Rozdział 1: Prolog: Sprowadzając cię na ten świat

1.2K 113 33
                                    

Harry James Potter, Chłopiec Który Przeżył, Pan Śmierci, odradzał się więcej razy, niż mógł zliczyć. Przyszło to wraz z tytułem profesji, tym drugim wymienionym który brzmiał: Pan Śmierci. Oznaczało to, że był nieustannie wrzucany w kolejną wielką przygodę w mgnieniu oka.

A raczej, jeśli miał na to ochotę. Był taki jeden pamiętny moment, kiedy odrodził się jako cesarz Rzymu, a następnie przypadkowo wybrał przejście dalej w śmierci, zamiast wrócić do życia, jak to się stało po przyjęciu kolejnej zabójczej klątwy od Voldemorta. Tamto życie również mu się podobało, ale odrodził się jako piszcząca kupa różowego mięsa zamiast władca ludu rzymskiego.

To z pewnością był przykry moment, nie będąc w stanie w pełni przeżyć tamtego życia.

Co prawda później pełnił rolę półboga w Grecji, przynosząc ludziom radość i zdrowie, ale takie były zasady. Nauczył się bardzo wiele, a po tym piątym życiu zaczął akceptować fakt, że przez długi czas nie zobaczy osobiście wszystkich swoich przyjaciół z pierwszego życia.

Och, jako Pan Śmierci mógł ich przywołać w każdej chwili, aby z nimi porozmawiać, ale nie lubił im zbytnio przeszkadzać.

W miarę upływu jego życia, znanego za każdym razem pod innym imieniem, zaczął akceptować, że nie jest tak źle. Ciągle był wystawiany na próbę w swoim nowym świecie i nigdy mu się nie nudziło. Zawsze zachowywał pewne zdolności w każdym życiu, te, które przychodziły wraz z jego tytułem. Oboma.

Moc niewidzialności, teraz bez peleryny, od bycia Panem Śmierci. Wężomowa, która pochodziła z bycia Chłopcem Który Przeżył.

To była kolejna rzecz. Nie tylko zawsze odradzał się w dniu swoich urodzin, zmieniając tylko rok, ale w drugie Halloween kończył z blizną w kształcie błyskawicy. Czy to przez potknięcie się na schodach, przewrócenie się w pobliżu ostrego przedmiotu, czy przez ten jeden niezapomniany moment w życiu, w którym uderzył go piorun.

Zawsze powracała, zawsze w tym samym miejscu. I nigdy się jej nie pozbędzie.

Raz, gdy zapytał o to Śmierć, ta tylko wzruszyła ramionami, mrucząc, że to jego znak rozpoznawczy. Tylko Pan Śmierci mógł przetrwać zabójczą klątwę i nawet jeśli nie był nim w chwili, gdy po raz pierwszy odbiła się ona od jego czaszki, jego przeznaczeniem było stać się kimś takim.

W związku z tym Śmierć pozwoliła mu żyć, temu, który został wybrany przez Insygnia.

I tak właśnie Harry żył.

Było to takie proste.

---

Jego poprzednie życie, to tuż przed tym, miało miejsce zaledwie sto lat po wybudowaniu Hogwartu. I chociaż w tym czasie wszyscy założyciele już nie żyli, był najbliżej tego czasu. Jedną z rzeczy, na które Harry czekał z niecierpliwością, było spotkanie całej czwórki w pewnym momencie. I to w końcu nadejdzie.

Zimne powietrze uderzyło w jego ciało i Harry skrzywił się, nie czując już potrzeby wydawania gwizdliwego okrzyku, który większość dzieci robiła po wkroczeniu na świat po raz pierwszy. Wokół niego rozbrzmiewały głosy, jak zwykle, choć w pobliżu nie było odgłosów wojny. To dobrze, bo w takich czasach dorastanie zawsze było uciążliwe. Przez chwilę zastanawiał się, czy znów urodził się jako mugolak, jak w poprzednim życiu, zanim wzruszył ramionami. To nie miało znaczenia, wyciągnąłby z tego życia to, co najlepsze, gdyby był.

-....nie krzyczy, nietypowe...

- ...nic z nim nie jest nie tak, prawda?

- ... oh nie, to bardzo zdrowe dziecko. Być może najzdrowsze, jakie osobiście widziałem.

Harry poczuł, jak się porusza, a wszystkie zamazane obrazy, które składały się na otaczający go świat, kołysały się wraz z jego ruchem. Coś ciepłego i miękkiego zmieniło się w jego matę do lądowania, co szybko wydedukował jako ramię owijające się wokół jego ciała.

- Spójrz na niego, już się obudził. - Chwila moment, Harry znał ten głos.

Powoli mrugając oczami, Harry podniósł wzrok z miejsca, w którym spoczywał tuż przy szyi. Wpatrywała się w niego Walburga Black. Dobry Boże, powinien był rozpoznać ją wcześniej, nawet jeśli jej ciche tony nie brzmiały w tej chwili jak harpia.

Harry wrzasnął.

Magia, jego magia, która podążała za nim wszędzie, przez każde życie, wypłynęła spod jego skóry, a okna roztrzaskały się w symfonii z jego krzykiem. Męski głos, prawdopodobnie jego ojciec Orion, wydał z siebie przekleństwo, gdy pielęgniarka i jego matka - niech to szlag, jego matka - wydały z siebie krzyki zaskoczenia. Harry syknął wewnętrznie, chwytając swoją dziką magię i zmuszając ją do uległości, zatrzymując energię, zanim mogła zacząć wysadzać ściany. Po namyśle przestał też krzyczeć. To z pewnością nie pomagało.

- Merlinie. To była przypadkowa magia.

Harry mógł nie widzieć Oriona, ale z pewnością słyszał zdumienie i zachwyt w jego głosie.

- A-ale, to... on jest o wiele za młody na...

- Sugerujesz, że to my wysadziliśmy pokój? - Walburga warknęła obok niego, a Harry wydał z siebie lekki odgłos niepokoju, mając nadzieję, że powstrzyma kobietę od przeklęcia położnej.

- N-nie! To po prostu niespotykane!

- Cóż, wszystko, co najlepsze dla nowego dziedzica rodu Black! - Nowego dziedzica? Czy Syriusz jeszcze się nie urodził?

Tym razem został ponownie podniesiony, umieszczony w ciepłym kocu, bez wątpienia wykonanym z drogiego materiału, zanim znalazł się twarzą w twarz z Orionem. Wyglądał zadziwiająco podobnie do Syriusza i Harry wyciągnął rękę, by delikatnie musnąć nos mężczyzny. Taaa, to był ojciec Syriusza.

- Mały Turais Rigel Black. Najnowszy spadkobierca rodu Black i najmłodszy przykład przypadkowego użycia magii. Będzie najsilniejszym z nas, czuję to.

Harry rozpłakał się.

__________

Witam w najnowszym tłumaczeniu!

Rozdziały są bardzo krótkie (jak zresztą widzicie) dlatego drugi dodaje już od razu, trzeci będzie za godzinkę, a kolejne co 4 dni.

Zapraszam oczywiście do oryginału (w moim opisie profilowym jest link).

Betuje dla was Loffiki!

:)

Time to Put Your Galleons Where Your Mouth Is || Tłumaczenie Harry PotterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz