy akurat mnie. Jest może kilka osób, z którymi rozmawiał tak po prostu, nie na swoich wyścigach, nie o prochy. Tak zwyczajnie. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że podbił akurat do mnie. Może czegoś chciał, ale wiadomo było, że nigdy w nic się nie mieszałam.

-Czego chcesz? - zapytałam po krótkich przemyśleniach.

- Nie mogę już podejść do  dziewczyny na meczu mojego przyjaciela? - powiedział jak gdyby nigdy nic.

- Nie, w momencie kiedy ta dziewczyna nie lubi problemów ani czerwonych flag, a ty jesteś tym i tym — mruknęłam. Tess, co ty odwalasz. Zaraz, zamiast meczu to będziesz oglądać gwiazdki.

Zamiast jakiejś reakcji złością lub czym innym usłyszałam stłumiony śmiech.

Świetnie typ już planuje jak się mnie pozbyć. Psychopata. Będę wąchać kwiatki od spodu.

Już miałam się odezwać, ale podszedł do nas Mayers razem z Oliverem.

- Reed, co ty tu robisz do cholery — wysychał Noah.

- Nie mogę już rozmawiać z dziewczyną mojego przyjaciela — podszedł jeszcze bliżej i objął mnie w pasie ramieniem.

Co.?

Mój pies zaczął na niego warczeć... przecież on jest tak łagodny.

- Odpuść  sobie, dobrze wiesz, jaka jest sytuacja, nie zamierzam jej w to wciągać — powiedział zdenerwowany.

- Miałem nadzieję, że wszystko już załatwiliśmy. Nie chcemy współpracy — tym razem odezwał się Oliver.

- Czy ja mogę się dowiedzieć, co tu się odpierdala? - zapytałam i zostałam od razu spiorunowana wzrokiem całej trójki. Nie mam już nic do stracenia, i tak już jestem w to zamieszana.

- Wy przypadkiem nie powinniście być na boisku, czy coś? - skierowałam pytanie do chłopaków — a ty, co do cholery robisz na tym meczu, bo nie wyglądasz  mi ani na ucznia, ani na kogoś, kto się tym interesuje.

- Morgan, zamknij się, pogarszasz sytuację — powiedział Noah.

Zacisnęłam smycz w ręku, ale się nie odezwałam.

Świetnie.

***

Nie wiem, jak wy uważacie, ale moim zdaniem ten rozdział był dosyć ciekawy. Trochę się porobiło. Nie było jakoś sporo dialogów, ale tutaj chyba nie było to aż tak potrzebne.
Rozdizal na ok. 1100 słów
Kocham i do następnego<333

Wasted wishesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz